Będzie drożej?

fot. kaj
fot. kaj

 

Już prawie pewnym jest, że bilety komunikacji miejskiej we Wrocławiu od wiosny przyszłego roku podrożeją. Według zapowiedzi miejskich radnych bilet normalny jednorazowy kosztować będzie 3,40 zł. Urzędnicy podkreślają, że to i tak znacznie taniej niż w innych dużych miastach Polski. Czy rzeczywiście tak jest i co realnie wpływa na ceny biletów?

 

Jedną rzecz koniecznie na wstępie trzeba powiedzieć. Praktycznie nie istnieją w Europie miasta, w których wpływy z biletów pokrywają w całości koszty funkcjonowania komunikacji miejskiej. W tekście, który pojawił się na naszych łamach w maju, wskazywałem, że w przypadku Wrocławia wydatki na transport zbiorowy zwracają się w ok. 46 proc., co w porównaniu z innymi dużymi miastami w Polsce wcale nie jest złym wynikiem. W piątce największych polskich miast lepiej od Wrocławia wypada Kraków (ok. 60 proc.), gorzej zaś Łódź (42 proc.), Poznań (37 proc.) i Warszawa (ok. 30 proc.).

Planowane zmiany obejmą właściwie tylko ceny biletów jednorazowych. Ceny biletów czasowych pozostaną bez zmian. Dodatkowo pojawią się także bilety półroczne (za 450 zł) oraz roczne (za 880 zł).

Biorąc pod uwagę wspomnianą piątkę miast, rzeczywiście bilety jednorazowe we Wrocławiu (za 3 złote) są najtańsze. Choć nie wszystkie z miast oferują bilety jednorazowe nieograniczone czasowo, to jednak wrocławski bilet jednorazowy jest obecnie tańszy niż bilety 20-minutowy w Warszawie (3,40 zł) i tylko nieznacznie droższy niż bilet 20-minutowy w Łodzi (2,80 zł). Dla porównania – bilety jednorazowe w Krakowie kosztują 3,80 zł, a w Poznaniu – 4,60 zł.

Na ogół podwyżkę cen biletów tłumaczy się koniecznością zwiększenia wpływów do kasy miasta i względami ekonomicznymi, ujmowanymi w retorykę poprawy komfortu i jakości komunikacji. Tak jest też we Wrocławiu. Ponadto miasto liczy, że podnosząc ceny jednorazówek i zwiększając ofertę biletów okresowych, zachęci do częstszego korzystania z UrbanCard.

 

Czy podwyżki biletów sprawią, że przychody z opłat za korzystanie z komunikacji zbiorowej wzrosną?

Otóż niekoniecznie. Zadziałać może mechanizm zbliżony do tzw. krzywej Laffera, według której przy przekroczeniu pewnego poziomu stopy opodatkowania wpływy do budżetu wcale nie będą rosnąć, a wręcz przeciwnie. W przypadku komunikacji zbiorowej, o czym mówi wiele fachowych analiz, dzieje się podobnie. Po prostu wyższe ceny biletów sprawiają, że zmniejsza się liczba korzystających ze zbiorowej komunikacji. Jak zauważają specjaliści, problem ten dostrzegalny jest mniej więcej od roku 2000 i to w skali całego kraju. W 2000 r. w całej Polsce z komunikacji zbiorowej skorzystano prawie 5 mld razy, w  2013 – już tylko ok. 3,5 mld.

Wydatki na transport zbiorowy sukcesywnie rosną, ceny biletów także, a mimo to stosunek wpływów z biletów do całości nakładów na komunikację maleje. Dlaczego?

Zdaniem ekspertów z dziedziny transportu zasadniczym powodem był boom na modernizację taborów przedsiębiorstw komunikacyjnych w wielu miastach. Często było to związane z dużymi kosztami, które starano się zrekompensować podwyżkami cen biletów lub cięciami w sieci komunikacji zbiorowej. Ani jedno, ani drugie nie mogło jednak zachęcić mieszkańców miast do korzystania z transportu zbiorowego.  Dodatkowo, coraz chętniej zaczęliśmy korzystać z samochodów. Po pierwsze, zaczęły znacząco tanieć, po drugie, były gwarantem pewnej jakości i komfortu przemieszczania się po mieście.

We Wrocławiu na transport zbiorowy w 2017 roku przewidziano prawie 374 mln złotych. Na tę sumę składają się wydatki na zakup usług przewozowych od MPK, zakup usług w komunikacji podmiejskiej, koszty współpracy z przedsiębiorstwami kolejowymi, koszty kontroli oraz dystrybucji biletów. Ok. 4,5 mln złotych z tej puli przeznaczone jest na remonty, przede wszystkim sieci tramwajowej. Wysokość zwrotu z biletów szacuje się na ok. 171 mln złotych.

 

Za co płacimy, kupując bilet komunikacji miejskiej?

Przede wszystkim za wynagrodzenia pracowników MPK, koszty paliwa, koszty utrzymania infrastruktury oraz taboru.

Fakt, że część wydatków miejskich przeznaczonych na transport obejmuje koszty kontroli biletów i ich dystrybucji, zachęca co rusz kolejne grupy polityków i samorządowców do rzucania haseł darmowej komunikacji dla mieszkańców Wrocławia – a to dla wszystkich, a to dla niektórych, a to w wybranych rejonach miasta, itd., itp. Argumentacja, że skoro miasto i tak dokłada ok. 200 mln złotych rocznie do transportu, więc może dołożyć kolejne 100 i nic złego się nie stanie, a będziemy mieli za to na ulicach mniej samochodów, więcej osób w autobusach i tramwajach, mniejszy smog etc. – faktycznie niektórych przekonuje. Tyle że ta matematyka nie jest wcale taka prosta. Nie wystarczy bowiem odjąć od puli wydatków kosztów dystrybucji i kontroli biletów (maksymalnie kilkadziesiąt milionów złotych rocznie). Jeśli zabieg ten miałby sprzyjać popularyzacji komunikacji zbiorowej, to rzecz jasna potrzebne będzie rozbudowanie taboru, zatrudnienie nowych kierowców, rozbudowa infrastruktury – a to wszystko oznacza dodatkowe wydatki z miejskiej puli. Inaczej ludzie, niezadowoleni z tłoku w autobusach i tramwajach, zaczną się z powrotem przesiadać do samochodów.

Planowana podwyżka cen biletów może więc wcale nie przynieść spodziewanych efektów, a nawet przeciwnie –  przynieść odwrotne od zamierzonych. Wielu lokalnych samorządowców i działaczy społecznych, jak również media, już poddało ten projekt ostrej krytyce. Znacznie lepiej byłoby przeprowadzić – efektywne, nie fasadowe – konsultacje społeczne dotyczące komunikacji zbiorowej w naszym mieście – kierunków jej rozwoju, rzeczywistych priorytetów i potrzeb. Bez tego trudno liczyć na sukces.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*