Dziedzictwo

Telewizyjne relacje z tłumnych, pełnych ognia, flag i transparentów pochodów prawdziwych patriotów oglądaliśmy 11 Listopada – ja i nowy minister kultury i dziedzictwa narodowego – zapewne z równą fascynacją. Oto wraca nowe. O ile jednak ja, szary obywatel, nieistotny trybik, śladowy punkt wielkiej i wspaniałej Wspólnoty, mogłem sobie tylko podziwiać transparenty i skandowane z mocą hasła typu „Polska dla Polaków”, „Bóg, honor, ojczyzna”, „Unia Europejska, banda złodziejska”, o tyle Piotr Gliński, profesor socjologii i od teraz państwowy stróż kultury i narodowego dziedzictwa, musiał się głęboko zadumać.

Mniejsza o kulturę, ale to dziedzictwo! Stary książę Jerzy Giedroyć – mentor całej powojennej demokratycznej opozycji – powiadał, że Polską rządzą dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego. Tych dwóch wybitnych polityków nigdy za życia nie potrafiło się dogadać (aczkolwiek w krytycznych momentach współpracowali, na przykład na konferencji w Wersalu). Obaj byli zwolennikami rządów silnej ręki i bardzo umiarkowanej demokracji. Ale pierwszy chciał państwa federacyjnego, odnowienia Polski Jagiellońskiej, drugi – narodowego. Spadkobiercy Piłsudskiego – w ramach sanacji moralnej – rozpędzali marsze narodowców, nie wahając się nawet zamykać ich w Berezie Kartuskiej.

Którego dziedzictwa narodowego (z konsekwencjami) zamierza bronić prof. Gliński: narodowego czy sanacyjnego? Czy głoszone przez PiS hasło koniecznej sanacji moralnej,  coś oznacza w sensie odwołania się do historii, czy wręcz przeciwnie: oznacza na przykład jakąś narodową sanację? Bo przecież w umysłach przygniatającej większości młodych ludzi, wędrujących karnie w pochodach 11 Listopada a także w patriotycznych pielgrzymkach na Jasną Górę, obie te wielkie postaci połączyły się jedną Postać i młodzi wyobrażają sobie, że to legioniści chcieli pewną mniejszość narodową wyekspediować na Madagaskar, a endecy budowali Gdynię i COP. Zajęty żołnierzami wyklętymi i walką z komuną IPN profesorowi Glińskiemu niestety nie pomoże.

– Dlatego – mówi pani magister, znana wśród przyjaciół melomanka – mógłby zająć się dziedzictwem kulturowym. Mam nawet pomysł: mógłby, jako minister, zasponsorować publicznymi pieniędzmi wydanie na DVD wielkiej naszej opery „Straszny Dwór”. To jest nie do pomyślenia, żeby największe dzieło operowe polskiego najwybitniejszego kompozytora nie było dostępne w formie audiowizualnej.

– Tym bardziej, że dzieło to bardzo pasuje do obecnego klimatu – zachwycił się hydraulik, preferujący, co prawda, hip-hopową kapelę  V.E.T.O, a ze starych to Klenczona, ale otwarty na ambitniejsze przedsięwzięcia. – Bo jest to opera o dwóch szlachetnych panach, a wszyscy dzisiejsi Polacy są potomkami szlachetnych panów, którzy to panowie rezygnują z ożenku,  żeby móc w każdej chwili stawać do obrony ojczyzny. Fakt, że się zakochują i żenią, ale z patriotkami, które w każdej chwili wyślą mężów w bój z ruskimi i zajmą się darciem szarpii.

– No właśnie – dopowiada pani magister, – a na DVD jest tylko „Halka”, dzieło niesłuszne, bo o chłopce uwiedzionej i porzuconej przez pana. A wiadomo, że chłopki miały swój honor, wiarę niezłomną i nie szły w krzaki z panami. Tylko po ślubie. Gdyby „Halka”, nieco teraz przerobiona w myśl sugestii IPN, opowiadała o tym, że rodzina Haliny nie chce brać pańskiej ziemi z reformy i w całości idzie do lasu, i w tym lesie dziewczyna ulega niezłomnemu, wyklętemu dowódcy o pseudonimie Kmicic, to co innego.

Pomysł pani magister wydaje się bezpieczny dla ministra kultury. Zamiast rozstrzygać, którego dziedzictwa pilnuje, może na początku urzędowania dać kasę na niekwestionowane patriotyczne dziedzictwo, na zarejestrowanie arcydzieła Moniuszki. I pokazać, jak pełne zaniedbań były rządy platformersów w tym resorcie.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*