Kryzysowy festiwal

Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora mają już czterdzieści trzy lata. W tym roku kryzys wpłynął widocznie i na publiczność, którą w zdecydowanej większości stanowili „bezbiletowi” studenci z PWST. Nie obyło się też bez rozczarowań…

Obraz domyślny wpisu fot. r.nial.bradshaw / CC BY-NC-SA 2.0

Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora mają już czterdzieści trzy lata. W tym roku kryzys wpłynął widocznie i na publiczność, którą w zdecydowanej większości stanowili „bezbiletowi” studenci z PWST. Nie obyło się też bez rozczarowań…

Zaczęło się od ogólnopolskiego konkursu monodramów, który niestety nie przyniósł rewelacji. W efekcie jury nie przyznało Grand Prix żadnemu spośród dziewięciu aktorów. Prof. Lech Śliwonik i Bartosz Zaczykiewicz zdecydowali się natomiast uhonorować I nagrodą Krzysztofa Grabowskiego ze Złotoryji za  „Miłkę”, czyli spektakl dziejący się w piaskownicy; ot, taka zabawa chłopięca. Nic szczególnego, ale dwóm jurorom się podobał. Prof. Janusz Degler nagrodził Aleksandrę Tomaś z Kłodzka za monodram „…jak początek umierania”. Aktorka otrzymała również nagrodę rektora PWST. Bogusław Kierc wyróżnił z kolei spektakl autorski Jacka Biały. Wśród nagrodzonych znalazła się też  Justyna Szafran za udany, wyśpiewany monodram  na kanwie poezji i prozy Charlesa Bukowskiego zatytułowany „Rzecze budda Chinaski”. Natomiast do Brukseli na tydzień, dzięki fundatorce posłance Lidii Geringer de Oedenberg, pojadą Sylwia Góra Weber z Sopotu za „Umiłowania”, czyli rozmowę z Bogiem i synkiem, oraz Paweł Aksamit z Kłodzka za „Nieruchomo, czyli miłość jako znak równości”, ukazujący zmagania się człowieka z trudną codziennością.

Drugi dzień festiwalu przyniósł występy zagranicznych artystów. Rozpoczęła je w efektownej scenografii, przybyła z Mongolii, Sarantuya Sambuu, wcielając się w postać Lady Macbeth według sztuki Szekspira. Drugi monodram pt. „Julia” prezentowała zamotana w symboliczne liny Mariam Ghazanchian z Armenii. Szkoda, że nie znamy  mongolskiego ani armeńskiego, bo bariera językowa była nie do przeskoczenia, nawet dla znawców twórczości wielkiego  Brytyjczyka. Nieco bardziej zrozumiała okazała się „Opowieść o Sonieczce” Mariny Cwietajewej w wykonaniu niezwykle uroczej Very Mujovic z Serbii. Na duże brawa tego dnia festiwalowego zasłużył przybyły z Rosji Wsiewołod Czubenko za „Anioła o imieniu Tewje” Szolema Alejchema. Ten wytrawny aktor za swój występ (przypominający musical „Skrzypek na dachu”) otrzymał podczas uroczystego zakończenia nie tylko nagrodę marszałka województwa, ale i podarunek od członków zarządu Wrocławskiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru. Nagrody marszałkowskie otrzymali również Antony Nikolchev z USA za monodram „Zobacz, czego ja nie zrozumiałem”, Bartosz Zaczykiewicz i Vera Mujovic – bardzo zasłużenie.

 Trzeci dzień należał do Wrocławskiej Szkoły Teatralnej, podczas którego mogliśmy jeszcze raz zobaczyć Annę Kramarczyk w „Calineczce” Agnieszki Zagórskiej czy Jolantę Góralczyk w „Medei” Eurypidesa. Nawet najbardziej wybrednych widzów mógł zadowolić pokaz studenckich etiud – zarówno lalkarzy, jak i osób występujących w żywym planie. Większość to były istne perełki. Zdecydowanie ustępował im poziomem konkurs OFTJA. Może profesorowie z naszej teatralnej uczelni powinni pomóc przy programowaniu przyszłych festiwali?

Jedno jest pewne – tegoroczne 43. Międzynarodowe Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora nie zachwyciły. Nieporozumieniem był też brak jakichkolwiek tłumaczeń (choćby spisanych krótko na kartce i czytanych przez zapowiadającego) zagranicznych monodramów. Siedzenie jak na przysłowiowym tureckim kazaniu nikogo nie satysfakcjonuje.
                                                              
 
           

Dodaj komentarz

Twój adres email nie pojawi się na stronie.


*