Pięknoduchy

To była oczywista oczywistość, że prezydent Rafał Dutkiewicz otrzyma od rady miejskiej absolutorium za wykonanie budżetu w 2010 roku. W końcu klub prezydenta ma w radzie większość, a jeszcze dodatkowo jego fanem został radny – sierotka po SLD. Oczywistym też było, że przeciw absolutorium będą radni PiS, zaś radni PO na wszelki wypadek wstrzymają się od głosu. Tak więc niespodzianki w trakcie głosowania nie mogło być i nie było. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że tak będzie głosować rada do końca kadencji. W końcu nie po to prezydent zakładał własny klub, aby w nim panowała jakaś anarchia czy wątpliwości co do jedynie słusznej linii. Szkoda, że ten skład rady nie służy merytorycznej dyskusji nad istotnymi sprawami naszego miasta. Przykład? Proszę bardzo.

Szef klubu PiS Piotr Babiarz stwierdził w swoim wystąpieniu, że Wrocław jest podzielony na lepszy i gorszy, a miasto nie prowadzi polityki finansowej, która ma te różnice znieść. Apelował: „pan prezydent powinien zejść na ziemię i zobaczyć jak wygląda życie wrocławian”.
A oto, jaką otrzymał odpowiedź z ust samego prezydenta: „radni PiS działają według instrukcji wydawanych przez powiatową instancję partyjną. To, co mówi Piotr Babiarz, nie jest zbyt głębokie. Wygląda na to, że szukał argumentów dla decyzji, którą za radnych podjęły władze partii”.
Przyznam się, że zaskoczył mnie pan prezydent tym wystąpieniem w stylu dawnych powiatowych dygnitarzy partyjnych. Przecież był zbyt mały, aby uczestniczyć w posiedzeniach plenarnych komitetów PZPR, gdzie w ten sposób traktowano rewizjonistów. Czyżby nie miał żadnych argumentów merytorycznych dla uzasadnienia swojej polityki finansowej?

A radny takie argumenty ma i to na podorędziu. No bo w mieście festiwal goni festiwal i na nie pieniądze są, a w żłobkach brakuje 800 miejsc dla wrocławskich osesków… W Teatrze Lalek za pieniądze miasta mądrzą się jacyś mało znaczący politycy, ba, zbudowano dla nich nawet centrum kongresowe w Hali Ludowej, zaś po 2000 roku w mieście nie wybudowano ani jednego przedszkola, zlikwidowano pięć i brakuje ponad 1000 miejsc dla maluchów. Wrocław ma być w 2016 roku Europejską Stolicą Kultury, zaś w centrum miasta są trzy (słownie trzy) publiczne toalety. Te kibelki, które Niemcy wybudowali nad miejską fosą i w innych miejscach starówki zostały przerobione na różnorodne punkty usługowe lub wręcz rozebrane. Warto też od czasu do czasu pojechać na obrzeża miasta, aby przekonać się, że mieszkający tam wrocławianie nie odczuwają dumy z faktu, że czekają ich Igrzyska Nieolimpijskie. Woleliby na przykład usłyszeć deklarację, kiedy w XXI wieku ich domy zostaną podłączone do kanalizacji, zaś z ich podwórek znikną szamba.

Z natury jestem optymistą, więc mimo wszystko mam nadzieję, że rada miejska z bezmyślnej maszynki do głosowania przeobrazi się jeszcze w tej kadencji w zespół ludzi zatroskanych o sensowne wydawanie w naszym mieście publicznego grosza i nietrwonienie go na fajerwerki.

Na koniec z innej beczki. Budowa Akademickiego Szpitala Klinicznego przy ul. Borowskiej trwała znacznie dłużej niż wznoszenie egipskich piramid. Do niego przeniesiono ostatnio Klinikę Ginekologii, Położnictwa i Neonatologii. Przewidziano dla niej aż tyle pomieszczeń, że brakuje miejsc dla kobiet, których dzieci po urodzeniu chorują i muszą dłużej zostać w szpitalu. Po prostu są wypisywane do domu i nie ma zlituj się, bo na łóżka czekają kolejne rodzące. Dyrektor tego szpitala oświadcza z rozbrajającą szczerością, że jak dobrze pójdzie, to za rok wygospodaruje dwa pomieszczenia z czterema łóżkami dla karmiących matek. Rewelacja. To jest mój murowany kandydat do nagrody „Menadżer roku” w kategorii dobrodziej prenatalny.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*