Prawda

Historia ma ambicje szukania prawdy; badacz, niczym dziennikarz śledczy, poddaje swoje źródła (archeologiczne, piśmienne, przekazy ustne itp.) surowej krytyce, analizie, konfrontuje je z innymi źródłami. Wątpi, zawsze wątpi, bo nie wie, czego jeszcze nie wie. Jeśli twierdzi, że wie już wszystko i wydaje kategoryczne sądy – przeobraża się w działacza polityki historycznej, w propagandystę. Pisze sagę, tworzy mit.

Bo polityka historyczna to dopasowywanie faktów i ocen przeszłości do bieżących potrzeb. Najczęściej ma wykazać moralną przewagę aktualnej władzy i ideologii nad władzą słusznie minioną. Można jednak politykę historyczną uprawiać różnie – z umiarkowaniem lub bezwstydnie. W historii Polski najstarszym przykładem takiego różnego podejścia są przekazy o zarządzonej przez Bolesława Śmiałego egzekucji biskupa Stanisława.

Oto Gall zwany Anonimem. Pisał swoją kronikę na zlecenie Krzywoustego, bratanka Śmiałego. Znał prawdę, bo żyli jeszcze w jego otoczeniu uczestnicy tamtych wydarzeń. Ale Gall, będąc duchownym, biskupa potępić nie może, a jako kancelista księcia – nie może znieważać jego koronowanego stryja. Pisze więc o Śmiałym: „My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw”. Gall więc znał prawdę, ale jej nie powiedział, ale i nie skłamał.

Ale już 100 lat później dla biskupa Kadłubka król był oczywistym zbrodniarzem. O zdradzie i konflikcie z monarchą nie napisał ani słowa. Napisał natomiast o szczątkach biskupa cudownie się zrastających, orłach ich pilnujących i płaczących niebiosach. Mistrz Wincenty wiedział, co robi: roztaczając blask świętości kościelnego hierarchy i ukazując moralną degenerację władzy świeckiej realizował jasny plan polityczny. W rozbitej na dzielnice Polsce to Kościół chciał być zwierzchnikiem władzy świeckiej. Stworzona przez Kadłubka prawda o przeszłości miała tę prawdę tylko uzasadnić.

Mówi się, że historię piszą zwycięzcy, więc nic dziwnego, że nie kanonik Gall, ale biskup Kadłubek ma w gronie piszących o historii więcej naśladowców. Również dzisiaj. Przykład najświeższy. Sławomir Cenckiewicz, historyk i wierny adiutant ministra Macierewicza, napisał, że polskie armie idące od Lenino do Berlina to nie było polskie wojsko.

Cenckiewicz oczywiście wie, że do armii Berlinga ściągnęły z Kazachstanu i Syberii tysiące wywiezionych tam przez Stalina Polaków, którzy nie zdążyli dotrzeć do armii Andersa. Wie, że w tej armii obowiązywała polska komenda, obyczaje, że byli w niej kapelani, że żołnierze nosili polskie mundury, chociaż z piastowskim a nie jagiellońskim orzełkiem na czapce. Ale wie też, że żołnierze Burego czy Ognia strzelali do tych żołnierzy z innym orzełkami, i vice versa, i ta wiedza go uwiera. Bo jeśli chłopcy z lasu byli wyłącznie patriotami – to ci drudzy musieli być zdrajcami. Dla Cenckiewicza to oczywiste i proste. Tak, jak dla adiutantów Rokossowskiego jasne było i proste, że w lesie zostały wyłącznie „zaplute karły reakcji”.

Tymczasem nic nie jest proste ani jasne. Przed bitwą pod Lenino kilkudziesięciu polskich żołnierzy zdezerterowało do Niemców. Czy mamy ich dzisiaj uznać za większych patriotów, od tych, którzy zostali i walczyli? A może w ogóle lepiej było zostać w syberyjskich ostępach albo kazachskich pustyniach, niż iść do wojska Berlinga? Czy pan Cenckiewicz by został gdzieś pod Ałma-Atą w kołchozie zamiast iść do tej „niepolskiej” armii?

Historię fałszowano od zawsze. Pytanie: czy tacy dyspozycyjni historycy jak Cenckiewicz rzeczywiście wierzą w to, co wypisują? Bo Kadłubek zapewne wierzył, że tworząc legendę w miejsce prawdy – dobro czyni.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*