Terapia dla miasta

fot. kaj
fot. kaj

Ludność Wrocławia coraz szybciej się starzeje, rośnie jednak liczba migracji do miasta, a już około 10 proc. jego mieszkańców stanowią obywatele Ukrainy.  – Migracja z Ukrainy to wielka szansa rozwojowa dla Wrocławia, która może dostarczyć niezbędnych miastu rąk i głów do pracy – twierdzi Krzysztof Karabon z Towarzystwa Upiększania Miasta Wrocławia. Postanowiliśmy zatem przyjrzeć się, jak wygląda nasze miasto w świetle aktualnych diagnoz społecznych i co zmieni się w nim w ciągu nadchodzących kilkunastu lat.

 

Polska w ostatnich latach stała się najważniejszym kierunkiem emigracji zarobkowej obywateli Ukrainy. Głównymi powodami, dla których Ukraińcy przyjeżdżają do Polski, jest słaba sytuacja ekonomiczna w ich kraju oraz konflikt zbrojny, który toczy się we wschodniej części Ukrainy. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Narodowy Bank Polski, w 2016 r. w Polsce pracowało legalnie, nie „na czarno”, ok. 1,2 mln Ukraińców.

Fakt, że coraz więcej obywateli Ukrainy przybywa do Polski, łatwo dostrzec gołym okiem, bez konieczności zaglądania w statystyki i badania – język ukraiński lub charakterystyczny akcent usłyszeć można często we wrocławskich sklepach, barach, restauracjach, w biurach lub siedzibach różnego rodzaju korporacji albo firm handlowych. Z raportu przygotowanego przez Towarzystwo Upiększania Miasta Wrocławia –  „Migawki z Diagnozy Wrocławia” –  wynika, że Ukraińcy stanowią obecnie nawet około 10 proc. mieszkańców Wrocławia. Tym samym są najliczniejszą grupą imigrantów  w mieście. Krzysztof Karabon, jeden z autorów raportu, chciałby, aby władze Wrocławia powołały urzędnika, który zajmowałby się właśnie sprawami mieszkających i pracujących we Wrocławiu Ukraińców. Na razie ratusz sceptycznie podchodzi jednak do tego pomysłu.

Jak czytamy w „Migawkach”,  napływ ludności ukraińskiej pozwoli miastu zachować stabilność populacji na określonym poziomie – zważywszy, że Wrocław coraz szybciej się starzeje. W ciągu ostatnich 20 lat liczba mieszkańców Wrocławia poniżej 25 roku życia spadła dość drastycznie – z 33 proc. w 1997 roku do 22 proc. w roku 2015. Równocześnie wzrosła liczba osób w wieku powyżej 60 roku życia – z 18 proc. w 1997 r. do 26 proc. w roku 2015.

Związek Przedsiębiorców Polskich, powołując się na fachowe prognozy, twierdzi wręcz, że Polska, aby utrzymać obecny poziom gospodarki, musi przyjąć do 2050 roku około 5 milionów emigrantów.

–  Polska pilnie potrzebuje chętnych do pracy, łatwo asymilujących się imigrantów. Naturalnymi kandydatami są w tym zakresie Ukraińcy – pisze ZPP w specjalnie przygotowanym raporcie. Bardzo prawdopodobne jest zatem, że liczba Ukraińców mieszkających i pracujących także we Wrocławiu – znacząco wzrośnie.

Jak się żyje we Wrocławiu?

W marcu 2017 r. firma Mercer opublikowała ranking najlepszych do życia miast na świecie. Pod uwagę brano m.in. skalę przestępczości, stabilność polityczną, dostęp do świadczeń medycznych, szkół, stan kanalizacji, sytuację mieszkaniową itp. Wrocław zajął w nim miejsce numer 100 na 231 sklasyfikowanych miast. Numerem jeden okazał się Wiedeń, numerem dwa – Zurych, a numerem trzy – Auckland w Nowej Zelandii. Z polskich miast wyprzedziła nas tylko stolica, która uplasowała się na 81 miejscu.

A jednak wcale nie jest tak, że najpierw mamy stolicę, potem Wrocław, a potem długo, długo nic – w każdym razie tak wynika z ogólnopolskich badań. W niezwykle obszernej „Diagnozie społecznej 2015” Wrocław zajął dopiero 13 miejsce wśród najlepszych do życia miast w Polsce i zanotował tym samym spadek w porównaniu z rokiem 2011 aż o 4 pozycje. Przy ocenie jakości życia zastosowano osiem różnych wskaźników, m.in. dobrobyt materialny, kapitał społeczny, stres życiowy czy poziom cywilizacyjny.

Co doskwiera wrocławianom najbardziej? Zła jakość powietrza, niskie nakłady na rewitalizację kamienic, niedofinansowanie transportu zbiorowego – czytamy w „Migawkach z Diagnozy” TUMW.  Autorzy „Migawek”, Krzysztof i Marek Karabonowie, wskazują, że według mieszkańców priorytetowe w rozwoju Wrocławia powinny być właśnie te działania, które wpłyną na poprawę jakości życia w mieście. Wśród najistotniejszych wskazywano ekologię, rewitalizację obszarów zdegradowanych oraz transport publiczny. Na szarym końcu potrzeb znalazła się za to kwestia, która wrocławskie władze wręcz pasjonuje, czyli organizacja prestiżowych imprez.

Jedną z największych wrocławskich bolączek – czyli smog – obszernie opisywaliśmy w lutowym numerze gazety. Jeśli spojrzeć na statystyki, gorszym niż wrocławianie powietrzem oddychają w Polsce tylko mieszkańcy Krakowa oraz Górnego Śląska, a zanieczyszczenia ponad dwukrotnie przekraczają normy ustalone przez Światową Organizację Zdrowia. Choć niewłaściwy opał i przestarzałe piece, tzw. kopciuchy, to zasadnicza przyczyna powstawania smogu we Wrocławiu, swój udział w jego powstawaniu mają też zanieczyszczenia komunikacyjne. Można by je ograniczyć  poprzez zmniejszenie liczby aut poruszających się po mieście, jest jednak pewne „ale” – wrocławianie niezbyt chętnie korzystają z transportu publicznego. Statystyki mówią, że w ostatnich latach  tylko 35 proc. podróży po mieście odbywano za pośrednictwem komunikacji zbiorowej (dla porównania, w Warszawie – 54 proc.).

Ucieczka na peryferie

Spośród pięciu największych polskich miast Wrocław przeznacza na komunikację zbiorową  najmniej środków – 374 mln złotych rocznie (588 zł per capita na rok). I choć wydatki na ten cel w ostatnich latach wzrosły, wciąż są to kwoty mniejsze niż na przykład w Łodzi czy Poznaniu.  To oszczędzanie na komunikacji jest o tyle zaskakujące, że prawie 46 proc. wydanych środków wraca z powrotem do miejskiego budżetu (lepszym wynikiem w piątce największych miast może pochwalić się tylko Kraków, tam ok. 60,5 proc. wydatków zwraca się w postaci wpływów).

Taka polityka ma swoje określone skutki: mieszkańcy coraz częściej przesiadają się do własnych aut. W latach 2010-2015  w porównaniu do innych dużych polskich miast Wrocław zanotował największy wzrost liczby samochodów osobowych.

Inną coraz powszechniejszą tendencją jest ucieczka zamożniejszych wrocławian  z zatłoczonego i duszącego się w oparach spalin centrum na peryferyjne osiedla. A że są one na ogół słabo skomunikowane z resztą miasta, ich mieszkańcy tym chętniej wybierają samochody.

– Jakość życia we Wrocławiu jest na tyle niska, że mieszkańcy wyprowadzają się na przedmieścia, do nowych osiedli deweloperskich. Ten trend, połączony z oszczędzaniem na transporcie zbiorowym, stwarza błędne koło, którego efektem jest smog. Bezwzględnie należy to przerwać – twierdzi Przemysław Filar, prezes TUMW.

Tymczasem według diagnozy samego TUMW  już w 2028 r. liczebność podregionu wrocławskiego będzie większa niż samego Wrocławia.

Samotni?

W świetle badań nie najlepiej wypadają również sąsiedzkie relacje wrocławian . Około 45 proc.  mieszkańców utrzymuje kontakty co najwyżej z dwoma, trzema sąsiadami, a 9 proc. w ogóle nie przyznaje się do żadnych sąsiedzkich relacji.

– To smutne, bo oznacza, że ludzie ci nie mają w miejscu zamieszkania nikogo, z kim utrzymywaliby jakikolwiek kontakt  – mówi dr hab. Katarzyna Kajdanek, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. I dodaje: – Więź sąsiedzka słabnie, bo dzisiejsze więzi tworzone są raczej w oparciu o wspólne zainteresowania, podobny styl życia, a nie wynikają z samego faktu, że ktoś mieszka obok.

Dr Kajdanek zauważa też, że deficyt relacji sąsiedzkich dotyczy również osób z wyższym statusem społecznym, które, bywa, odcinają się od sąsiadów:

– Sądzę, że wychodzą z założenia, że wszelaką pomoc mogą zdobyć nie wchodząc w relacje z osobami mieszkającymi w sąsiedztwie. Wolą nie mieć u kogoś kredytu zaufania i unikać rewanżu za przysługi.

Wnioski płynące z raportu

przedstawionego przez TUMW nasuwają się same: rozwój transportu publicznego, inwestycje  ekologiczne i rewitalizacja zasobów to warunek sine qua non poprawy jakości życia w mieście. Bez tego mieszkańcy śródmieścia nadal będą się mierzyć z problemami smogu, zaniedbanych kamienic i podwórek. A ci, którzy mogą, będą z niego uciekać.

Dobrze by więc było, aby „Diagnoza Wrocławia” posłużyła miastu do stworzenia długofalowego programu działań. Jego efekty będą widoczne może nie za rok, za dwa, ale za dziesięć, dwadzieścia lat na pewno. Bo przecież warto już dziś zastanowić się, jak ma wyglądać nasze miasto w przyszłości.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*