Vademecum bezrobocia

Choć o zapaści na wrocławskim rynku pracy trudno mówić, ostatnie dwa lata przyniosły pogorszenie koniunktury. Stopa bezrobocia wzrosła z 3,3 do niemal 5,4 proc., liczba ofert pracy spadła znacząco. Analitycy wieszczą jednak, że to co najgorsze już za nami, a rynek pracy powoli budzi się z letargu. Kto będzie miał na nim największe szanse?

-Coraz wyraźniej widać, że sytuacja powoli się stabilizuje –  twierdzą pracownicy Powiatowego Urzędu Pracy. – W 2009 roku, gdy dały o sobie znać echa światowego kryzysu, pracodawcy zaczęli wykazywać ostrożność, wstrzymywali inwestycję, przeczekiwali. Teraz, choć daleko nam do 2008 roku, kiedy to pracodawcy konkurowali o pracowników, rynek zaczyna się powoli ożywiać.

Jeszcze w pierwszym półroczu 2010 roku statystyki  Powiatowego Urzędu Pracy nie napawały wielkim optymizmem – w końcu czerwca zarejestrowanych tu było ponad 18 tys. bezrobotnych wrocławian, o jedną trzecią więcej w porównaniu do analogicznego okresu roku poprzedniego. Mniej było ofert pracy, a ich napływ był aż sześciokrotnie niższy od napływu bezrobotnych.  Mówiąc bardziej obrazowo: w 2008 roku na jedną ofertę pracy zgłoszoną do PUP przypadała 1 osoba, w 2009 roku –  3 osoby, a w pierwszym półroczu 2010 roku – aż 6 nowo zarejestrowanych osób bezrobotnych.

Byli wśród nich przedstawiciele aż 300 elementarnych zawodowych grup. W tym na przykład szeroko rozumiani specjaliści: od ekonomii i zarządzania, archeolodzy, socjolodzy i pokrewni, specjaliści administracji publicznej i politolodzy – w sumie co siódmy bezrobotny reprezentował któryś z wymienionych zawodów. Co piąty reprezentował grupę rzemieślników i robotników przemysłowych.
Z drugiej strony – ciągle istniały grupy zawodowe, w których popyt znacznie przewyższał podaż, choć było ich już zdecydowanie mniej.

Pracy szukam dość długo
i odnalezienie czegoś ciekawego

między tysiącem ofert dla handlowców, doradców ubezpieczeniowych czy inwestycyjnych graniczy z cudem. Na własnej skórze odczuwam nędzę wrocławskiego rynku pracy – mówi Marta. – Konkurencja na jedno „normalne” stanowisko jest obłędna. Czasem mam wrażenie, że obecnie bardziej opłaca się mieć średnie wykształcenie i minimalne osiągnięcia zawodowe… Ale może to moje rozgoryczenie bierze w tym osądzie górę.

Joanna: – Rynek pracy jest taki, jak go ukształtowali pracodawcy i ich inwestycje. Nie ma co się obrażać na to, że jest ciągły popyt na pracowników produkcyjnych, call center, pracowników budowlanych, a znacznie mniej do pracy w administracji. Można natomiast obrać dwa, a nawet trzy wyjścia: albo przyjąć prawidła rynku pracy i aplikować na dostępne stanowiska, albo wyjechać tam, gdzie można pracować w wymarzonym zawodzie, albo wreszcie stworzyć sobie samemu miejsce pracy.

Zwolenników tego ostatniego rozwiązania było we Wrocławiu całkiem sporo. Co prawda w latach 2009-2010 z gospodarczej mapy miasta zniknęło ponad 10,5 tys. firm (głównie jednoosobowych), ale jednocześnie powstało ponad 17 tys. nowych – w samym tylko 2010 roku ponad 9 tys. Najwięcej w branżach określanych wg PKD jako handel hurtowy i detaliczny, naprawa samochodów, budownictwo, informacja i komunikacja.

Spowolnienie gospodarcze
dotknęło wiele branż

zwłaszcza tych, które są nastawione na eksport, jak choćby motoryzacyjna, gdzie obserwowano dramatyczne spadki zamówień, nawet o 70 procent  – mówią obserwatorzy lokalnego rynku. –  Ucierpiał sektor budownictwa i branże okołobudowlane. Ale już branża AGD nieźle dawała sobie radę. Kryzysu nie poczuł też właściwie rynek usług medycznych. Sytuacja zresztą dość szybko zaczęła się stabilizować, a latem ubiegłego roku część firm już sygnalizowała, że koniunktura wraca. – I dodają półżartem: – Polscy menedżerowie nie boją się kryzysu, bo już wiele widzieli. Odwrotnie niż na Zachodzie, gdzie uwierzono, że koniunktura gospodarcza jest wieczna. Gdy przyszedł kryzys, właściwie nie wiedziano co robić, firmy reagowały nerwowo i cięły zatrudnienie na oślep. U nas takich zachowań nie było i to sprawiło, że lepiej się dziś odbudowujemy.

Wrocławskie, nie najgorsze wskaźniki „podreperowały” też  nieco wielkie korporacje, które, z uwagi na niskie koszty, tutaj właśnie od kilku lat lokują swoje centra usług. W „kryzysowych” czasach otwierał się tu przecież IBM i McKinsey, a HP czy Nokia Siemens Network poszerzały działalność.
Nie jest żadną tajemnicą
że na rynku poszukiwani są przede wszystkim fachowcy

i to różnych branż: elektronicznej, informatycznej, budowlanej, mechanicznej, poczynając od pracowników z wykształceniem zawodowym po inżynierów. Dramatycznie zaczyna brakować nauczycieli  zawodu – starsi odchodzą na emeryturę, a młodych chętnych do tej pracy brak. Kto jeszcze…? Generalnie ludzie ze ściśle określonymi kwalifikacjami. No i oczywiście znający język, a właściwe dwa, i to w stopniu co najmniej dobrym.
To nie ozn

acza jednak, że humaniści po etnografii czy kulturoznawstwie skazani są na wieczny zawodowy niebyt, zapewniają w Urzędzie Pracy. Szansą dla nich mogą stać się ciągle rozwijające się sektory, jak choćby branża internetowa, która stale poszukuje tzw. twórców treści, pracowników reklamy czy speców od social media:
-Z takimi osobami pracują nasi doradcy zawodowi, pomagają im ukierunkować się, znaleźć zawodową ścieżkę. Pomocne w tym staże i szkolenia, które organizujemy przecież właśnie w oparciu o oczekiwania rynku.

Hitem wśród szkoleń 2011 roku mają szansę się stać np.: profesjonalna obsługa komputera z certyfikatem ECDL czy grafika komputerowa z obsługą pakietów Adobe. Z uwagi na duże zapotrzebowanie przygotowano kurs glazurnika-płytkarza, operatora wózków jezdniowych, a wspólnie z Izbą Gospodarczą – kucharza małej gastronomii i fryzjera (oba zakończone egzaminem czeladniczym).

Ze szkoleń korzysta coraz więcej osób wieku 45-50 plus.
-Ich szanse na rynku pracy powoli rosną – twierdzą w PUP. – Pracodawcy już dwa, trzy lata temu zaczęli doceniać ich ustabilizowaną pozycję, doświadczenie i rozwagę. Zwłaszcza po tym, gdy młodzi zaczęli wyjeżdżać za granicę i potrafili rzucić pracę dosłownie z dnia na dzień.
W grudniu 2010 r. krajowe bezrobocie
sięgnęło pułapu 12,5 proc.

a to oznacza, że znów nieznacznie wzrosło. Minister pracy Jolanta Fedak optymizmu jednak nie traci, tłumacząc że to okresowy spadek, spowodowany zakończeniem sezonowych prac, wygaśnięciem części umów czasowych, mniejszą liczbą subsydiowanego zatrudnienia. Niedawno poinformowała nawet, że jeśli wzrost gospodarczy w 2011 roku przekroczy 3,5 proc., jest szansa na spadek bezrobocia do około 9,9 proc. na koniec roku. Złośliwcy, wyjątkowo zgodni z panią minister, przytakują i przypominają, że może stać się to już nawet wcześniej – przecież w maju Niemcy i Austriacy otwierają dla nas rynek pracy.

O Joanna Kaliszuk 147 artykułów
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*