Wola Boska

Po październikowym moim felietonie „Gender”, napisał pan Kazimierz z ulicy Kolistej: „Źle się dzieje, że feministki angażują się w ten gender, w walki o prawa gejów, transwestytów i innych takich. To nie jest problem kobiet. A druga sprawa jest taka, że wywalczone prawa kobiet obracają się przeciw trwałości rodziny. Trzeba sobie to jasno powiedzieć. Jednak naturalnym stanem rzeczy było, kiedy kobieta zajmowała się domem i dziećmi, a mężczyzna zarabiał na ten dom. Teraz jest postępowo i płacimy za to. Ja jestem za postępem, jednak nieraz się zastanawiam, czy kobietom i rodzinom się to opłaca”.

Natomiast pani Wanda z ulicy Przestrzennej zastanawia się, dlaczego „Kościół jakoś zawsze jest wrogiem zmian dających większe prawa słabszym. Nie tylko kobietom, jak to czyni teraz pod pozorem ochrony rodziny, ale także był przeciw związkom zawodowym, wcześniej przeciw prawom wyborczym dla kobiet, dla biednych, jeszcze wcześniej przeciw uwłaszczeniu chłopów. Listę można ciągnąć w nieskończoność…”.

Najpierw wyjaśnijmy, że wielkim uproszczeniem jest twierdzić, jak pani Wanda, że Kościół był zawsze przeciw postępowi. Co to – to nie i trzeba być sprawiedliwym. Bo na przykład w sprawie uwolnienia kobiet spod męskiej władzy Kościół zrobił sporo: załatwił wdowom prawo dziedziczenia i dysponowania majątkiem na przykład, przyznał kobietom podstawowe wolności osobiste (nie można było córki udusić albo żony zatłuc) i pozwolił kobietom równoprawnie z mężczyznami uczestniczyć w religijnych obrzędach (z wyjątkiem kapłaństwa, rzecz jasna). W warunkach wczesnego średniowiecza były to zmiany po prostu rewolucyjne!

W owych czasach stanem naturalnym 

było traktowanie kobiet jak żywego inwentarza: 

były własnością mężczyzn. 

Wzruszający dziś obyczaj, że pannę młodą prowadzi do ołtarza ojciec, jest po prostu zachowanym w kulturze wspomnieniem przypieczętowania transakcji sprzedaży córki nowemu właścicielowi. Jak nie było ojca – sprzedawał ją brat, stryj, wuj, w każdym razie mężczyzna. Kiedy mąż umierał, wdowę powinien poślubić brat męża, a jeśli tak się nie stało, przechodziła wdowa, wraz z majątkiem, pod władzę syna lub innego męskiego krewnego męża.

Biblijne więc ustalenia, że kobietę zrobił Pan z żebra Adama i zrobił ją, aby była mu całkowicie powolna, służyła bez słowa skargi, rodziła mu dzieci, prała i gotowała, pilnowała domu oraz gromady potomstwa – były tylko precyzyjnym opisem ówczesnego prawa. Identycznie stawia sprawę Koran i takie prawa obowiązują zresztą do dzisiaj w państwach rygorystycznie islamskich.

Jakby ktoś miał wątpliwości, co do pozycji kobiety w Księdze, to przypomnijmy: Lot zaproponował swoje dwie dziewicze córki pijanej tłuszczy w Sodomie w zamian za odstąpienie przez tę tłuszczę od zamiaru zgwałcenia jego męskich gości. Ani ówcześni czytelnicy Biblii, ani sam Jahwe nie dziwią się takiej transakcji – jest dla nich zrozumiała, oczywista. Na boską karę zasłużyła natomiast żona Lota (której imienia Biblia nawet nie podaje, nie ma znaczenia) za nieposłuszeństwo – za spojrzenie, wbrew zakazowi, na zagładę Sodomy zamieniona zostaje w słup soli.

Trzeba o tym pamiętać, 

żeby rozumieć, jak wielką rewolucją 

było chrześcijaństwo, głoszące miłość, 

łaskę i równość wszystkich wobec Boga.

Były to nauki tak atrakcyjne dla mas, że chrześcijaństwo w niespełna trzy wieki przeobraziło się z małej żydowskiej sekty w religię dominującą na obszarze śródziemnomorskim, a później zdobyło cały europejski świat.

Co więcej, zanim cesarz Konstantyn uczynił chrześcijaństwo religią panującą – było ono demokratyczne, lud wybierał sobie biskupów, a kobiety pełniły w pierwotnych gminach funkcje liturgiczne.

Ale nie trwało to długo. Ciśnienie tysiącleci tradycji, zakorzenionych obyczajów, utrwalonego porządku sprawiły, że już św. Paweł miewał wątpliwości. Z jednej strony pisał do Galatów: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie”  (Ga 3,28), a jednocześnie w  innych listach głosił stanowczo: „Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem, lecz niech żyje w cichości” (1 Tm 2,12) albo „Żony niechaj będą poddane swym mężom jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus Głową Kościoła” (Ef 5,22). Co zaś później pisali o kobietach Ojcowie Kościoła, co pisał św. Augustyn a nawet św. Tomasz – strach dzisiaj cytować, bo to przecież najwięksi kościelni intelektualiści.

Czy mogło być inaczej? Nie mogło. I to jest sedno problemu. Przecież fizycznie i psychologicznie jest człowiek skonstruowany (może przez Najwyższego?) jako istota społeczna i hierarchiczna. Czyli, że człowiek musi żyć w grupie, a w tej grupie musi obowiązywać ścisła hierarchia, czyli porządek i dyscyplina. W rodzinie bezdyskusyjnie rządzi senior. Plemieniem rządzi wódz (nieraz rada starszych albo wiec). Jednomyślność w grupie była warunkiem przetrwania. Jeśli zdarzało się, że decyzję podejmowało jakieś gremium – rada starszych czy wiec – tak długo radzono i przekonywano oponentów (wszelkimi środkami, ostatecznie ich zabijano), aż była to decyzja jednomyślna. Nasze nieszczęsne polskie liberum veto było, rzec można, stanem naturalnym, dziedzictwem całej przeszłości, którego tylko w porę nie odrzucono.

Przez całe wieki grupy spajała wspólnota pochodzenia. Rodzina miała znanych z imienia przodków, którzy się nią opiekowali. Nie metaforycznie, ale dosłownie. Na wyższych poziomach organizacji, na przykład plemiennej czy zespołu plemion – owi opiekuńczy przodkowie już mogli być mityczni, nieokreśleni w czasie, ostatecznie stawali się ponadludzcy, boscy. Tak tworzyły się mitologie, a z czasem – religie.

Otóż to. Rewolucyjna wartość religii chrześcijańskiej polegała na – a był to  proces tysiącletni – przeobrażeniu plemiennej struktury społecznej, plemiennych więzi i odrębności, w wielką uniwersalną strukturę ideową: wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga, który kocha wszystkich jednakowo i jednakowo nas wszystkich osądzi, i wszyscy podlegamy Jego władzy i Jego prawom. Nie przodkowie, ale Bóg się o nas troszczy i nas słucha.

I teraz najważniejsze: jeśli wszyscy podlegamy jednym prawom boskim, to i królowie i cesarze, a boskim przedstawicielem na ziemi jest Kościół. Tak pojawiła się koncepcja prawa naturalnego, niezależnego od woli panującego. O ile jeszcze w IV wieku to cesarz Konstantyn był źródłem obowiązującego prawa (sobór nicejski pracował pod jego nadzorem), o tyle już 700 lat później cesarz Henryk IV szedł w worze pokutnym do papieża Grzegorza VII z prośbą legalizację jego cesarskiej władzy. Bo Bóg dawał władzę rękami Kościoła.

W ten sposób, u schyłku średniowiecza, 

stał się Kościół ewidentną siłą postępową. 

Nieważne, że załatwiał w ten sposób swoje ziemskie interesy

(np. przyznanie praw majątkowych kobietom umożliwiło im 

dokonywanie darowizn na rzecz Kościoła).

Ważne, że walcząc o swoje, o władzę i majątek – obiektywnie Kościół utworzył silne podwaliny współczesnej cywilizacji i materialnego rozwoju Europy. To Kościół, tworząc trybunały inkwizycyjne, stworzył wzorzec nowoczesnego procesu karnego: że musi być materialny dowód winy, aby była kara (to, że torturami wymuszano przyznanie się do winy, to inna sprawa).

Kościół uruchomił, obrazowo mówiąc, lawinę która zmiotła stare, barbarzyńskie porządki i w konsekwencji doprowadził do koncepcji „niezbywalnych” praw obywatelskich, czyli, o zgrozo, praw dla gejów, feministek, ateistów, związków zawodowych, a nawet – co już zupełnie nie do pomyślenia – praw dziecka! Oczywiście, że Kościół tego nie chciał! Ogniem i mieczem tępił czarownice, schizmatyków, bezbożników, murzynów, związki zawodowe, feministki, socjalistów, liberałów, onanistów, panny z dzieckiem. Nic z tego – tej lawiny zmian już nic nie mogło powstrzymać.

Ma rację pan Kazimierz: zawodowa aktywność kobiet, ich prawa do robienia kariery i szczęścia, burzą tradycyjny model rodziny (ten, w którym, jak babie mąż nie przyleje, to jej wątroba puchnie). Ceną, jaką płacą kobiety za wolność – jest brak bezpieczeństwa i ponoszona współodpowiedzialność za materialny byt rodziny. I pewnie wiele kobiet gotowych byłoby zrezygnować z tych wolności, z kariery, orgazmów, antykoncepcji oraz „in vitro”, i godziłoby się, żeby ten chłop zrobił sobie „skok w bok” i przylał nawet do czasu do czasu – byle tylko był i przynosił do domu wypłatę. Gdyby tak nie było, to kościelne partie i organizacje nie miałyby aż tak masowego poparcia. W końcu kobiety stanowią połowę elektoratu.

Niestety. Czasu cofnąć się nie da. Co się stało, się nie odstanie, jak mawiał mędrzec z Łomży. Kościół zmienił świat i ten zmieniony świat zmienia się już siłą dziejowej konieczności. Zdaje się to widzieć i rozumieć papież Franciszek: że to wola boska…

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*