Ciszej mów, bo zginiesz

Ciszej mów, bo zginiesz

Nakładem Wydawnictwa Magnum ukazała się książka „Szepty” Orlando Figesa. Autor, znany historyk i pisarz brytyjski, profesor historii w Birkbeck  College University of London napisał rzecz niezwykłą: dokument pokazujący codzienne życie stalinowskiego społeczeństwa terroru.

Wyjątkowość „Szeptów” polega na próbie opisania przy pomocy tysięcy zachowanych i niedawno udostępnionych listów, dzienników, pamiętników i dokumentów NKWD kondycji społeczeństwa stalinowskiej Rosji, tego jak ludzie myśleli, jak działali, czyli:

JAK TO BYŁO MOŻLIWE!”
Jak to było możliwe, że trzyosobowe trybunały (funkcjonariusz NKWD, funkcjonariusz partii i prokurator) mogły skazywać w trwających kwadrans procesach na śmierć i wyrok wykonywano natychmiast. Jak to było możliwe, że miliony ludzi wywożono do obozów koncentracyjnych, a inne miliony uznawały ich za wrogów ludu. Jak to było możliwe, że miliony umierały z głodu, a inne miliony w tym czasie śpiewały, że nigdzie nie jest tak dobrze, jak w Związku Radzieckim.

„Szepty” to lustro tych strasznych czasów: minimum komentarza, maksimum faktów i dokumentów. I lektura tej grubej księgi ma czytelnikowi dać możliwość samodzielnej odpowiedzi na postawione wyżej straszne pytania. Powiem tak: nie ma terroru bez masowego wsparcia. Bo wybory można sfałszować, można opanować media czy tajne policje – ale,

żeby terror święcił triumfy, trzeba mieć wojsko, policję, szkoły, urzędy, czyli trzeba mieć za sobą miliony.
Wszelkie opowieści, że władza gnębiła, a naród był przeciw są nieprawdziwe, to pisane później usprawiedliwienia czy rozgrzeszenia. Przecież sam Stalin z Jagodą, Jeżowem czy Berią, ani całe „Politbiuro”, ani nawet pułki NKWD nie byłyby w stanie zniewolić blisko 200 milionowego radzieckiego państwa!

Niemcy uwierzyli w swoją rasową wyższość i prawo do zniewolenia innych nacji i zaakceptowali cenę za te sukcesy – terror. Tańcem i śpiewem witali kolejne podboje, „rozwiązywanie kwestii żydowskiej”, a porządni i kulturalni Niemcy z Wehrmachtu równie ochoczo strzelali do żydowskich dzieci, jak esesmani. Wątpliwości pojawiły się dopiero po Stalingradzie, Stauffenberg po klęsce kurskiej, a „zrozumienie” ogromu zbrodni – po kapitulacji. Gdyby nie klęska, takich wątpliwości by nie było.

W Rosji sama akcja „rozkułaczania” pochłonęła około 10 milionów ofiar: tych zamordowanych w obozach i tych zmarłych z głodu. Nie zamordował ich tylko Stalin, Jagoda i NKWD. Ochoczo uczestniczyli w akcji kolektywizacyjnej poborowi, robotnicy, wiejska biedota. Którzy – jak w różnych krajach, wiele razy przedtem i wiele razy potem – uwierzyli w jakich „spisek” bogatych, we „wrogi układ”, który trzeba zniszczyć, wytępić bez litości i bez jakichś prawnych skrupułów.

Nienawiść do „kułaków" wbijali ludziom do głowy przełożeni i propaganda. „Byliśmy nauczeni widzieć w kułakach nie ludzi, ale robactwo, wszy, które należy wytępić" – wspomina młody aktywista, przywódca brygady komsomolskiej na Kubaniu. „Gdyby nie kołchozy – pisał inny kolektywizator w latach osiemdzie-siątych – kułacy schwyciliby nas za gardło i żywcem obdarli ze skóry!". Jeden z ówczesnych studentów wspomina: „Byliśmy przekonani, że budujemy społeczeństwo komunistyczne, że da się to osiągnąć dzięki pięciolatce, i byliśmy gotowi na każde poświęcenie".

Budowa nowego społeczeństwa wymagała pokonania sił starego porządku (propaganda bez przerwy głosiła o „kampaniach", „bitwach" i „ofensywach" na „froncie" społecznym, gospodarczym, międzynarodowym i wewnętrznym). W ten sposób komunistyczni idealiści godzili „antykułacki" terror ze swymi utopijnymi przekonaniami. I wszyscy wierzyli, że cel uświęca środki.
Lew Kopielew w 1932 roku zgłosił się na ochotnika do brygady komsomolskiej, która rekwirowała zboże „ku-łakom". Kopielew opisywał zawodzenie kobiet, krzyki dzieci i spojrzenia mężczyzn – „Było bardzo przykro i ciężko patrzeć na to i tego słuchać. A zwłaszcza w tym uczestni-czyć… Starałem się przekonać samego siebie, że nie wolno poddawać się osłabiającej litości. To, co robimy, to konieczność historyczna. Wykonujemy obowiązek rewolucyj-ny. Zdobywamy zboże dla socjalistycznej ojczyzny, dla pięciolatki’.

Rewolucja zaczyna się, gdy jakaś idea zostanie uznana za wartą poświecenia dla niej części własnych praw i odebrania wszelkich praw jej wrogom. Przy czym

wrogiem jest i musi być każdy, kto nie jest z nami rewolucjonistami, bo taka jest natura każdej rewolucji
To jest dla historyków i socjologów „oczywista oczywistość”. Torquemada mordował w „imię miłości do Boga”, Robespierre głosił „terror w imię cnoty”, Hitler „w imię praw germańskiej rasy”, Stalin w imię „świetlanej komunistycznej przyszłości”, a Mao wymordował kilkadziesiąt milionów Chińczyków w imię „społecznej równości”. Bo w każdym kraju i w każdym czasie – również dzisiaj – czekają niezmierzone zastępy chętnych do wieszania, rozstrzeliwania, wyrywania paznokci, ścigania, sądzenia i usprawiedliwiania mordów. Wystarczy obudzić demony.

Gdyby więc Historia była nauczycielką życia, gdyby człowiek potrafił unikać błędów przeszłości – nie miałby szans żaden polityk, żaden wódz, głoszący, że „w imię moralnej odnowy” czy „prawa i sprawiedliwości” trzeba zniszczyć stary porządek, tropić wrogów, wprowadzać srogie prawa i specjalne szybkie trybunały, ograniczać wrogom możliwość adwokackiego mataczenia. A tak mówiących i tak myślących polityków nie brakuje i dzisiaj – ani na świecie, ani w Polsce.

Nie ma rewolucji i nie ma terroru bez wsparcia milionów i bez donosów. W dniach rewolucji donos staje się moralnym obowiązkiem. Pawlik Morozow, w listopadzie 1931 roku doniósł że jego ojciec, Trofim, chowa ziarno. A kiedy ojciec na rozprawie krzyknął: „Jestem twoim ojcem", chłopiec oświadczył sędziemu: „Tak, był moim ojcem, ale nie uważam go już za ojca. Nie jestem tu jako syn, ale jako pionier".
Trofima skazano na obóz pracy na Dalekiej Północy, a później rozstrzelano.

Ośmielony przebiegiem procesu Pawlik zaczął donosić na chłopów, którzy ukrywali zboże albo sprzeciwiali się kołchozom. Pomagał mu młodszy brat, dzie-więcioletni Fiodor. Zrozpaczeni chłopi zabili ich obu. Przed sądem stanęło pięcioro członków „kułackiego rodu" Morozowów: stryj i ojciec chrzestny Pawlika, oskarżeni o zorganizowanie morderstwa, jego dziadek i kuzyn Daniła, którzy mieli dokonać mordu, oraz jego babka, która podobno zwabiła chłopców do lasu. Czworo z tej piątki skazano na „najwyższy wymiar kary", czyli rozstrzelanie.

Pawlik stał się niebawem bohaterem i obiektem propagandowe-go kultu. Maksim Gorki wezwał do budowy pomnika młodego męczennika, bo zamordowany „zrozumiał, że krewny także może być duchowym wrogiem i że dla takiej osoby nie wolno mieć litości". Kult Pawlika stał się wszechobecny. W opowiadaniach, filmach, wierszach, sztukach, biografiach i pieśniach występował jako wzór pioniera i wzór do naśladowania wszystkim uczniom sowieckim. Ten kult miał wielki wpływ na moralność i postawę całego pokolenia dzieci, które uczyły się na przykładzie Pawlika, że

lojalność wobec państwa stoi ponad miłością rodzinną i innymi więziami osobistymi.
Dlatego wroga ludu trzeba i wolno było ujawnić. Nieopatrznie powiedziany żart, słowo krytyki, niechętna uwaga czy nawet spojrzenie – wszystko to stawało się przyczyną szybkiego procesu i skazania. Według jednego z wysokich funkcjonariuszy tajnej policji, co piąty sowiecki urzędnik był informatorem NKWD. Inny twierdził, że etatowi donosiciele stanowili 5 procent dorosłej ludności wielkich miast. Wszyscy wiedzieli, że „lojalni sowieccy obywatele" mają obowiązek informować o podej-rzanych rozmowach, które usłyszeli.
Owszem, strach przed karą za „brak czujności" zmuszał wielu ludzi do współpracy z organami państwa. Ale bodaj więcej donosiło z własnej woli: z przekonania, z wiary, z zemsty czy zawiści, bądź dla nagrody (bo pokój w komunałce po wrogu mógł dostać denuncjator…)
Strach przed donosem zaś sprawiał, że ludzie rozmawiali tylko w gronie rodziny i tylko szeptem. Stąd tytuł książki…

Stalinizm trwał, bo był wiarą, że państwo – burząc stare i tworząc nowe porządki – urządzi wspaniałe życie. Raisa Orłowa, która dorastała w Moskwie w latach trzydziestych, wspomina wrażenie „pędu ku przyszłości": Wszyst-ko trzeba i można było zmienić: ulice, domy, miasta, ustrój społeczny, ludzkie dusze. I nie wydawało się to trudne.
Nina Kaminska, studentka prawa, wierzyła w nowy świat nawet po tym, jak jej ojca wyrzucono z pracy w banku. W pamiętnikach wspomina pieśń, którą śpiewała z przyjaciółmi, radosną pieśń o przyszłym życiu, wyrażającą optymizm ich pokole-nia i świadczącą, że byli zupełnie ślepi na tragedię, którą przeżywali właśnie ich rodzice:
Jakże łatwo jest wierzyć w nasz kraj,
Tu swobodną się piersią oddycha,
 To kochana radziecka ojczyzna…
 Tu dzień każdy jest taki wspaniały,
Że w przyszłości dzieci całe noce
 W swych łóżeczkach będą płakały,
Bo nie żyły w naszej epoce.

Boris Pasternak pisał w kwietniu 1935 roku do Olgi Freudenberg: „A wiesz, że im dłużej żyję, tym mocniej wierzę w to, co się u nas dokonuje, mimo wszyst-ko. Wiele z tego wydaje się nieokrzesane [ale] ludzie nigdy dotąd tak daleko i z taką god-nością nie wybiegali w przyszłość, i dla tak żywych i uzasadnionych powodów”.
Stalin, który nazwał pisarzy sowieckich „inżynierami ludzkich dusz", zaproponował rejs po kanale Białomorsko-Bałtyckim. Pisarze podziwiali zapory i śluzy, obejrzeli spektakl teatralny wystawiony przez więźniów. Książka Kanał Białomorsko-Bałtycki imienia Stalina zawierała utwory trzydziestu sześciu czołowych pisarzy sowieckich, a jej głównym tematem propagandowym przesłaniem był „zbawienny wpływ pracy fizycznej na przestępców i kułaków".

Zoszczenko napisał opowiadanie o drobnym złodziejasz-ku Rottenbergu, który zatraciwszy sens życia, powraca na właściwą drogę dzięki pracy przy budowie kanału, i mówił później: Zobaczyłem autentyczne przeobrażenie, autentyczną dumę budowniczych i autentyczną przemianę psychiki wielu towarzyszy (jak można już ich nazwać).
Nie ma w książce słowa o setkach tysięcy więźniów zamordowanych tą pracą…

Maksim Gorki zaś po wizycie w Gułagu na Wyspach Sołowieckich twierdził, że „praca w obozie zmieniła na lepsze wielu więźniów. Pokochali oni swą pracę tak bardzo, że pragnęli zostać na wyspie nawet po upływie wyroku. Wniosek jest dla mnie oczywisty – potrzeba nam więcej takich obozów jak Sołowki".
Dlatego nie wolno się dziwić, że wielu robotników wierzyło w istnienie „wrogów ludu" i domagało się ich aresztowania. Nawet aresztowanie bliskich krewnych najczęściej nie wystarczało, aby obalić wiarę w istnienie „wrogów". Ida Sławina, której ojca aresztowano w 1937 roku, aż do 1953 roku nie wyzbyła się swoich komsomolskich przekonań. Nie wierzyła, że jej ojciec jest wrogiem ludu. Ale jednocześnie, jak wspomina:

„Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że wrogowie ludu istnieją i z powodu ich sabotażowej działalności przyzwoici ludzie, tacy jak mój ojciec, omyłkowo trafili do więzienia. Istnienie tych wrogów było dla mnie oczywiste…”
Ida Sławina chodziła z Komsomołem na demonstracje, żeby protestować przeciwko wrogom ludu. Czytali straszne zeznania Bucharina i innych przywódców partii, byli przerażeni, bo skoro tacy ludzie byli szpiegami, to wrogowie byli wszędzie.
Wniosek był oczywisty: to wrogowie, sabotażyści i szpiedzy byli winni wszystkim awariom, brakom w zaopatrzeniu, nędzy, a przede wszystkim – aresztowaniu i skazywaniu niewinnych. Bo każdy miał w rodzinie lub w najbliższym otoczeniu kogoś skazanego, o którym wiedział, że nie jest szpiegiem, trockistą ani sabotażystą. Jednakże ani Stalin, ani Partia nie mogli się mylić, więc winni złu byli przeklęci wrogowie. Nie wszyscy w to wierzyli, ale wierzyło w to i myślało tak wystarczająco wielu, aby system trwał niezagrożony żadną opozycją.

Chociaż incydenty się zdarzały. W lipcu 1937 na konferencji zwołanej przez Stalina w czasie „operacji kułackiej" szef NKWD w obwodzie omskim Eduard Sałyn oświadczył, że w jego obwodzie „brak wystarczającej liczby wrogów ludu i trockistów, aby uzasadnić kampanię represji i, ogólnie biorąc, uważam za błąd decydowanie z góry, ilu ludzi należy aresztować i rozstrzelać”. Po tej konferencji Sałyn został aresztowany, skazany i rozstrzelany.
Bo albo się jest całym sercem i duszą za – albo jest się przeciw. 

Usłyszeliśmy niedawno w Gdańsku, że albo jest się z nami, albo jest się tam, gdzie było ZOMO. To jest właśnie to: nie można być gdzieś pomiędzy, nie można samodzielnie myśleć. Wątpliwości są wykluczone. Wątpliwości w dobie rewolucji są zbrodnią.
Kiedy tępi się wątpiących w nieomylność Wodza – czas się bać…

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*