Dwie rocznice

Dwie rocznice
Tomasz Pohorecki

Jeszcze nie przebrzmiały echa 40 rocznicy „bratniej pomocy”, z jaką pospieszyły Czechosłowacji wojska Układu Warszawskiego (w tym około 20 tysięcy żołnierzy LWP), aby ją zawrócić z „drogi do kapitalizmu”, a już na przełomie września i października czeka nas kolejna rocznica.  Akurat siedemdziesiąt lat temu wojska polskie i wojska hitlerowskie dokonały rozbioru Czechosłowacji.

W encyklopediach PWN

wydawanych w PRL nie uważano za stosowne publikowanie odrębnego hasła „Zaolzie”. Kto nie wierzy, niech sprawdzi – i tę czterotomową, i tę jednotomową. Natomiast w Wikipedii czytamy, co następuje:

„Zaolzie zostało przyłączone do Rzeczypospolitej w październiku 1938 r. – gdy korzystając z dogodnej sytuacji międzynarodowej (brak sprzeciwu mocarstw zachodnich na zmiany graniczne wymuszane przez nazistowskie Niemcy, faszystowskie Włochy i militarystyczną Japonię) Polska wykorzystała okazję i w czasie nacisków Adolfa Hitlera na Czechosłowację (układ monachijski) przekazała Czechom ultimatum, w którym żądała oddania Zaolzia. Rząd czechosłowacki zgodził się spełnić polskie warunki i Czechosłowacja przekazała Polsce sporne tereny. Po uzgodnieniu spraw związanych ze zmianami granicznymi na teren Zaolzia wstąpiły, witane przez polską społeczność, 35-tysięczne oddziały Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Władysława Bortnowskiego”.
 

Jak ustalił prof. Marian Zgórniak, wojsko liczyło dokładnie 35 966 żołnierzy, 8371 koni, 1509 wozów, 176 radiostacji, 267 samochodów osobowych, 707 samochodów ciężarowych, 459 motocykli, 103 czołgi, 9 samochodów pancernych, 103 samoloty myśliwskie, 2 eskadry lekkich bombowców i jedną eskadrę rozpoznawczą. Do tego dochodziło 117 dział, tyle samo armat przeciwpancernych i 36 armat przeciwlotniczych. Było więc kogo witać przy „pokojowym przekazywaniu spornych terenów”.

Zaś prof. Maria Turlejska dotarła do dokumentów, z których wynika, że już od 24 września trwały na Zaolziu działania dywersyjne, organizowane przez II Oddział Sztabu Głównego. Działania te prowadziła tajna polska organizacja „B”, składająca się z drużyn po 8 patroli, każdy liczący od 3 do 5 ludzi. Rozkaz zaktywizowania na Zaolziu organizacji „A” i „B” wydał już w kwietniu 1938 roku szef Sztabu Głównego, gen. Stachiewicz. Do utworzenia jednak organizacji „A”, która miała być organizacją szerszą, o charakterze polityczno – społecznym, w ogóle nie doszło. Przyczyny leżały niewątpliwie w strukturze społeczno – politycznej ludności Zaolzia. Przeważał tu element proletariacki, dominowały wpływy komunistyczne i socjalistyczne.

W skład organizacji „B” weszła głównie młodzież przeszkolona na kursach w Polsce. Akcją kierował bezpośrednio mjr Ankerstein z Ekspozytury nr 2 Oddziału II. A w celu „zademonstrowania woli ludności zaolziańskiej” drużyny organizacji „B”, zaopatrzone w przerzucaną przez granicę broń, rozpoczęły akcje zamachowe. W 25 akcjach, przeważnie napadach na budynki publiczne, było 3 zabitych i 14 rannych.

Przekazanie Zaolzia

tak wspomina jeden z jego uczestników: „we wrześniu 1938 roku pułk nasz przekroczył rzekę Olzę.  Nie spotkaliśmy zbyt wiele owacji.  Tam, gdzie była większość ludności pochodzenia polskiego, były uśmiechy, łzy i kwiaty.  Tak było w Suchej Górnej, Dolnej i Średniej.  Natomiast w Pietwałdzie czoło naszego pułku napotkało żywą barykadę z kobiet czeskich, które wraz z dziećmi położyły się na drodze.  Podniosły się i płacząc odeszły dopiero po interwencji czeskich oficerów, którzy byli obecni przy opuszczaniu terenu. Bardzo przykry był dla mnie widok tych płaczących kobiet i dzieci ustępujących nam z drogi.  Maszerowałem, jako żołnierz wypełniając rozkaz przełożonych.  Po objęciu całego Zaolzia, na terenie stacjonowania naszego pułku grasowały czeskie bojówki, rzucając granaty do wszystkich nowo organizowanych polskich placówek.  Najagresywniejsi byli w miejscowości Pietwałd, gdzie ludność czeska stanowiła większość”.

Włączenie do Polski 906 km kw. terytorium Zaolzia wraz z jego 258 tysiącami mieszkańców wywołało euforię. Prasa używała najbardziej górnolotnych słów. Pisał „Światowid”: „Zdecydowana postawa najwyższych kierowników naszej nawy państwowej, Pana Prezydenta Rzeczypospolitej i Wodza Naczelnego, rozumna i konsekwentna polityka naszego ministra spraw zagranicznych, poparta zarówno potęgą naszych sił zbrojnych, jak i jednomyślnością całego narodu, te wszystkie czynniki razem złączone sprawiły, że bez obcej pomocy zakończyliśmy wreszcie długoletnią udrękę naszych braci zaolziańskich”.

Inni pisali o „sprawiedliwości dziejowej” sięgając po argumenty wywodzące się z czasów Księstwa Cieszyńskiego (skrzętnie pomijając wieloletnie panowanie austriackie), zaś zorientowani narodowo publicyści nie ukrywali radości z takiego „załatwienia problemu bękarta wersalskiego”. Tak bowiem na łamach swoich pism nazywali  państwo naszych południowych sąsiadów.
Co ciekawe, w podobny ton wpadła także prasa opozycyjna, ale wynikało to nie tyle z jej przekonań, ile raczej z nacisków wywieranych przez władze państwowe. Na przykład w sprawozdaniu sytuacyjnym śląskiego Urzędu Wojewódzkiego czytamy: organy Stronnictwa Pracy, dziennik „Polonia” i czasopisma „Zwrot”, zmieniły w miarę przebiegu wypadków swe proczeskie stanowisko, a to na skutek przeprowadzonych z kierownictwem redakcji poufnych rozmów”. Tylko nieliczni dziennikarze z niskonakładowych  i bezdebitowych pism ukazujących się w stolicy mieli odwagę napisać, że „Polska wbiła Czechosłowacji nóż w plecy”.

W swoich pamiętnikach

minister spraw zagranicznych płk Józef Beck napisał: „Po przyjęciu żądań czechosłowackich wygłosiłem przemówienie przez radio, którego celem było przedstawienie motywów naszego działania przez wyraźne i naprawdę szczere stwierdzenie, że na tych sprawach zamykamy terytorialne kwestie sporne z Czechami i Słowakami, których jednych i drugich nazwałem wczorajszym przeciwnikiem. Na Zaolziu wojska gen. Bortnowskiego posuwały się bez przeszkód, wśród powszechnego entuzjazmu ludności”.

Józef Beck pamiętniki spisywał już w Rumunii, dokąd uciekł po klęsce wrześniowej. Nie pamiętał lub nie chciał przypominać czytelnikom, że już w niecały miesiąc po tym, jak wojska polskie triumfalnie wkraczały na Zaolzie, minister spraw zagranicznych Rzeszy Joachim von Ribbentrop przedstawił ambasadorowi RP Józefowi Lipskiemu niemieckie żądania wobec Polski. Niedawny sojusznik w rozbiorze Czechosłowacji domagał się natychmiastowego włączenia do III Rzeszy Wolnego Miasta Gdańska, przeprowadzenia eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez Pomorze oraz przystąpienia do paktu antykominternowskiego. Żądania niemieckie zostały przez polski rząd odrzucone, ale po roku ponowiono je i to w najbrutalniejszej formie. Dokładnie 1 września 1939 roku armia niemiecka bez wypowiedzenia wojny zaatakowała nasz kraj, a ktoś inny 17 września 1939 roku „wbił Polsce nóż w plecy”, zapowiadając jednocześnie „definitywne rozprawienie się z wersalskim bękartem”. Tym razem jednak rozbiorowym partnerem wojsk hitlerowskich była Armia Czerwona, a w roli „wersalskiego bękarta” obsadzono nasz kraj.

.

 
 
 
 

 
 
fot. Muzeum Śląska Cieszyńskiego

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*