Jak się kosi we Wrocławiu

fot. U. Hreniak
fot. U. Hreniak

W kwietniu wrocławski magistrat wysłał do wszystkich wrocławskich spółdzielni pismo z nowymi wytycznymi dotyczącymi koszenia trawy. Zaapelował o zmianę podejścia do osiedlowej zieleni w związku z postępującą suszą i niekorzystnymi zmianami klimatu. W tym roku wrocławianie po raz pierwszy od dawna mogli zobaczyć pełen cykl rozwojowy mniszka lekarskiego – od żółto upstrzonych trawników po biel dmuchawców. Teraz przyszedł czas na maki. Jest kolorowo, choć akurat o względy estetyczne najmniej tutaj chodzi. 

Wrocław nie jest jedyny. Koszenie traw ogranicza też Warszawa, Kraków, Gdańsk czy Poznań. Sceptycy twierdzą, że to przez oszczędności. To tylko jedna strona medalu. Według ekspertów intensywne koszenie trawników pociąga za sobą szereg negatywnych skutków. Pogłębiająca się susza, wyższa temperatura w mieście, niszczenie różnorodności biologicznej, smog – udźwignięcie tych konsekwencji obciąży już nie tylko budżet miast, ale środowisko i zdrowie mieszkańców.

– Równe trawniki zdecydowanie nie są opcją na obecne zmiany klimatyczne – mówi Karol Podyma, botanik, specjalizujący się w zakładaniu łąk kwietnych w miastach. – Takie trawniki to pustynia ekologiczna o wartości równej betonowym placom. Z biologicznego punktu widzenia mają znikomą wartość. Do tego obciążają środowisko, bo koszenie wymaga użycia benzyny i emituje szkodliwe substancje do atmosfery. Żeby trawnik był ładny, potrzebna jest woda i chemiczne nawozy. Wodę musimy oszczędzać, a chemia to ingerencja w równowagę środowiskową. Nie kosząc, zyskujemy wiele. Wyższa roślinność zatrzymuje wodę i zmniejsza jej parowanie. Temperatura takiej łąki przy powierzchni potrafi być nawet o 30 stopni niższa niż asfaltu. To taki naturalny miejski klimatyzator. Poza tym wysoka roślinność i kwiaty pozwalają przetrwać owadom, które zapylają rośliny i dzięki którym mamy owoce i warzywa. To są takie biologiczne zależności, których zachwianie może być na dłuższą metę zgubne w skutkach  – dodaje.

Koszenia dwa razy w roku

Jak teraz będziemy kosić we Wrocławiu? W piśmie do spółdzielców miasto apelowało m.in. o zrezygnowanie z koszenia powierzchni całych trawników. Zamiast tego zaleca koszenie pasów wzdłuż ścieżek, chodników i  ciągów komunikacyjnych o szerokości 1-1,5 m, polan rekreacyjnych oraz przedeptów przez większe trawniki, w celu umożliwienia poruszania się mieszkańcom. Apeluje także o koszenie nie wyrywające roślin z gruntu, a także o zwrócenie szczególnej uwagi na inną roślinność, aby nie uszkadzać szyi korzeniowej drzew, nie nadrywać i naruszać krzewów i pnączy. Częstotliwość koszenia ma być dostosowana do panujących warunków pogodowych. Miejscy eksperci od zieleni zalecają koszenie dopiero wtedy, gdy trawa osiągnie wysokość 15-20 cm. Miasto na swoich terenach już wdraża te zasady, zgodnie z przyjętym w ubiegłym roku Miejskim Planem Adaptacji do Zmian Klimatu. 

To bardzo dobry kierunek, tylko należy pamiętać o tym, że trzeba znaleźć kompromis – mówi Karol Podyma. Nie wszystkie miejsca w mieście nadają się do ograniczenia koszenia. Mam tu na myśli względy bezpieczeństwa i estetykę przestrzeni miasta. W zaleceniach Urzędu Miasta brakuje bardzo ważnej informacji dotyczącej tego, w jaki sposób ma się odbywać sam zabieg koszenia. Trzeba pamiętać  o tym, że koszenie powinno odbywać się na minimalnej wysokości 7 cm, co zabezpiecza rośliny przed uszkodzeniami, które mogą wywołać urządzenia koszące – dodaje.  

Karol Podyma uważa, że miejskim trawnikom, co do których podjęto decyzję o ograniczeniu koszenia, wystarczyłoby w wielu przypadkach tylko dwukrotne koszenie w ciągu roku. Pierwsze na przełomie czerwca i lipca, drugie – pod koniec sierpnia lub we wrześniu.

 – W takim cyklu rośliny są w stanie się odrodzić i pełnić swoją funkcję – wyjaśnia. – Nie zaburzymy znacząco ich cyklu życiowego. Z roślin zdążą już obsypać się nasiona i po koszeniu zyskają przestrzeń do wzrostu. Natomiast łąki kwietne w przypadku ubogiej, przekształconej miejskiej gleby wystarczy kosić raz w roku – dodaje.  

Co w trawie piszczy?

A co o nowych zasadach koszenia sądzą mieszkańcy? Zdania są podzielone.

W mojej ocenie zmiana trawników miejskich w piękne łąki ma tylko same plusy – mówi Iwona Napierała, wrocławianka, autorka popularnego bloga „Matka zmienia klimat”. – Zarówno te ekonomiczne – łąka jest tańsza w utrzymaniu, ale również ekologiczne – pozwala na zachowanie bioróżnorodności, utrzymuje wilgoć w glebie. A do tego cieszy oko. Oczywiście takie rozwiązanie nie może być stosowane w każdym miejscu w przestrzeni miejskiej na skrzyżowaniach, ścieżkach w parku czy skwerach do odpoczynku powinien być przystrzyżony trawnik. Jednak również w tym przypadku można by zweryfikować częstotliwość koszenia. W obecnych warunkach – suszy i coraz wyższych temperatur, zbyt krótko i zbyt często koszona trawa nie ma szansy na przetrwanie i koniec końców zostajemy z brzydkim klepiskiem pod oknami – dodaje.

Nie wszyscy mieszkańcy są zachwyceniwysoką trawą za oknem.

Boję się, że moje wnuki, biegając po podwórku, będą łapać kleszcze – mówi Elżbieta Zalewska, mieszkanka Wrocławia. – Na przystrzyżonych trawnikach dzieci mogły bezpiecznie się bawić. Drugi problem to alergie na pyłki traw. W rodzinie i wśród sąsiadów są osoby, które na nieskoszone trawy reagują ciągłym kichaniem. Niektórzy celowo wyprowadzają się z obrzeży miast do centrum, żeby uniknąć dolegliwości związanych z kwitnącymi trawami  – dodaje.

Miasta wychodzą jednak naprzeciw tym obawom. Zakładanie łąk kwietnych zamiast trawników pozwala ograniczyć uciążliwe dla alergików pylenie traw. Co do kleszczy, owszem, nie da się uniknąć ich bytowania w wysokich trawach. Stąd zalecenie, żeby na polanach rekreacyjnych i tuż przy ścieżkach, po których spacerują mieszkańcy, trawy jednak kosić. Wydaje się, ż kompromis między naturą a poczuciem bezpieczeństwa mieszkańców jest możliwy. 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*