Nadzieja

Lotto, ten nasz hazard państwowy, prowadzony  jest przez  firmę Totalizator Sportowy przy współudziale Amerykanów – tych od maszyn, systemów informatycznych i od Rycha oraz Zdzicha.
Przychody firmy dzielone są mniej więcej tak: połowę, czyli jakieś ponad półtora miliarda, zabiera państwo, a drugą połowę dzielą między siebie gracze, firma i Amerykanie.

To jest ciężki szmal: ponad 3,5 miliarda złotych! Ale, co najważniejsze i najpiękniejsze: można prezesem tej firmy zrobić szwagra z dyplomem katechety, a w radzie nadzorczej umieścić kolegę Stacha po zaocznym marketingu w Pyrzycach, córkę Grzesia po przejściach i Miśka, który zna Ryśka – a interes i tak będzie sypał pieniędzmi. Bo nie ma konkurencji, a ludziska grać muszą. W odróżnieniu od nominacji w różnych stoczniach czy kopalniach – tu nie grozi bankructwo, strajk i polityczna awantura. Idealne miejsce do nagradzania niekoniecznie kompetentnych, za to szczególnie wiernych, zasłużonych dla partii i dyspozycyjnych nominatów.

Nie ma ryzyka, to możliwy jest każdy eksperyment: na przykład zwiększenie ceny zakładu z dnia na dzień o połowę. Jest oczywiste, że po takiej podwyżce zmniejszy się drastycznie liczba zawieranych zakładów, przychody firmy, zmniejszy się ilość wygrywających, a więc psychologiczna atrakcyjność gry (nadzieja). Ale nic poza tym złego zarządowi się nie stanie – bo jeśli wpłynie mniej pieniędzy, to się mniej podzieli miedzy państwo i graczy. I tyle.

Prawdopodobieństwo wygrania „szóstki” jest jak jeden do 14 milionów. Obrazowo: trzeba znaleźć jedną kartkę w 70 tysiącach zgromadzonych grubych książek. W pokoju 5×5 metrów, czyli sporym, zmieścimy  – ciasno zabudowując go regałami – maksymalnie 6 tysięcy tomów. Trafienie „szóstki” jest więc równie możliwe, jak wybranie jednej książki (to będzie „piątka”) w 12 wypełnionych książkami pokojach, a w tej grubej książce jednej kartki – to „szóstka”.

Dlaczego więc ludziska grają w lotka? To proste. Kupując w kolekturze kupon nie myśli gracz o praktycznym nieprawdopodobieństwie wygrania „szóstki”, ale myśli pozytywnie: że mianowicie jego szansa trafienia „szóstki” jest identyczna, jak gracza z Pietrzykowic, Łomży czy Szczecina; że nie ma żadnego racjonalnego, statystycznego ani metafizycznego powodu, aby to gość z Pietrzykowic, Łomży czy Szczecina wygrał te kasę, a nie on, a w tygodniu zawsze ktoś trafia „szóstkę”.

W powyższym rozumowaniu nie ma ani logicznego ani matematycznego błędu: jest prawda o człowieku. Który jest tym, kim jest, bo już w jaskini chciał i potrafił myśleć pozytywnie, kreatywnie i gotów był podjąć ryzyko w nadziei sukcesu.

Chociaż akurat w tym przypadku ryzyko jest gracza, a pewny sukces – Lotto. Więc również w imieniu Rycha i Zdzicha, życzę wszystkim klientom kolektur, aby w święta świętowali swoją wygraną w Lotto.
Bo chociaż pieniądze szczęścia nie dają, warto je mieć..

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*