Nagrobek dla esesmana

Rodzina Gallaschów
od niepamiętnych czasów mieszkała w Breslau i nikt im nie wypominał śląskiego pochodzenia, bo to w ogóle nie było ważne w mieście zamieszkałym przez różne narodowości. Poza tym Gallasche nigdy nie należeli do elity miasta, nie ubiegali się o wysokie stanowiska, nie pielęgnowali śląskich tradycji, więc w zasadzie wszystkim było obojętne, jaka krew płynie w żyłach szeregowych pracowników komunikacji miejskiej i sezonowych robotników.

17 listopada 1897 roku w małżeństwie Karla i Pauliny Gallaschów, mieszkających przy obecnej ulicy Sępa-Szarzyńskiego, przyszło na świat dziecko płci męskiej, któremu dano na chrzcie imię po ojcu. Nie spodziewano się, że chłopiec dożyje lat męskich, bo był dosyć chorowity. Choroby sprawiały też, że nauka szła mu ciężko, więc zakończył edukacje na szkole powszechnej.
Próbował znaleźć jakąś pracę na miarę swojej wiedzy i fizycznych możliwości, zaczepiał się tu i ówdzie, ale bez większych sukcesów. W końcu wybuchła I wojna światowa, więc natychmiast zgłosił się do armii na ochotnika.

Na wojnie ani specjalnym męstwem, ani tchórzostwem się nie wykazał, więc wrócił do cywila bez medali, bez ran, ale w stopniu kaprala. Jako kombatant awansował w społecznej hierarchii z sezonowego robotnika na urzędnika kolejowego, co można wyczytać nawet w ówczesnych księgach adresowych Breslau.

Mundur oraz kombatanckie papiery
sprawiły, że córka sąsiadów spojrzała łaskawszym okiem na jego cherlawą postać. Wzięli ślub i zaczęli płodzić potomstwo zgodnie z porzekadłem, „co rok to prorok”. Zatrzymali się w końcu na pięciu potomkach, bo tylko tyle dzieci mogli wyżywić z urzędniczej pensji, posagu żony i pomocy teściów.

Konieczność związania końca z końcem sprawiła, że Karl Gallasch nie miał czasu na uprawianie polityki. Nie zapisał się, więc jako jeden z pierwszych do NSDAP, nie nosił piaskowego munduru S.A., nie był też dobrym kandydatem do SS, bo ze swoim wyglądem nie mógł reprezentować czystej rasy aryjskiej. Chodził, więc regularnie do pracy na kolei i patrzył, jak jego rówieśnicy robią błyskawiczne kariery, jak tylko, dlatego, że działają w jedynie słusznej partii dochodzą do wielkich pieniędzy i zaszczytów. W końcu ktoś życzliwy namówił go, aby zaoferował swoje usługi nowej władzy, a wtedy nie będzie musiał się zastanawiać nad tym, jak związać koniec z końcem.

Początkowo był
podrzędnym działaczem partyjnym, co pozwoliło mu awansować o dwa szczeble w urzędniczej hierarchii. Później dzięki kolegom udało mu się wkręcić do SS, ale miał już 40 lat i w tej akurat organizacji nie mógł liczyć na dobre stanowisko. Kiedy więc zaczęto rekrutować ochotników do służby wartowniczej SS w obozach koncentracyjnych, natychmiast zgłosił swoja kandydaturę.

Z powodzeniem przeszedł niezbyt skomplikowane testy psychiczne i fizyczne, więc wysłano go po raz pierwszy na kurs do Bielawy. Uczniem był pojętnym, wiec, kiedy został przydzielony na praktykę do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen, to natychmiast wykazał się wyjątkowym sadyzmem i morderczymi instynktami. Z zatabaczonego urzędnika kolejowego i spokojnego ojca pięciorga dzieci błyskawicznie przeobraził się w zbrodniarza, który codziennie mordował przynajmniej jednego więźnia.

Przełożeni docenili jego pilność, natychmiast awansowali do stopnia sierżanta i w celu doskonalenia jego morderczych umiejętności wysłali na drugi kurs do Bielawy.

W Bielawie
sierżant Karl Gallasch młodą funkcjonariuszkę służby więziennej Katarzynę Jeron, ma się rozumieć aryjkę pełnej krwi. Była to miłość od pierwszego wejrzenia mimo dosyć dużej różnicy wieku. Pensja podoficera SS nie wystarczała jednak na utrzymanie rodziny, wymagającej i kosztownej kochanki oraz częste libacje alkoholowe. I znów starsi i bardziej doświadczeni koledzy z SS, którzy służyli w niejednym obozie koncentracyjnym, podsunęli Gallaschowi sposób „na łatanie dziury w portfelu”.
Po pierwsze, nie należy mordować na oślep i dla sportu, tylko z wyrachowania. Polowania należy urządzać na tych więźniów, którzy mają złote lub platynowe zęby. Zaś po zabiciu należy wyrwać im mostki, koronki i plomby, za które u dentysty lub jubilera można dostać niezły grosz.

Po drugie, trzeba dokładnie przeglądać kartotekę, wyszukiwać w niej bogatszych więźniów i wymuszać na nich okup. Stawka za „nie bicie i opiekę” powinna być nie mniejsza niż 30 marek, a w przypadku braku gotówki należy brać od więźnia kosztowności.
Po trzecie, należy rewidować paczki przysyłane więźniom i zabierać z nich żywność i inne wartościowe przedmioty.
Niestety po powrocie z Bielawy do Gross – Rosen Karl Gallasch nie mógł tych zasad wcielić w życie, bo w tym obozie kadra była liczna i wielu było chętnych do „łatania dziur w portfelu”. Postarał się, więc o przeniesienie do filii w Brzegu Dolnym, a następnie do przyzakładowego obozu Kruppa, do Miłoszyc. I od tego czasu stać go już było nie tylko na utrzymanie wielodzietnej rodziny, pięknej Kasi, która go nie odstępowała ani na krok, ale jeszcze odkładał „na czarną godzinę” trochę złotych zębów i kosztowności w skrytce w piwnicy przy ul. Sępa – Szarzyńskiego.

Na początku 1945 roku
w czasie ewakuacji obozu z Miłoszyc do Gross – Rosen, bez skrupułów dobijał, co słabszych więźniów i mimo że mróz był dwudziestopięcio stopniowy, nie zapominał o wyrywaniu trupom zębów. W czasie ewakuacji obozu Gross – Rosen do Litomierzyc robił to samo. Na dworcu w Litomierzycach brał udział w egzekucji 80 więźniów. Tuż przed wyzwoleniem obozu w Litomierzycach przez Amerykanów zdążył jednak uciec i ukryć się wraz z kochanką w jakiejś zapadłej bawarskiej wiosce. Był jednak bez jakichkolwiek środków do życia, więc postanowili wrócić do Wrocławia po znajdujące się w piwnicy kosztowności.

Zjawili się we Wrocławiu na początku czerwca. Okazało się, że kamienica nr 48 przy ul. Sępa – Szarzyńskiego zburzona w czasie działań wojennych, a piwnica jest dokładnie zasypana gruzem. Kilkakrotne próby dotarcia do skarbu nie powiodły się, więc nadal byli nędzarzami, których nie stać nawet na jakikolwiek posiłek. No i właśnie wtedy z serca Katarzyny Jeron zupełnie odeszła miłość do cherlawego 48-latka, biednego jak przysłowiowa mysz kościelna. Postanowiła, więc rozejrzeć się za kimś zdrowszym, młodszym i bogatszym. A że pilnie poszukiwała takiego mężczyzny, więc szybko znalazła byłego esesmana Ottona. Był młody, był przystojny, i choć nie obronił twierdzy Breslau, to jednak zdążył zgromadzić zupełnie niezły majątek. Nic, więc dziwnego, że Katarzyna Jeron zakochała się w nim bez pamięci i gotowa była pójść za nim nawet na koniec świata, a nawet jeszcze dalej.

Na przeszkodzie
w ich dalszej wspólnej wędrówce przez życie stał tylko Karl Gallasch i połączone siły Armii Czerwonej oraz Milicji Obywatelskiej, które esesmanów ścigały z coraz większą skutecznością. Kombinowali jak rozwiązać te problemy przez kilka dni. W końcu Kasia wpadła na genialny pomysł i natychmiast wcieliła go w życie. Po prostu zgłosiła się na komisariat milicji i oświadczyła, że zna jednego zbrodniarza wojennego, którego chętnie „wystawi” Polakom. Warunek jest tylko jeden – gwarancja wyjazdu do Niemiec z ukochanym i jego majątkiem. Na jej warunki przystano i 16 czerwca 1945 roku Katarzyna Jeron wyprowadziła swego byłego kochanka na spacer. Niby przypadkiem na ich drodze pojawił się patrol milicji wzmocniony byłymi więźniami Gross – Rosen. I tak doszło do konfrontacji oraz aresztowania Karla Gallascha.

Czy Katarzyna Jeron i jej nowy kochanek bez przeszkód opuścili Wrocław – nie wiadomo. Jednak niektórzy byli więźniowie Gross – Rosen twierdzą, że władze polskie wypuściły kochanków, gdyż nie miały przeciwko nim żadnych zarzutów. Może żyją sobie gdzieś w Niemczech jako zgodne małżeństwo. A może kochliwa Kasia w tak zwanym międzyczasie znalazła innego bogatego adoratora?

Prawie dwa lata
trwało śledztwo i to w cale nie z winy nieporadności organów ścigania. Byli więźniowie Gross – Rosen potrzebowali wiele czasu, aby odzyskać siły w różnego rodzaju szpitalach i wrócić do domu. Karl Gallasch szedł w zaparte i konsekwentnie nie przyznawał się do swoich czynów. Jednak w końcu organom ścigania udało się dotrzeć do dwudziestu świadków i na podstawie ich zeznań sporządzić akt oskarżenia.

16 maja 1947 roku przed V Wydziałem Karnym Sądu Okręgowego we Wrocławiu rozpoczął się proces Karla Gallascha. Oskarżony był z dekretu z 31 sierpnia 1944 roku o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami. Konkretnie zaś o udział w dokonywaniu zabójstw osób i przynależność do SS.
Proces prowadzony był z zasadami sztuki prawniczej. Karla Gallascha bronił adwokat wyznaczony z urzędu – mecenas Władysław Jampolski, a tłumaczył mu akt oskarżenia i wypowiedzi świadków tłumacz sądowy Paweł Kapuścik. Na salę rozpraw zgłosiło się dziesięciu świadków – więźniów Gross – Rosen, gdyż reszta nie mogła do Wrocławia dojechać. Wszyscy rozpoznali Karla Gallascha. Wszyscy ze szczegółami opowiadali o jego morderczych wyczynach i grabieżach.

Karl Gallasch uparcie twierdził, że jest to spisek przeciwko niemu byłych więźniów. On zachowywał się, bowiem przyzwoicie, nikogo nawet nie skarcił słownie, a co dopiero fizycznie, haraczy nie zbierał, a o wyłamywaniu złotych zębów nawet nie słyszał.
17 maja 1947 roku przewodniczący składu orzekającego sędzia Feliks Różycki ogłosił wyrok. Karl Gallasch został uznany winnym zarzucanych mu czynów i skazany na karę śmierci. Oczywiście, wyrok był nieprawomocny, o czym oskarżonego poinformowano. Poinformowano go też o środkach odwoławczych, jakie mu przysługują.

W nocy z 18 na 19 maja 1947 roku
Karl Gallasch powiesił się w swojej celi. Sznur skręcił z prześcieradła i zawiesił go nad pryczą. Po przeprowadzeniu rutynowego dochodzenia, które potwierdziło, że nie było to zabójstwo, Karla Gallascha pochowano na cmentarzu Osobowickim. W księdze cmentarnej zapisano go pod numerem 487 w dniu 21 maja 1947 roku. Podano też, że pochowany został w kwaterze 102. W kwaterze tej, bowiem chowano wszystkich skazanych na karę śmierci lub zmarłych we wrocławskich więzieniach w latach 1946 -1956.
W 1988 roku podjęta została społeczna akcja upamiętnienia ofiar stalinowskiego terroru i zabrano się do spontanicznego porządkowania zniszczonej kwatery numer 102. Społecznicy nie mogli uzyskać od władz wglądu do dokumentacji cmentarnej, więc na wyczucie sypali kopczyki i stawiali na grobach krzyże z napisami informującymi o tym, że są to mogiły ofiar stalinizmu. W ten sposób przemieszali mogiły tak, że teraz, kiedy nie ma już żadnego problemu z dostępem do cmentarnej dokumentacji, stała się ona w zasadzie bezwartościowa.

Dlatego też pod jednym z takich krzyży leżą prochy Karla Gallascha – esesmana i zbrodniarza z wyboru, a po śmierci czczonego jako męczennika w nie swojej sprawie.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*