Porodówki do raportu

Rodzić po ludzku? W Polsce ciągle jeszcze, niestety, nie zawsze. Bo choć standardy opieki okołoporodowej mamy już jasno określone, część oddziałów położniczych po prostu ich nie przestrzega.

Tak przynajmniej wynika z ustaleń Najwyższej Izby Kontroli, która wzięła pod lupę 29 oddziałów położniczych w całym kraju. Zastrzeżenia NIK dotyczyły przede wszystkim wyposażenia pomieszczeń leczniczych, a także niedoboru  niezbędnego personelu medycznego.

 

Tylko osiem z dwudziestu dziewięciu zbadanych oddziałów spełniało wszystkie wymogi dotyczące wyposażenia

 

W przeszło połowie szpitali  sale porodowe i gabinety badań zorganizowano tak, że nie gwarantowały pacjentkom prawa do intymności – były to na przykład wielostanowiskowe sale porodowe, rozdzielane jedynie parawanami. Nie lepiej jest z salami poporodowymi. Tylko w co drugim szpitalu matki mogły przebywać na salach razem z dziećmi, przy czym w co czwartym wypadku były to sale większe niż dwuosobowe (w skrajnych przypadkach nawet pięcio- i siedmiołóżkowe). Nie wyposażono ich także w sprzęt umożliwiający mycie czy pielęgnację noworodka.

W większości szpitali podczas dyżuru obecny był tylko jeden anestezjolog, przypisany jednocześnie do pracy na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii czy bloku operacyjnym. Jest to, co prawda, zgodne z przepisami, ale w praktyce mocno ryzykowne i może narażać pacjentów na niebezpieczeństwo. Są też i inne konsekwencje tego niedoboru anestezjologów – jak zauważa NIK, zdecydowana większość oddziałów  nie stosuje znieczuleń zewnątrzoponowych przy porodach, choć od lipca 2015 roku NFZ za każdy taki poród ze znieczuleniem płaci szpitalom dodatkowo. Jak na ironię, refundację tę wprowadzono z myślą o poprawie bezpieczeństwa i komfortu pacjentek.

Szpitalom brakuje nie tylko anestezjologów. Zdarzało się, że na oddziałach

pracowała mniejsza liczba specjalistów niż to było wymagane, lub że dyżury pełnili samodzielnie  lekarze nieposiadający  wymaganej specjalizacji.

W ponad połowie szpitali nieprzerwany czas pracy lekarzy, zatrudnionych na podstawie umów cywilnoprawnych, wynosił od 30 do 151 godzin, co oznacza, że niektórzy z nich pracowali non stop przez kilka dni. To problem zresztą nienowy, a ostatnio, po niespodziewanej śmierci lekarki z Białogardu, która nie schodziła z dyżuru przez cztery dni, znów głośno omawiany w mediach. Paradoks polega na tym, że prawo, a konkretnie ustawa o działalności leczniczej, ogranicza godziny pracy wyłącznie lekarzy etatowych. Ci, którzy zatrudniani są na umowy cywilnoprawne, mogą dyżurować  teoretycznie bez żadnych czasowych ograniczeń.

 

W żadnym ze skontrolowanych oddziałów nie przestrzegano wszystkich standardów opieki okołoporodowej

 

Zakładają one utrzymanie dobrego stanu zdrowia matki i dziecka, przy ograniczeniu do minimum interwencji medycznych, w tym między innymi przebicia pęcherza płodowego, podawania oksytocyny czy nacięcia krocza. Tymczasem w kontrolowanych szpitalach skala tych interwencji była nawet wyższa niż przed wejściem w życie – w 2012 roku – standardów opieki okołoporodowej i kilkakrotnie przewyższała średnią w innych rozwiniętych krajach.

Co z tego wszystkiego wynika? Jak zauważa NIK, nie najlepsze warunki na oddziałach położniczych to po części efekt przepisów, które pozwalają na odstępstwa od normy, co szpitale skwapliwie wykorzystują. Jak to możliwe? Zgodnie z ustawą o działalności leczniczej, placówki, które w dniu wejścia w życie ustawy nie spełniały jej wymagań, otrzymały czas na dostosowanie się doń do końca 2017 roku, pod warunkiem opracowania i przedstawienia programu zmian. Niektóre zatem, zamiast wprowadzać realnie te zmiany, od lat –  rekordziści od ponad dwudziestu – jedynie je markują, zasłaniając się wciąż opracowywaniem programu naprawczego. Co będzie za rok?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie pojawi się na stronie.


*