Sformatowani (2006)

Bokiem do frontu

Właściwie wszystkie seriale, teleturnieje, big-brothery i inne tok-showy nadawane w polskiej telewizji – obojętne czy w programach TVP, TVN czy Polsatu – otóż wszystkie one okazują się być tzw. formatami, czyli kalkami programów wymyślonych gdzieś w Ameryce, u Niemców, Anglików albo Francuzów. Podobno tak się dzieje na całym świecie, podobno to jest normalne, ale ja w to nie wierzę.

To znaczy, nie wierzę, ze to jest normalne. Może te praktyki są powszechne, zwyczajne, opłacalne, ale na pewno nie są normalne. To jest patologia, po prostu. Bo czy naprawdę mentalność, obyczajowość, nawyki kulturowe, zwyczaje, obyczaje są już identyczne we wszystkich krajach i na wszystkich kontynentach? Bzdura! Globalizacja, McDonalds i zupki Knorra jeszcze aż takich spustoszeń nie poczyniły, jeszcze się różnimy: Polacy od Niemców, Anglicy od Francuzów a Amerykanie od Meksykanów. Jest jeszcze coś takiego, jak charakter narodowy, specyfika norm społecznych, zespół preferowanych wartości. To prawda, że wszędzie się już jada hamburgery, ale Polak nie zje żmiji w śmietanie, a Japończyk – który żmiję zje – nie będzie się zapewne zajadał pierogami z kapusta. Niemiecki dowcip z odgłosami ciała nie będzie śmieszył Anglika, chociaż obie nacje śmieją się na „Akademii Policyjnej”. Włosi, chociaż śpiewają pięknie, nie zaśpiewają, jak Rosjanie a Szwed nie zatańczy jak Zorba.

Różnimy się. Wspólna jest tylko chęć bogatych do bogacenia się. Miłośnicy dolara i euro łączą się ponad granicami i oceanami i ta miłość do mamony jest nazywana globalizacją. W ramach tej globalizacji bogaci stają coraz bogatsi, biedni coraz biedniejsi a efektem ubocznym są wspomniane  „formaty” telewizyjne, ten kondensat kultury masowej ze śmiechem nagranym na taśmie, żeby widzowi ułatwić zabawę.

Gdzieś tam u prezesa Kwiatkowskiegu, u Waltera czy Solorza siedzą sztaby fachowców od liczenia pieniędzy i liczą. I wyliczają, że myślenie się nie opłaca – tylko kopiowanie, kopiowanie, kopiowanie. Jeśli amerykański specjalista obliczył, że między godziną 18 a 21 przed telewizorami siedzi nadreprezentacja facetów w wieku 34-49 lat, wielbicieli chipsów, piwa, piłki, podkoszulków elastycznych, czytających ćwierć książki na dwa lata, z wykształceniem zawodowym i dwójką dzieci – to inny francuski specjalista obliczy, że dla tej widowni najlepszy będzie serial z 38-letnim blondynem lekarzem, który ma żonę szatynkę, teścia developera, szwagra rudego ze stwardnieniem rozsianym, dom z różowymi kafelkami, dziecko nieznane i jedno legalne – a niemiecki specjalista napisze do tego scenariusz dokładnie taki, aby pasowały między wybuchami nagranego śmiechu reklamy piwa Heineken, proszków firmu Henkel z dolnej półki marketów E.Leclerc i gumy do żucia gwarantującej biel zębów high klass i figurę Redforda mimo przegryzania tej gumy kukurydzą Bonduelle.

I później od Władywostoku aż po Dublin, od Lizbony do Sztokholmu w tych samych godzinach (tylko czasu lokalnego) identycznie odziani ludzie, oglądają te same seriale (z mutowanymi aktorami i zmienionym językiem), śmieją się w tych samych miejscach, jedzą te same chipsy, piją to samo piwo, potem  ekscytuję się kolejną mutacją Milionerów”, potem płaczą na „kolejnej mutacji jakiegoś „Wybacz mi”.

A jeszcze potem wszyscy razem z prezydentem Buschem pójdą na wojnę z jakimś aktualnie wymyślonym przez specjalistów od geopolityki wrogiem.

Jeszcze się różnimy. Od Niemców, Szwedów, Rosjan…Ale to różnienie się coraz bardziej przeszkadza w swobodnym obiegu kapitału i robieniu pieniędzy.

Więc przestaniemy się różnic. Już niedługo. Wtedy będę musiał uwierzyć, że to jest normalne. Wtedy samodzielenie będzie myślał już tylko czubek. Niesformatowany.
 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*