Syndrom Pawlika

Syndrom Pawlika

Po prawie roku, czyli jak na polskie standardy wręcz błyskawicznie, zapadł prawomocny wyrok w sprawie Miodek kontra Braun. Przypomnę, że ten pierwszy, czyli powód, jest profesorem uniwersyteckim o znakomitym dorobku naukowym i szanowanym popularyzatorem mowy ojczystej. Ten drugi zaś, czyli pozwany, podaje się za dziennikarza, reżysera i człowieka głęboko wierzącego w prawdziwość raportów funkcjonariuszy SB oraz mającego „ciąg na Tajnych Wywiadowców”.  No i ten ciąg doprowadził go na salę sądową, bo nie mając wystarczających dowodów zarzucił Profesorowi współpracę z SB, a tym samy podjął próbę wyrzucenia go ze społeczności akademickiej.

W sądzie okręgowym świadkowie Brauna, czyli historycy z IPN, Uniwersytetu Wrocławskiego, oraz byli funkcjonariusze SB nie poparli oskarżeń, a z esbeckich kwitów wcale nie wynikało, aby profesor był tajnym współpracownikiem SB. Braun z pozwanego zmienił więc status na skazanego. Oczywiście odwołał się do wyższej instancji sądowej, aby tam szukać sprawiedliwości.
Wrocławski sąd apelacyjny utrzymał w mocy wyrok sądu okręgowego, więc teraz skazany Grzegorz Braun ma przeprosić prof. Jana Miodka na łamach ogólnopolskich i wrocławskich gazet oraz na antenie radia i telewizji, a także zapłacić kilka groszy na zbożny cel.
Skazany idzie jednak w zaparte. Zapowiedział, że odwoła się do Sądu Najwyższego, bo wrocławscy sędziowie są „nie tylko do niego uprzedzeni, ale na dodatek niekompetentni i nie rozumieją, jak funkcjonowała bezpieka, a wydają wyroki”.

Z akt procesowych wynika, że Grzegorz Braun jest znacznie młodszy od sędziów, którzy wyrokowali w jego sprawie. Co najwyżej był więc gimnazjalistą, kiedy już dogorywały tajne służby PRL. Kiedy i gdzie nabrał wiedzy o tym „jak funkcjonowała bezpieka”, aby z całą odpowiedzialnością za słowa zarzucać doświadczonym sędziom brak kompetencji? A może o czymś nie wiemy? Może jest absolwentem jakichś specjalistycznych kursów z zakresu działania służb tajnych i obupłciowych i dlatego wie, w której trawie agent piszczy?

– Ciekawe, że za czasów PRL nikt z dziennikarzy nie tytułował się określeniem „dziennikarz śledczy” – zauważa w liście do redakcji Czytelnik z Krzyków. – Ba, za taką odzywkę można było dostać po pysku. Teraz dziennikarze nie tylko szczycą się takim tytułem, ale z upodobaniem grzebią w życiorysach ludzi podziemia i piszą na nich donosy do organów ścigania. Uczą już tego na studiach, czy to wynika z ich charakteru? – zastanawia się Czytelnik.
– To jest niestety sprawa genetyki i nic na nią nie poradzimy – twierdzi emerytowany pediatra. –  Z grubsza rzecz biorąc, jeden dzieciak rodzi się z cechami umysłu nastawionymi na tworzenie, drugi zaś z charakterem „łapsa”, czyli psa tropiącego wszystkich i za wszystko. Rzecz tylko w tym, aby „łapsy” nie zdominowały nam życia publicznego. No, ale mam nadzieję, że do powtórki z Pawlika Morozowa nie dojdzie.

Któż to był ten Pawlik Morozow? Jednym zdaniem – najmłodszy Judasz wszechczasów. Przyszedł na świat we wsi Gerasimowka za Uralem. Kiedy dowiedział się o spisku kułaków, do którego należał jego ojciec, doniósł, komu trzeba i tatuś powędrował na Sybir. Jego dziadkowi puściły nerwy i zabił czternastoletniego donosiciela. Po śmierci Pawlik został oficjalnym wzorem do naśladowania dla sowieckich dzieci. Opisywano go w podręcznikach, stawiano mu pomniki, pisano o nim poematy, sztuki, pieśni, symfonie, a nawet operę. Uwieczniano go także na znaczkach pocztowych i etykietkach pudełek od zapałek.
Czy za jakiś czas tak samo będziemy upamiętniać czyny naszych współczesnych Pawlików? Trudno przewidzieć. Mam tylko nadzieję, że żadnemu dziadkowi nie puszczą nerwy.

PS
Lech Wałęsa pozwał Grzegorza Brauna do sądu, bo poczuł się sponiewierany jego filmem emitowanym w TVP.
 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*