Sztuka (w) sprzedaży

Vivid Gallery
Vivid Gallery

Najstarsze galerie sztuki współczesnej działają we Wrocławiu od kilkudziesięciu lat. Najlepszy czas być może już za nimi, ale one pozostają otwarte i mierzą się z wyzwaniami: wąskim gronem odbiorców, zanikiem nawyków obcowania ze sztuką i masowym handlem w internecie.

82 mln zł – tyle zapłacono za dzieło Tamary Łępickiej na aukcji w Londynie w 2020 roku. To rekordowa cena za pracę polskiego malarza. Na krajowym rynku aukcyjnym najdroższym w historii jest obraz Wojciecha Fangora. Został wylicytowany za 7,3 mln zł. Bajońskie kwoty uzyskiwane w domach aukcyjnych i na aukcjach internetowych skłaniają do złożenia wizyty w galeriach sztuki. Wiadomo, że to miejsca o innym charakterze. Nie sprzedają obrazów za miliony, ale za dziesiątki tysięcy – tak.

W galerii Kowalscy przy Jatkach wzrok pada na dwie śpiące kobiety pędzla Aliny Sibery. Ceny wyjściowe: 13 i 15 tys. zł. – To jedna z najlepszych realistek w Polsce – przedstawia Wojciech Kowalski. W jego galerii, inaczej niż na wielu aukcjach, to nie renoma artysty jest głównym czynnikiem wpływającym na cenę. – Bardziej chodzi o sam obraz – wyjaśnia – ten styl jest wyjątkowy, nie ma sobie równych.

Galeria Kowalscy

Miesiące chude i tłuste

Setki obrazów, uznane nazwiska, miejsce przy artystycznych Jatkach. Szansa na duży zarobek? Nie w dzisiejszych czasach. Zbyt wąskie grono odbiorców. – W pędzącym świecie ludzie tracą potrzebę przeżywania momentów nostalgii, dlatego przestają kupować dzieła sztuki. Jest część społeczeństwa, która ma ambicje posiadać w domu dzieło sztuki. Dobra niematerialne są dla nich bardzo istotną rzeczą. Ta grupa nie jest niestety wystarczająca, żeby zapewnić duże zyski – stwierdza właściciel, który pracuje dodatkowo jako fotograf i grafik komputerowy. Zdarzało się, że do galerii musiał dokładać. A kiedy w pandemii na ulicach zrobiło się pusto, przez trzy miesiąc nikt drzwi nie otworzył. – Prowadzenie galerii nie jest tak intratnym biznesem, jak się wydaje. Po opłaceniu rachunków zysk jest nijaki. Mamy klientów, którzy przychodzą do nas regularnie od kilkunastu lat. Mają do nas zaufanie. Zawsze coś kupią. Ale to wystarcza na czynsz, światło i inne podstawowe opłaty – mówi Kowalski. Mimo wszystko kontynuuje to, co przed trzydziestoma dwoma laty zapoczątkowała jego mama. Robi to z zamiłowania do sztuki i do ludzi. Mówi, że klienci galerii stają się jej przyjaciółmi, poznał tu fantastyczne osoby. To jego świat i nie wyobraża sobie innego.

Chude miesiące nawiedzają także młodszą o 15 lat galerię Vivid przy pl. Kościuszki. Wtedy nic się sprzedaje, nawet książka czy filiżanka, ale momenty przestoju nie są powodem do zmartwień, ponieważ Fortuna w końcu się uśmiecha. – Bywa tak, że klient kupi kilka obrazów naraz, bo akurat urządza dom – mówi Joanna Woziwodzka, właścicielka Vivid Gallery. – Trochę jak w hazardzie – finansowo bywa różnie. Galeria to nie sklep spożywczy, do którego codziennie ktoś przychodzi – porównuje.

W galerii przy ul. Krupniczej słyszę, że to ciężki kawałek chleba. Ponoć sztuka nigdy nie sprzedawała się przesadnie dobrze, chyba że w latach 70. Gdzie indziej też wspominają, że kiedyś było inaczej. Nie było masowego handlu na aukcjach internetowych. Niewielu artystów sprzedawało na własną rękę. W galeriach wpływową grupą nabywców byli kolekcjonerzy z Niemiec, którzy płacili tanią dla nich złotówką. Rodzice kupowali obrazy dzieciom w prezencie z okazji ukończenia szkoły. Młodzież kolegom na osiemnastkę. Kiedyś w domach wisiały obrazy, teraz wystarczą plakaty z hipermarketu.

Coraz bardziej obojętni

Wśród kupujących i odwiedzających gros to stali bywalcy. Przypadkowi zaglądają rzadko. Zdaniem Marii Dziedziniewicz, właścicielki galerii M w budynku Odwachu przy ul. Świdnickiej, wąska publiczność to efekt braku edukacji w dziedzinie sztuki i zaniku nawyku obcowania z nią: – Bez edukacji w szkole i domu nie wytworzą się nawyki, a wręcz zgaśnie wrażliwość na sztukę. Zniknęły systematyczne lekcje muzealne, turnieje wiedzy o sztuce, dzieci i młodzież rzadziej prowadza się do teatrów, na koncerty, na wydarzenia artystyczne. Tymczasem sztuka, szczególnie wizualna, wymaga częstotliwego bywania, oglądania i rozmowy.

Galeria M

Nawyk spędzania czasu w galeriach rozmył się w czasie. Dziś już mało kto przychodzi posiedzieć i porozmawiać przy filiżance kawy. – Kiedyś ludzie chcieli po prostu w galerii pobyć. W tej chwili obserwujemy odwiedzanie migotliwe. Żartujemy, że goście przychodzą w cyklu zielone-czerwone światło. Obserwujemy zobojętnienie na sztukę, a w konsekwencji obniżenie gotowości do przyjęcia innych punktów widzenia. Zanikają nawet umiejętności szerszej i dłuższej rozmowy –zauważa właścicielka galerii M.

Uwydatniają się za to różnice pomiędzy Polakami a obcokrajowcami. – Chodzi na przykład o sposób, w jaki dorośli rozmawiają z dziećmi, w jaki one uczestniczą w wizycie. Jeżeli wchodzą Holendrzy, to dzieci są partnerami w rozmowie i oglądaniu. Jeżeli wchodzi rodzina polska, często słyszę tylko „nie dotykaj”, „siedź spokojnie”. Brakuje pytań „co o tym sądzisz”, „co ci się podoba”. Te różnice nie wynikają z miejsca urodzenia, ale z edukacji. Nie ze złej woli dorosłych. Po prostu oni nie mają tego we krwi – wyjaśnia Maria Dziedziniewicz.

Uważa, że negatywne zmiany to następstwo braku krytyki artystycznej, forów dyskusyjnych. Winne temu także media powszechne, które sztukę pomijają. – Wiemy wszystko o sportowcach, włącznie z ich numerem buta, o każdym wypadku samochodowym. A proszę znaleźć informacje o pokazach dzieł sztuki, o osiągnięciach artystów czy naukowców. Jaką zatem mamy mieć wrażliwość? – pyta. Dodaje, że brakuje wielkich wydarzeń, takich jak Noc Muzeów.

Przekrój kierunków i technik

Nie ma dwóch takich samych galerii. Każda się czymś wyróżnia, mimo że część prowadzona jest według podobnych koncepcji. W jednych są tylko obrazy, w innych dodatkowo rysunki, grafiki, rzeźby, ceramika i fotografie. W Galerii Faligowskich w Rynku doceniają malarstwo naturalistyczne i kunsztowne kopie. W Art-Studio i galerii Platon widać szeroką paletę kierunków, technik i tematów. Na różnorodność stawiają także Kowalscy. Od realizmu po abstrakcję, tak by dotrzeć do jak najszerszej grupy klientów. Właściciel mówi, że tak naprawdę ofertę kreują nabywcy. To ich gusta, nie marszanda, liczą się najbardziej. Wprawne oko potrafi dostrzec, co ma szansę się sprzedać. Podpowiada intuicja. Niezmiernie liczy się obiektywna ocena artystycznych walorów dzieła, ale na pierwszym miejscu są emocje. – Aby przyciągnąć uwagę, obraz musi mieć energię, emocje, przekaz. W nim musi być zapisana wrażliwość. Dzięki niej obraz przemawia i trafia do odbiorcy, który, patrząc na niego, coś przeżywa i odczuwa – wyjaśnia Wojciech Kowalski.

W galerii M ważne miejsce zajmują grafiki. W kolekcji malarskiej dużo jest figuracji, ale galeria nie podąża w jednym kierunku. – Nie szukam konkretnego stylu, nie dobieram artystów pod jeden styl. Przy tym nie gubię własnych preferencji. Lubię figurację, ponieważ wyraża ekspresję autora, ale mam także czysto abstrakcyjne prace. Obrazy muszą być przekonujące, podobnie warsztat artysty, który bardzo cenię – podkreśla Maria Dziedziniewicz.

Inną drogę obrała Joanna Woziwodzka, która oprócz Vivid prowadzi także studio architektoniczne. W jej galerii wyraźnie dominuje jeden kierunek – abstrakcjonizm. – W ten sposób się specjalizujemy. Zależy nam, aby galeria miała indywidualny wyraz, charakterystyczny styl, który przyciągnie określoną grupę klientów. Osobiście lubimy abstrakcję, a nie wyobrażamy sobie sprzedawania obiektów, które nie działają dobrze na nas – wyjaśnia. – Wybór stylistyki dzieł galerii wiąże się też z naszą działalnością projektową – dodaje.

Znakomita większość prac jest w dużym formacie. Pasują do niestandardowo wysokiego wnętrza. – Są wymowne, robią wrażenie. Ze względu na rozmiar niełatwo je sprzedać, ale ich zadaniem jest zainteresowanie odbiorcy autorem dzieła. Największa przestrzeń galerii jest zaprojektowana i zaaranżowana tak, żeby pasowały do niej duże formaty. W piwnicy i na antresoli jest bardziej intymnie – wskazuje Joanna Woziwodzka.

Najdroższe obrazy w kolekcji Vivid są wycenione w przedziale 30 – 40 tys. zł. Obok nich są dzieła za kilkaset złotych. Na ostateczną cenę składa się opłata dla artysty i marża galerii. Proporcje są stałe (większość sumy trafia do artysty), ale ceny są ruchome. Zmieniają się m.in. w zależności od tego, jak długo dany obraz wisi na ścianie. A zdarza się, że wisi nawet rok, zanim ktoś go kupi. Ostatni gość, który wyszedł z galerii z obrazem, pojawił się lipcu. Wziął abstrakcję za 8 tys. zł. Uznał, że będzie pasowała do wnętrza. W przeszłości kupił kilka innych prac. Jest w galerii dobrze znany.

Młodzi też szukają koni

W tego typu miejscach dzieła sztuki kupuje się zwykle w celach kolekcjonerskich i dekoracyjnych. Właściciele ozdabiają nimi mieszkania, domy i biura. Przeważnie są to zakupy przemyślane, poprzedzone poszukiwaniami i pytaniami. Czasami podjęcie decyzji wymaga kilku wizyt w galerii. Bardziej spontanicznie kupują turyści. Oni zabierają obrazy jako pamiątkę z Wrocławia. Prace malarskie są kupowane także jako prezenty: z okazji ślubu, rocznicy, odejścia z pracy. Inwestorzy robią zakupy w galeriach rzadko albo wcale. Preferują rynek aukcyjny.

Mówi się, że starsi klienci wolą klasykę, młodsi gustują w nowoczesnych formach. W rzeczywistości różnie to bywa. – Widząc młodą osobę, o ekstrawaganckim wyglądzie, wyobrażamy sobie, że jest śmiała w wyborze sztuki nowoczesnej – sugeruje Joanna Woziwodzka. – A zdarza się, że taka osoba szuka konia w galopie lub żaglowców na morzu. Z drugiej strony są starsi klienci, którzy bardzo lubią sztukę współczesną – zauważa.

W galeriach wiszą obrazy w wykonaniu profesorów, malarzy mających na koncie setki wystaw indywidualnych i grupowych, ale nie tylko. Są prace adeptów, studentów, zdolnych debiutantów i wschodzących gwiazd. Jedni chętniej zapraszają artystów z Wrocławia, drudzy malarzy z innych miast, żeby wprowadzać świeżość, nowości, żeby jak najbardziej urozmaicać kolekcję i zaskakiwać nią odbiorców. – Ograniczyliśmy się stylistycznie – mówi Joanna Woziwodzka – ale jest różnorodnie, jeżeli chodzi o stopień wykształcenia i wysokość szczebla kariery autorów. Są studenci, a nawet malarze bez wykształcenia w tym kierunku. Na ogół jest to źle postrzegane w kuratorsko-muzealnym światku, ale my się tego nie obawiamy. Przede wszystkim obrazy muszą się podobać – nam i klientom.

Kowalscy zasadniczo przyjmują uznanych artystów. Z ukończoną akademią, z dorobkiem artystycznym, z renomowanym nazwiskiem. Szansę mają także młodzi artyści zaraz po studiach, w których pracach jest potencjał. Hobbystów i samouków nie ma. Od tej reguły są oczywiście wyjątki. Niedawno do galerii przyszedł grafik komputerowy z Krakowa. Koledzy poradzili mu, żeby ilustracje tworzone na komputerze zaczął przenosić na płótno. – Przyniósł rybę wykonaną techniką własną. Pokazał inne prace. Powiedziałem: świetne, bierzemy i rozpoczynamy współpracę – opowiada Wojciech Kowalski

Innym razem była nieznana artystka. Pokazała obrazy. Stanęły u Kowalskich na próbę. – Naturalną koleją rzeczy na początku drogi artyści muszą zapracować na swoją wartość. Jeżeli mają talent, a w sztuce nie da się ukryć jego braku, to będą iść tą drogą. Bez odpowiedniej dozy talentu i wrażliwości się przepada. Tworzenie trzeba kochać. Nie da się oszukać. Trzeba iść na sto procent. Wrażliwość nie pozwala artyście zwolnić. Jedzie jak rozpędzony pociąg, nie oglądając się na klęski, bo one są nieważne. Głównym celem jest wypowiadanie siebie poprzez sztukę. Wtedy zdobywa się warsztat, który trzeba szlifować jak kamień szlachetny. Takich artystów szukamy – zdradza Kowalski.

Na dobre i na złe

Galeria M gości ponad 60 artystów. Z każdym mocno negocjuje ceny, ponieważ uważa, że sztuka powinna być dostępna dla wszystkich. Na początku lepiej sprzedawać więcej a taniej, bo to buduje solidną podstawę na przyszłość. Z czasem wartość niektórych artystów rośnie tak bardzo, że przerasta możliwości finansowe niedużych galerii, dlatego nie ma w nich obrazów kosztujących fortuny.

Nawiązywanie współpracy z artystami to najbardziej fascynująca strona prowadzenia galerii. Maria Dziedziniewicz bacznie przygląda się ich pracy, odwiedza ich w pracowniach, by być na bieżąco. – Lubię wyszukiwać artystów i zapraszać ich do długiej współpracy – przyznaje. – Są osoby, które pracują z nami ponad 20 lat. Niektórzy zaczynali będąc na pierwszym roku studiów. Teraz są to dojrzałe osobowości artystyczne – mówi. Podkreśla, że współpraca z artystą nie polega wyłącznie na wystawianiu i sprzedaży prac w galerii. – Robimy im wystawy, wysyłamy na konkursy, współpracujemy z innymi instytucjami, próbując nieść pozycję i nazwisko dalej. Cały czas idziemy razem, w lepszych i gorszych okresach twórczości – zaznacza.

Pani Maria wymienia dwa główne nurty działania galerii sztuki współczesnej: pozyskanie autorów oraz prezentacja ich prac, promowanie na targach, na wystawach w galerii i poza nią w celu zdobycia publiczności i nabywców.

Pracę w galerii uwielbia, nawet jeżeli musi się jej oddać całkowicie, kosztem innych rzeczy. – Moja rodzina powiedziałaby, że żyję galerią. Ona wypełnia cały dzień. Jestem tu od rana do wieczora, potem dzwonię, myślę. Kiedy jadę na targi, nie ma mnie przez tydzień dla nikogo. Jeżeli robię wystawę, to nic innego dla mnie nie istnieje – przyznaje.

Właściciele nie ograniczają się zatem do handlu dziełami sztuki, ale bez sprzedaży ich galerie nie mogłyby istnieć. Zarabiają na zadania dodatkowe. Organizują wernisaże, spotkania autorskie, warsztaty, a nawet koncerty. Pomagają dobrać sztukę do wnętrz. Doradzają, które obrazy warto kupić z szansą na zarobek w przyszłości. Pełnią także funkcję edukacyjną. Publikują, sprzedają katalogi, drukują i rozdają kartki informacyjne o autorach. W dzisiejszych czasach muszą istnieć także w świecie wirtualnym. Galerie mają zatem strony internetowe, profile w mediach społecznościowych, sklepy ze sprzedażą wysyłkową.

Galeria DNA w Sky Tower organizuje aukcje stacjonarne. Z reguły poprzedza je wystawami. Można na nich kupić dzieła nieprezentowane wcześniej w galerii. Pod tym względem DNA jest we Wrocławiu wyjątkowa. Aukcje są szansą na wyjście z cienia. Są artyści, którzy w ten sposób sprzedali swój pierwszy obraz. Następne wywiesili w galerii więcej prac.

Galerie miejskie

Inaczej funkcjonują galerie samorządowe: Galeria Miejska i BWA. Na ich program składają się wystawy, wydarzenia specjalne i publikacje. W tym roku w Galerii Miejskiej (ul. Kiełbaśnicza) odbyły się trzy wystawy. Teraz jest ona nieczynna z powodu remontu. Kolejną wystawę pokażą w niej po ponownym otwarciu, zaplanowanym na końcówkę września.

Galeria Miejska

BWA to de facto pięć galerii: Awangarda (tymczasowo zamknięta), BWA Wrocław Główny (na antresoli dworca), Studio (ul. Ruska), SIC! (pl. Kościuszki) i Dizajn (ul. Świdnicka). Każda z nich realizuje inną linię programową. Największym zainteresowaniem cieszy się ostatnia z wymienionych. Aktualnie trwa w niej interdyscyplinarna wystawa „Pole Regeneracji. Wrocławskie pola irygacyjne”.

Galerię Dizajn, podobnie jak inne miejskie i prywatne, widuje się pustą. Pracownicy przekonują, że to złudny obraz. – Takie miejsca nie mają tłumnego charakteru, ale frekwencja jest bardzo dobra. Dizajn jest w świetnej lokalizacji, jest po drodze, wpada w oko, więc odwiedzają ją przechodnie. Lubią ją seniorzy, ze względu na obecność Żyjni – nietypowej, intymnej przestrzeni relaksu inspirowanej sanatorium. Do naszych galerii przychodzą wycieczki szkolne, studenci uniwersytetu i akademii w ramach zajęć, czy pacjenci w ramach arteterapii – mówi Klementyna Sęga z BWA Wrocław Galerie Sztuki Współczesnej.

Galerie miejskie nie handlują dziełami sztuki. Sprzedają publikacje, gadżety, czasami bilety na wystawy, ale generalnie są na utrzymaniu miasta. W poprzednim roku dotacja dla BWA wyniosła ok. 3,5 mln zł. Galeria Miejska dostała niecały milion.

W okolicach Rynku jest przynajmniej kilkanaście typowych galerii sztuki. W całym mieście zapewne kilkadziesiąt. Zarówno publiczne, jak i komercyjne, starają się rozpowszechniać namiętność do sztuki. Trudne zadanie, może nawet trudniejsze od handlu dziełami. Częściej odwiedzane są bowiem galerie handlowe, a od obrazów lepiej sprzedają się telewizory.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*