Tęsknota za szkołą

fot. pw
fot. pw

Dzieci, młodzież, rodzice i nauczyciele – wszyscy zgłaszają nieprzygotowanie do nauki zdalnej. System oświaty nie jest na nią gotowy, co dobitnie pokazały ostanie miesiące roku szkolnego. Czy jednak  1 września w szkole znów rozbrzmi dzwonek, a uczniowie usiądą w ławkach?

Okres edukacji na odległość, który trwał od 25 marca do końca roku szkolnego, był nowością prawie dla wszystkich. Na nauczanie zdalne nie są przygotowani ani nauczyciele, ani uczniowie, ani rodzicie. System polskiej oświaty w obecnej formie się do tego po prostu nie nadaje. – Pandemia pokazała, że polska szkoła nie jest gotowa z kilku powodów – twierdzi Małgorzata, nauczycielka angielskiego w liceum w Warszawie. – Pierwszy najważniejszy to ewidentny brak wsparcia ze strony Ministerstwa Edukacji Narodowej. Nauczyciele sami doszkalali się za pomocą oddolnych inicjatyw na forach i FB, mało kto znał platformy, takie jak MS Teams, G Suite czy Zoom, wykorzystywane w trybie zdalnym – podkreśla. Jako główne nauczycielka wyróżnia jeszcze dwa powody: braki sprzętowe wśród uczniów i nauczycieli oraz lekceważące podejście części uczniów, którzy niekontrolowani nie brali udziału lub podczas lekcji wyłączali kamery i mikrofony.

Przytoczone słowa potwierdzają wyniki badania ankietowego przeprowadzonego przez Centrum Cyfrowe, które zapytało nauczycieli o największe problemy: 47% wskazało na czasochłonność walki z nowym systemem nauczania, 36% na braki sprzętowe i 32% na ograniczenie w dostępie do internetu wśród uczniów.

Powód 1: Brak wsparcia

Statystyki pokazują, że przed epidemią zaledwie kilkanaście procent nauczycieli miało styczność z edukacją cyfrową, i to w bardzo ograniczonym zakresie. – Oczekiwano od nas rzeczy, których nie mogliśmy spełnić. Nie każdy szybko radzi sobie z technologią. Dla niektórych nauczenie się obsługi platformy i dodatkowych funkcji dziennika elektronicznego nie było łatwe, a zostałam w domu bez wsparcia technicznego – opowiada nauczycielka z wrocławskiej podstawówki.

Pani Ilona mieszka we Wrocławiu sama w wynajmowanym mieszkaniu bez stałego dostępu do sieci. Ma 20-letni komputer. Zanim wypożyczyła nowszy ze szkoły, minął miesiąc. Obsługi Librusa (system informatyczny) uczyła się od koleżanek. Niektórzy rodzice wywierali presję, a ona szyła z nici, które miała. Nie prowadziła lekcji na żywo, bo wystarczająco szybkiego łącza nikt jej przecież nie dał. Zamiast tego przygotowywała tematy i konspekt pracy na cały tydzień i wysyłała go uczniom wraz z zadaniami do zrealizowania we własnym zakresie. Dołączała do tego materiały i linki pomocne przy zrozumieniu tematów. – Lekcjom online powiedziałam nie, bo nie miałam odpowiednich możliwości. Koleżanki w lepszej sytuacji prowadziły po trzy, cztery tygodniowo. Wszystko zależało od warunków, które nie były takie same dla każdego – zaznacza.

Z przystosowaniem się najgorzej było na początku. Do pani Ilony zadzwoniła koleżanka z Nowej Rudy. Mówiła jej, że siedzi i płacze, ale pracuje, bo musi. Nie wiedziała, jak zacząć i kogo poprosić o pomoc. – Z czasem wszystko się unormowało, przyzwyczailiśmy się i nauczyliśmy niektórych rzeczy – przyznaje wrocławianka.

Ministerstwo Edukacji jest świadome trudności i zgłasza gotowość do pomocy. W raporcie „Zapewnienie funkcjonowania jednostek systemu oświaty w okresie epidemii COVID-19” przypomina, że zostały zorganizowane szkolenia dla nauczycieli w ramach ogólnokrajowych projektów, takich jak Centrum Mistrzostwa Informatycznego i Lekcja: Enter. Ministerstwo informuje, że do 2023 roku zamierza przeszkolić 75 tys. nauczycieli, aby zmniejszać wśród nich wykluczenie cyfrowe. Pozostaje pytanie, czy nauczyciele będą zainteresowani rozwijaniem kompetencji cyfrowych. – Coraz więcej z nas chce uczyć się nowych narzędzi pracy, ale wciąż jesteśmy w mniejszości – zaznacza Małgorzata z Warszawy. – Nauczycielka fizyki, jedna z najstarszych w gronie, nie poprowadziła ani jednej lekcji wirtualnej, bo stwierdziła, że to ją przerasta, za co pożegnała się z pracą – wspomina.

Powód 2: Niedobór sprzętu

Nauczycie, jak również uczniowie, zmagali się z problemem braku dostępu do odpowiedniego sprzętu lub wystarczającego łącza. Zjawisko występowało zwłaszcza w początkowym etapie i dla wielu było zaskoczeniem. Okazało się, że w potrzebie są nie tylko mieszkańcy małych miejscowości i osoby z ubogich rodzin. Kłopot nie ominął również lepiej sytuowanych osób z dużych miast. – Córka słuchała wykładu, syn na lekcji, my na wideokonferencjach. Miałem czasami problemy ze ściągnięciem poczty – oznajmia Piotr z Karłowic, tata studentki i ucznia podstawówki. Wraz z żoną dobrze zarabiają, więc niezbędny sprzęt mają, ale niektórzy rodzice dzieci z klasy ich syna już nie.  – Oni mieli poważne problemy techniczne – mówi – podobnie jak nauczyciele bez sprzętu do rejestracji audio i wideo. Jak mieli prowadzić lekcje? Pomimo ograniczeń niektórzy się starali stwierdza.

Zdaniem Piotra sytuacja nie uległa poprawie. Uważa, że zabrakło wsparcia ministerstwa, które nie znalazło właściwych rozwiązań. Tymczasem we wspomnianym raporcie MEN chwali się projektem „Zdalna szkoła”, w ramach którego samorządy mogły ubiegać się o dofinansowanie na zakup sprzętu dla uczniów i nauczycieli do zdalnej nauki. Jego wartość to ponad 187 mln zł. Do 17 czerwca pozytywnie rozpatrzono prawie 3 tysiące wniosków. W połowie maja resort uruchomił podobny program „Szkoła zdalna+”. Do 23 czerwca wsparcie uzyskało ponad 2 tys. gmin na kwotę prawie 151 mln zł. Wcześniej podległe ministerstwu cyfryzacji Centrum Projektów Polska Cyfrowa poinformowało, że do kwietnia zrealizowało 500 umów na dostawy sprzętu, a do sierpnia miało być ich około 6 tys.

Poprawę widać było w wynikach badania przeprowadzonego przez spółkę Librus, która porównała stan z początku kwietnia do sytuacji z końcówki maja. W pierwszym miesiącu kłopoty z dostępem do sprzętu zgłosiło 66% ankietowanych, w maju 31%.

Wzrost dostępu do urządzeń to też  wynik wielu inicjatyw i programów podejmowanych przez prywatne firmy i organizacje społeczne. Problem z czasem ustępował, ale wydaje się, że zbyt wolno, aby wszyscy dostrzegli efekty, które przyszły dopiero prawie równo  z ostatnim dzwonkiem.

Niedobór sprzętu w całej Polsce sprawił, że szkoły nie miały kontaktu z niektórymi uczniami. W maju w Warszawie takich przypadków było 656. Miesiąc później, dzięki akcjom kupowania urządzeń, liczba spadła do 343. Podobne tendencję dało się zaobserwować we Wrocławiu – liczba dzieci niepojawiających się w systemie elektronicznym zmalała w czerwcu o 25% w stosunku do maja. Brak komputerów i internetu nie był jednak jedyną przyczyną nieobecności. Oprócz niej urząd miejski wymieniał brak zainteresowania ze strony rodziców, którzy nie motywowali dzieci do nauki, i  sytuacje losowe jak kwarantanna, podczas której dziecko brało na siebie część obowiązków dorosłych, a szkoła schodziła na dalszy plan.

Powód 3: Pokusa nadużycia

Kolejnym istotnym problemem wymienianym przez wielu nauczycieli jest obojętny, a wręcz lekceważący stosunek pewnej grupy uczniów do kształcenia na odległość. W szkole Małgorzaty  są uczniowie, którzy w trakcie lekcji robili, co chcieli. Mieli przecież idealne warunki do pozorowania uczestnictwa w zajęciach. Wystarczyło wyłączyć kamerę lub mikrofon, jeżeli nie było kategorycznego nakazu. Nauczyciele mieli ograniczone możliwości kontroli, dużo mniejsze niż w szkolnych murach.
Opuszczanie zajęć lub bierne w nich uczestnictwo tylko pogłębia nierówności – zwraca uwagę anglistka Małgorzata. – Siedząc w szkolnej ławce, chcąc nie chcąc coś zawsze zapamiętają – dodaje.

Rodzicom także trudno było pilnować dzieci. – Oboje pracowaliśmy zdalnie, skoncentrowani na obowiązkach. Nadzorowanie syna było wręcz niemożliwe. Od tego jest szkoła, gdzie skupienie jest większe, i motywacja, i systematyczność, nie mówiąc już o efektywności nauczania – oznajmia Piotr z Wrocławia.

Pracę w pierwszej fazie dodatkowo utrudniały problemy z dziennikiem elektronicznym. Występowały kłopoty z zalogowaniem i odbieraniem wiadomości. – Platforma na początku często się zawieszała – wspomina Magda, licealistka z Bełchatowa. – Nauczyciele wysyłali nam zadania mailem, ale później niektórzy z nich zaczęli prowadzić lekcje online, z tym że nie wszyscy uczniowie w nich uczestniczyli – dodaje.

Niestabilnością w zaangażowaniu grzeszyli także nauczyciele. Magda, matka trójki dzieci, narzeka, że w szkole, do której uczęszcza jeden z jej synów do niestandardowych obowiązków nie przykładała się większość grona. Ocenia ich postawę jednak pobłażliwie, ponieważ myśli, że także przed nimi postawiono zadanie nie do wykonania. Z drugiej strony były osoby, które z entuzjazmem podeszły do zadania, tak jak wuefista, który nagrywał siebie i rozsyłał filmy uczniom. – Szkoły realizowały przedmioty online bardzo wybiórczo. Jedni dawali z siebie więcej, inni mniej, tak samo jak uczniowie. Na pewno nikt nie był na to gotowy – podsumowuje.

Metody na odległość

Co na to statystyki z raportu Librus „Jak zmieniło się nauczanie zdalne”? Prawie połowa rodziców powiedziała w kwietniu, że żaden nauczyciel nie prowadzi lekcji na żywo. W maju takich odpowiedzi było już tylko  19%. Z 72% do 56% zmniejszyła się grupa rodziców deklarujących, że nauczyciele przekazują zadania do samodzielnego wykonania w domu.

W części placówek metody pracy były kwestią indywidualnych wyborów. Centrum Cyfrowe zapytało nauczycieli o najczęściej wykorzystywane. W pierwszej trójce znalazły się: wysyłanie linków do lekcji lub materiałów dostępnych w internecie, przekazywanie informacji o stronach do przeczytania z podręczników i zadaniach do wykonania z zeszytu ćwiczeń, a także prowadzenie indywidualnych konsultacji z uczniami.

Anglistka Małgorzata postawiła na lekcje online – z własnej kieszeni opłaciła szerszy dostęp do narzędzia Zoom, aby zajęcia mogły trwać dłużej niż 40 minut. Przyznaje, że w szkołach niepublicznych łatwiej prowadzić lekcje w cyberprzestrzeni, bo grupy są mniej liczne. Prowadziła 18 godzin w tygodniu, normalnie ma 20. Odstawiła podręcznik, dobierając tematy, które miały zaciekawić młodzież i przyciągnąć do monitorów. – W szkole przerabiam książkę, bo nie mam wyjścia, ale gdy pojawiła się okazja do zrobienia czegoś innego, to się nie zastanawiałam – mówi. – Może dlatego chętnie uczestniczyli w lekcjach. Dyskutowaliśmy o roli snu, bo okazało się, że uczniowie, gdy nie chodzą do szkoły, niewiele śpią. Rozmawialiśmy też o lądowaniu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej – podaje przykłady.

Swoje metody miało państwo. Minister Dariusz Piontkowski w raporcie pochwalił się współpracą z telewizją w ramach „Szkoły z TVP” dla najmłodszych roczników oraz „Repetytorium maturzysty”, a także edukacji w radiostacjach. Niestety, pierwszy z wymienionych programów nie tylko nie spotkał się z uznaniem, ale stał się wręcz szybko obiektem drwin i powszechnym pośmiewiskiem.

Zdalnie – nie

Biorąc pod uwagę wszystkie trudności i wyzwania, końcówkę roku szkolnego należy uznać za najtrudniejszą. Nauczyciele, biorąc pod uwagę nierówne warunki, nie byli surowi. Ilona z Wrocławia raczej podnosiła oceny, za wyjątkiem prób wymuszeń ze strony uczniów. Na ocenę dała dwa projekty. Podobnie Małgorzata z Warszawy, która oceniła prezentacje i przygotowała test wyboru. Zdarzały się i klasówki. – Pisaliśmy je na komputerach, ale niestety, gdy odpowiedzieliśmy na jedno pytanie, nie mogliśmy do nich wrócić, no i było mało czasu. Wysyłaliśmy też wypracowania na ocenę. Raz dostałam jedynkę, bo nauczycielka przegapiła wiadomość ode mnie – wspomina licealistka Magdalena.

Świadectwa zostały rozdane, egzaminy napisane, wyniki są. Trwają wakacje, które są nad wyraz wyjątkowe, ponieważ za szkolnymi murami tęsknią wszyscy, nawet dzieci. Jak najszybszego powrotu do normalności chce 60% uczniów – tak wynika z badania przeprowadzonego z udziałem Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Młodzież ma dość siedzenia w domu i bezproduktywnego ślęczenia przed monitorem. – U mojej córki zaobserwowałam stany depresyjne. Nie chciała wstawać z łóżka. Całymi dniami siedziała zamknięta w pokoju. Trudno było do niej dotrzeć. Lekcje? Oglądała jednym okiem. Na szczęście przyzwoicie wypadła na egzaminach i pójdzie do dobrego liceum – opowiada Emilia z Mazur.

Czy pójdzie, to się okaże. Wszystko zależy od rozwoju epidemii. Na początku lipca minister edukacji powiedział, że resort zakłada, że od września wrócimy do stacjonarnych zajęć. Dodał, że ostateczną decyzję w tej sprawie podejmą po konsultacjach z głównym inspektorem sanitarnym i ministrem zdrowia. Miesiąc później potwierdził zapowiedź. Ministerstwo chce, aby podstawowym modelem w nowym roku szkolnym były zajęcia stacjonarne. System mieszany lub całkowicie zdalny powinien być stosowany tylko w wyjątkowych okolicznościach. Warianty niestandardowe będą mogli wprowadzić dyrektorzy po uzyskaniu opinii samorządu i otrzymaniu pozytywnej opinii inspektora sanitarnego.

Rodzice zauważyli, że to negatywne skutki w sferze emocjonalnej, a nie wykluczenie cyfrowe, brak sprzętu i niedoskonałość platform, są największym problemem. Wielu z nich jest całkowitymi przeciwnikami nauczania na odległość. Petycję „NIE dla zdalnej edukacji” do 10 lipca podpisało ponad 74 tys. osób. – Choćby dziś posłałabym chłopców do szkoły. Przeraża mnie, gdy słyszę o zdalnym wrześniu, to trauma dla całej naszej czwórki. Dla mnie to była totalna porażka – kończy Magda z Wrocławia.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*