Trubadurstwo

Wieści z metropolii
Trubadurstwo
– Zrobiłem dokładny rachunek pamięci i teraz już wiem, dlaczego nie lubię przesiadywać na waszym Rynku – zwierzył się znajomy Krakus. – Otóż za każdym razem, kiedy konsumuję jakieś smaczne danie w którymś z ogródków, moja miłość do muzyki jest masakrowana przez trzech lub czterech smagłych zapaśników. Ich sposób obchodzenia się z instrumentami oraz bezceremonialne traktowanie najpiękniejszych utworów świata sprawia, że budzą się we mnie najdziksze instynkty. Nie chce mi się już jeść, nie chce pić, tylko mordować, mordować, mordować.

– Zdaje pan sobie sprawę z tego, że atak na tych smagłych rewelersów, może być potraktowany jako przejaw skrajnego rasizmu?
– A kto stanie w obronie dorobku Straussa, Petersburskiego, Mendelssohna czy nawet Mozarta? Przecież ci faceci publicznie mordują arcydzieła, za co powinni dostać dożywocie z obowiązkiem uczenia się muzyki od podstaw.

– Drogi panie, przecież im wcale nie chodzi o popularyzowanie wybitnych utworów, ale o ambitną formę żebractwa. Grają konsumentom do kotleta po to, aby im jedzenie przez gardło nie przechodziło. Następnie zaś podsuwają im bębenek pod nos, informując ich w ten sposób, że za wrzucenie kilku złotych mogą mieć spokój. To odwrotność szafy grającej.

– Wydaje mi się, że moje ukochane miasto już poradziło sobie z tym problemem – uśmiechnął się z wyższością Krakus. – W ślad za Paryżem, magistrat wprowadzi licencję na granie. Od tej chwili wszystkie ansamble, czy to białe, czy czarne, czy też w innych odcieniach skóry, będą mogły uprawiać pod Sukiennicami muzykę tylko wtedy, kiedy przejdą weryfikację i zdobędą odpowiedni certyfikat.

– U nas, póki co, magistrat wydaje licencję na rysowanie – pochwaliłem się. – Teraz w Rynku nie ma już miejsca dla jakiegoś Nikifora czy Ociepki, ale tylko dla absolwentów Akademii Sztuk Pięknych, bo tylko oni gwarantują odpowiedni poziom usług portretowych. Jeżeli zaś chodzi o wydawanie licencji dla muzyków i śpiewaków, to jest z tym pewien kłopot.

– Można wiedzieć jaki? – zainteresował się Krakus. – U nas w tym temacie idą jak burza. Ponoć pierwsze certyfikaty wydane zostaną już jesienią.

– Otóż wielu radnych reprezentuje pogląd, że muzykanci powinni być egzaminowani nie tylko z walorów profesjonalnych, ale również moralno-historycznych.

– Po co?- zdziwił się Krakus. – Kogo obchodzi przeszłość jakiegoś ulicznego grajka czy śpiewaka. Gra jak z nut, nie wyje jak opętany, to ma kwalifikacje i cała ulica do jego dyspozycji.

– No, a jak się okaże, że jest to były tajny współpracownik chóru Aleksandrowa, który w sercu miasta zacznie propagować czastuszki? Albo, że w Rynku zakonspirowana solistka zespołu byłego Związku Zawodowego Kolejarzy, zamiast Bogurodzicy, zacznie nawoływać: „Wyklęty powstań ludu ziemi, powstańcie, których dręczy głód”. Czy też, nie daj Boże, licencję otrzyma niezweryfikowany sędzia, który zbiesi się i zacznie wygrażać :”Nadejdzie jednak dzień zapłaty, sędziami wówczas będziemy my”. Takie zachowania może są dopuszczalne u was, gdzie rządzi lewicujący prezydent, ale nie w nadodrzańskim grodzie, którym sterują od zarania III RP miłośnicy totalnej demokracji.

– Może radni poproszą o pomoc IPN? – ni to zadrwił, ni zaproponował Krakus.

-Sęk w tym, że raz już poproszono miejscowy IPN o pomoc w innej sprawie, ale zrobiła się z tego granda na cały kraj. W tej sytuacji niektórzy miłośnicy demokracji optują za tym, aby osoby politycznie niepewne produkowały się na rogatkach miasta, natomiast Rynek byłby zastrzeżony dla zasłużonych wykonawców pieśni religijnych i patriotycznych, prezentujących wyłącznie repertuar zatwierdzony przez magistrat.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*