Wydusić jak najwięcej

Marszałek III Rzeszy Herman Goering w przemówieniu do urzędników niemieckiej zatrudnionych w administracji okupowanych obszarów stwierdził:
Bóg wie, że nie wysyłano was tam, abyście dbali o dobro ludzi pozostających pod waszym zarządem, lecz w tym celu, byście z nich wydusili jak najwięcej po to, by naród niemiecki mógł żyć”. Urzędnicy zaczęli, więc „dusić” zarówno wielkich kapitalistów, jak i drobnych rzemieślników, kupców, chłopów, robotników, grabiąc ich mienie w imieniu III Rzeszy i na jej konto.

Do grabieży okupowanych terytoriów
powołano specjalne urzędy państwowe. Na terenie tzw. Warthegau (Kraju Warty) działał Główny Urząd Powierniczy „Wschód” z rozbudowanymi filiami. Największa filia miała swoją siedzibę w Łodzi. Z upoważnienia tego urzędu rekwizycje przeprowadzał również Państwowy Urząd Leśny, nadburmistrzowie i landraci.

W generalnej Guberni do grabieży oraz spieniężania mienia ruchomego po obywatelach Polski wymordowanych lub deportowanych do obozów powołano specjalny sztab operacyjny pod wodzą SS – Gruppenfuehrera Odilio Globocnika, a całe przedsięwzięcie nazwano „operacją Reinhardt”. Sztab operacyjny miał swoją siedzibę w Lublinie. Tam gromadzono zagrabione przedmioty oraz rozliczano dowódców SS i policji z poszczególnych dystryktów, którzy kierowali grabieżami na swoim terenie.
Miejscami grabieży mienia były również obozy koncentracyjne i obozy zagłady, gdzie więźniom odbierano wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość.

Grabieży mienia dokonywały
nie tylko „uprawnione” do tego urzędy. Na przykład w Łodzi od pierwszego dnia okupacji niemieckiej odbywały się grabieże towarów, surowców, przedmiotów wartościowych, rzeczy użytku domowego, a dokonywali ich różni komisarze wojskowi i szefowie urzędów cywilnych, oddziały SS, oraz funkcjonariusze policji. Ten stan rzeczy nabrał takich rozmiarów, że zmusił prezydenta policji Schaefera do wystosowania pisma do Himmlera z prośbą o wydanie ostrego zarządzenia mającego ukrócić samowolę różnych grup partyjnych i przedstawicieli władz państwowych.

Na „dzikie konfiskaty” skarżył się również, p.o. prezydenta rejencji kaliskiej Weihne. W okólniku z dnia 4 marca 1940 skierowanym do landratów, burmistrzów i prezydenta policji wymienia urzędy uprawnione do grabieży, a kończy go następująco: ”Naruszenie niniejszego przez niekompetentne urzędy jest niedopuszczalne i należy mi o tego rodzaju wypadkach meldować”.

Według instrukcji
wydanej dla kierownika „Standartverwaltung SS” w Lublinie i kierownika zarządu obozu koncentracyjnego w Oświecimiu, a podpisanej przez Brigadefuehrera SS Franka konfiskacie w obozach podlegały:
– wszelka gotówka w banknotach niemieckich,
– dewizy, metale szlachetne, klejnoty, kamienie szlachetne i półszlachetne, perły, złote zęby i złom złoty,
– zegarki wszelkiego rodzaju, wieczne pióra, ołówki, maszynki do golenia ręczne i elektryczne, scyzoryki, nożyki, latarki kieszonkowe, portfele, skarbonki,
– bielizna męska, damska i dziecięca wraz z obuwiem i okryciem,
– pierzyny, koce wełniane, materiały na ubrania, szale, parasole, laski, termosy, ochraniacze na uszy, wózki dziecięce, grzebienie, torebki, paski skórzane, torby na zakupy, fajki, okulary przeciwsłoneczne, lustra, noże, łyżeczki, łyżki, widelce, plecaki, walizki,
– pościel jak: prześcieradła, podpinki, poduszki oraz ręczniki, prześcieradła kąpielowe, kapy stołowe,
– okulary i szkła optyczne,
– futra.

Samson Koengsberg, który był świadkiem grabieży majątku po wysiedlonych z getta warszawskiego pisał:
„Oczyszczanie odbywało się ulicami i obejmowało każdy dom od strychu aż do piwnic. Punktami zbornymi są wolne budynki w dzielnicy, a więc meble składa się przy il. Węgierskiej, pościel i szmaty przy ul. Józefińskiej, żelazo, blachę i piece żelazne przy ul. Targowej. Warto zajrzeć do takiej składnicy. Doznaje się wrażenia, że znajdujemy się w domu towarowym, tylko, że właściciele towarów są już na drugim świecie”.

Wiceprezes Banku Rzeszy Emil Puhl
zeznał przed Międzynarodowym Trybunałem w Norymberdze:
„Wśród zdeponowanych przez SS przedmiotów znajdowała się biżuteria, zegarki, oprawy do okularów, złoto i inne przedmioty w wielkich ilościach, które SS odebrało ofiarom obozów koncentracyjnych i innym osobom. Co się tyczy biżuterii i złota sumy uzyskane ze sprzedaży tych przedmiotów były zapisywane na dobro kasy państwowej”.

Wyższy urzędnik Banku Rzeszy Albert Thoms stwierdził, że w celu zamaskowania źródeł tych ogromnych funduszów zaksięgowano je na fikcyjnych kontach. Było ich aż 76. I tak na przykład gotówka deponowana była na koncie „1288”, inne wartościowe przedmioty na koncie „Max Heiliger”, biżuteria i dzieła sztuki księgowano na koncie „Helmer”. Część wartościowych przedmiotów deponowano również w Głównej Kasie Rzeszy oraz w Dresdner Bank.

Drobne rzeczy codziennego użytku
przesyłano do warsztatów Głównego Urzędu Gospodarki i Administracji SS. Tam były poddawane renowacji, wyceniane i wysyłane na front do kantyn wojskowych. Bieliznę i odzież przekazywano za opłatą związkowi volksdeutschów, który rozdzielał ją wśród swoich członków. Tak samo postępowano z kocami, pierzynami, parasolami, fajkami, grzebieniami i sztućcami.

Z zagrabionego mienia korzystały również cywilne organizacje charytatywne. Jedną z nich była „Pomoc zimowa narodu niemieckiego”. Zachowało się oryginalne pismo Neitza (pełnomocnika tej organizacji na okręg poznański), do Zarządu Getta w Łodzi, w którym ma on pretensje o to, że zamiast odzieży i bielizny oczyszczonej i naprawionej przysłano brudną i poplamioną krwią.
To między innymi przez tą organizację młode małżeństwa niemieckie dostawały dla swoich pierworodnych wózki po dzieciach pomordowanych w komorach gazowych.

O procederze sprzedawania lub ofiarowywania przedmiotów zagrabionych podbitym narodom musiało wiedzieć wiele osób, skoro Józef Koeltzen, zastępca kierownika kasy oszczędności w Kaliszu napisał do Zarządu Getta w Łodzi: „Dla mojego chłopca, który w najbliższych tygodniach zostanie powołany do służby lotniczej szukam dobrego zegarka na rękę. Wiadomo mi, że można dla żołnierzy albo dla poborowych otrzymać zegarek przez Zarząd Getta. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby mój chłopiec dostał zegarek”.
Do tego samego urzędu zwrócił się Oskar H. Jenequel z Hamburga (Moenckerbergstr. 7): „Jak mi wiadomo, na składzie w kościele w getcie leżą wielkie zapasy pierza z żydowskiego mienia. Pozwalam sobie na zapytanie, czy możliwe jest otrzymać coś z tych zapasów. Czyszczenie i odwszenie moglibyście ewentualnie sami przeprowadzić”.

Wielu jednak obywateli III Rzeszy stawało się właścicielami zagrabionego mienia z pominięciem „drogi urzędowej”. Pisał o tym między innymi gen. Ulex:
„Faktom towarzyszącym każdorazowo rewizjom i konfiskatom dokonywanym przez policję są rabunki i plądrowania biorących udział w danej akcji funkcjonariuszy policji. Powszechne znane są fakty, że skonfiskowane towary wszelkiego rodzaju są rozdzielane w oddziałach SS i policji lub sprzedawane za dowolna i niewielką cenę. Wobec takich stosunków nie jest oczywiście rzeczą zadziwiającą, że każdy wykorzystuje okazję, aby się wzbogacić. Można to zresztą czynić bez żadnej obawy, gdyż, jeżeli kradnie ogół, poszczególny złodziej nie ma powodu obawiać się kary”.

Nikomu nie udało się zsumować
wartości mienia ruchomego zrabowanego przez funkcjonariuszy III Rzeszy obywatelom podbitych krajów. Globocnik, szef „Operacji Reinhard” podaje kwotę 180 milionów marek. Franz Stangel – komendant obozu w Treblince twierdzi, że przesłał do Banku Rzeszy 2,8 mln dolarów, 400 tys. funtów szterlingów, 400 tysięcy złotych zegarków, 145 ton złotych pierścionków oraz 4 tysiące karatów brylantów. Hans Biebow kierownik Zarządu Getta w Łodzi wykazał za rok 1941 i 1942 22 milinów marek zysku ze sprzedaży zrabowanego mienia.

A przecież rabowano nie tylko mienie poszczególnych obywateli, ale także cały państw, spółek akcyjnych, organizacji społecznych, bibliotek, muzeów i kościołów.

Przed zakończeniem wojny
Olbrzymie kwoty zostały przelane na konta przemysłowców niemieckich w bankach szwajcarskich, hiszpańskich, portugalskich, tureckich i szwedzkich. Tak twierdził wicedyrektor Banku Rzeszy Emil Puhl przez Międzynarodowym Trybunałem w Norymberdze. Natomiast gazety francuskie podały, że 7 lutego 1945 roku tylko jedna łódź podwodna przewiozła do Argentyny 188 mln marek, ponad 17 milionów dolarów, blisko 5 mln lirów, 25 mln franków szwajcarskich, 8 mln florenów holenderskich, 17 mln franków belgijskich, 55 tys. franków francuskich, 87 kg platyny, dwie tony złota i 5 tysięcy karatów diamentów. Walory te zdeponowano w argentyńskich bankach.

Ciekawe, ilu ludzi żyje do dzisiaj z majątku, który zagrabiły hitlerowskie Niemcy podbitym narodom.
 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*