Chocholi taniec polityków wokół prawa spółdzielczego, w tym również ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, odbywa się często pod hasłem konieczności usprawnienia demokratycznych procedur w spółdzielniach. Jest to jednak twierdzenie wyjątkowo obłudne. Dlaczego – o tym poniżej.
Zacznijmy od tego, że zasady demokracji obowiązujące w spółdzielczości od jej zarania – a w naszej spółdzielni od blisko 60 lat – zdawały i zdają egzamin. Nawet w czasach socjalizmu nie udało się przecież władzy podporządkować sobie spółdzielni mieszkaniowych całkowicie, choć ich samodzielność w znacznym stopniu ograniczono.
Niestety, ledwie spółdzielczość dźwignęła się po czasach „centralnego sterowania” – musiała się zmierzyć z kolejnymi ekipami politycznych reformatorów. Tak się składa, że każda kolejna władza próbuje uszczęśliwiać ją na siłę własnymi pomysłami, lecz – nie znając specyfiki tego sektora – bardziej szkodzi niż pomaga. O wielu – powiedzmy to wprost – niedorzecznych zapisach ustawowych pisałem na łamach gazety niejednokrotnie, ilustrując na konkretnych przykładach, jak rozregulowują system demokratyczny w spółdzielniach. To niedopuszczalne.
Tym razem również sięgnę po konkrety.
Po pierwsze
nie jest racjonalne – jak chciałby KUKIZ’15 – przenoszenie kompetencji i decyzji przypisanych obecnie Radzie Nadzorczej na Walne Zgromadzenie. Skoro sam autor projektowanych zmian wskazuje w uzasadnieniu , że frekwencja na Walnych Zgromadzeniach nie przekracza 5 proc. uprawnionych i jest dużo mniejsza od frekwencji na, zlikwidowanych w 2007 roku, grupach członkowskich – trudno oczekiwać, by te kilka procent podejmowało nagle konkretne decyzje za całą społeczność. Od tego są właśnie reprezentanci, wybierani przecież przez członków w demokratycznych głosowaniach.
Po drugie
Dopuszczenie możliwości zgłaszania dowolnej liczby kandydatów do Rady Nadzorczej w sytuacji, gdy większość Walnych Zgromadzeń odbywa się w częściach (u nas są trzy, ale bywa ich i po kilkanaście w dużych spółdzielniach) – doprowadzić można do wypaczenia zasad demokracji. Może się bowiem zdążyć, że do Rady wybrani zostaną kandydaci tylko z jednego osiedla, a nawet budynku (!), wystarczy, by na jednej części Walnego zmobilizowała się silna grupa członków „pod wezwaniem”… Grozi to nieproporcjonalnością reprezentacji poszczególnych osiedli w Radzie i stanowi oczywiste naruszenie zasad spółdzielczych. O jaką zatem demokrację chodzi autorom zmiany?
Po trzecie
Pojawił się pomysł, by o wyborze kandydata do Rady Nadzorczej decydowała – w kolejności – liczba zsumowanych głosów. Tym samym do Rady może trafić człowiek, na którego oddano na przykład ledwie 3 głosy. Tymczasem w naszej spółdzielni, aby zostać członkiem Rady Nadzorczej, trzeba uzyskać więcej niż 50 proc. oddanych głosów! Które rozwiązanie jest bardziej demokratyczne?
Po czwarte
Proponuje się, by wybór członków zarządu odbywał się na Walnym Zgromadzeniu. Spośród tak wybranych członków, trzeba potem dokonać wyboru prezesa. Jeśli jednak kandydaci nie wyrażą zgody na pełnienie tej funkcji – wybór wszystkich członków zostanie automatycznie anulowany. Przypomina to raczej zabawę w demokrację… Zwłaszcza że ma tego dokonywać Walne Zgromadzenie z kilkuprocentową na ogół reprezentacją.
Po piąte
Proponuje się ograniczyć okres zatrudnienia członków zarządu – do 3 lat. Biorąc pod uwagę fakt, że dobrze zarządzana spółdzielnia przypomina dziś sprawnie działające przedsiębiorstwo – jest to pomysł całkowicie nieracjonalny. Ciągła zmiana kadr zarządzających zdestabilizuje bowiem jedynie jej działanie. Argument, że bez takiego ograniczenia nie da się odwołać członków zarządu, jeśli źle pracują, jest jedynie potwierdzeniem ignorancji posłów, którzy chcą tworzyć spółdzielcze prawo, a w ogóle go nie znają. Rada Nadzorcza może bowiem odwołać członka zarządu praktycznie w każdym czasie i nawet bez podania przyczyn… choć, oczywiście, zwyczajowo zawsze się je przedstawia.
Członka zarządu może odwołać też Walne Zgromadzenie – jeśli nie uzyska on absolutorium (głosowanie w sprawie udzielenia bądź nie absolutorium członkom zarządu odbywa się corocznie, taki jest wymóg ustawowy!). Potrzebny jest tylko dodatkowy wniosek członków, aby przeprowadzić głosowanie za odwołaniem i, co ważne, nie musi być ono wcale ujęte wcześniej w porządku obrad zebrania.
Taką zmianę zarządu dokonano w naszej spółdzielni w 1996 roku.
Procedury skomplikowały się nieco wraz ze zmianą ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych w 2007 roku. I znów – tylko i wyłącznie z powodu poselskiej ignorancji i braku wyobraźni. Likwidacja Zebrań Przedstawicieli Członków i zastąpienie ich Walnymi Zgromadzeniami, podzielonymi w dużych spółdzielniach na części, utrudniła prosty dotąd proces odwołania, bo, by uchwała była ważna, musi być ona głosowana na wszystkich częściach Walnego. Co zatem, kiedy wniosek o odwołanie zostanie zgłoszony – i będzie głosowany – na jednej tylko części? To proste, wymóg ustawowy nie zostanie spełniony. Tym samym to politycy rozregulowali (nieprzemyślanymi zapisami ustawowymi) sprawnie dotąd działające mechanizmy demokratyczne w spółdzielniach.
Zepsuć coś, a potem występować z kolejnymi pomysłami naprawy tego stanu rzeczy – zrzucając zresztą winę na spółdzielnie i, jakżeby inaczej, „złych” prezesów – jest działaniem wyjątkowo bałamutnym. A wystarczyłoby po prostu anulować niekorzystny zapis likwidujący Zebrania Przedstawicieli w spółdzielniach mieszkaniowych.
Po szóste
Częstym zarzutem, podnoszonym przez „reformatorów spółdzielczości”, mającym świadczyć o kulejącej rzekomo w spółdzielniach demokracji jest niska frekwencja na zebraniach członków.
Istnieje jednak pewna prawidłowość: jeśli spółdzielnia funkcjonuje prawidłowo, frekwencja na Walnym jest na ogół niska, zwiększa się natomiast znacznie – dochodząc nawet do 25-30 proc. – wtedy, gdy pojawiają się jakieś kłopoty, gdy dzieje się coś niepokojącego.
Łatwo to zresztą wytłumaczyć: jeśli członkowie mają zaufanie do wybranych przez siebie przedstawicieli (rada osiedla, rada nadzorcza, zarząd), jeśli otrzymują pełną, bieżącą informację o sytuacji i kondycji spółdzielni, jeśli wyniki ustawowych kontroli, którym poddawać się musi samorząd – biegłego rewidenta, corocznej lustracji problemowej oraz, co trzy lata, lustracji pełnej – są pozytywne i zadowalające, część ludzi nie czuje po prostu potrzeby uczestniczenia w zebraniach.
Istnieje oczywiście pewne niebezpieczeństwo wynikające z małej frekwencji – teoretycznie nawet mała grupa członków (ale stanowiąca większość na zebraniu) mogłaby przegłosować likwidację spółdzielni.
Projekt KUKIZ’15 wprowadza zatem zapis, że głosowanie w sprawie likwidacji stanie się wiążące jedynie wtedy, gdy w częściach Walnego Zgromadzenia weźmie udział co najmniej połowa uprawnionych członków spółdzielni. Być może jest to realne w małych spółdzielniach, ale w dużych to praktycznie niemożliwe. Skutek jest taki, że ewentualnej likwidacji spółdzielni będzie mógł dokonywać tylko sąd. Kolejne niezrozumienie funkcjonowania spółdzielni!
Po siódme
Co nam jeszcze proponują politycy? Dopuszczenie udziału w Walnym Zgromadzeniu tak zwanych pełnomocników, którzy w dodatku mogliby reprezentować nie jednego, ale właściwie nieograniczoną liczbę członków. To kompletne nieporozumienie, w dodatku wyjątkowo szkodliwe, mogłoby bowiem doprowadzić do skupienia w jednym ręku znacznej siły głosów – jak w spółkach prawa handlowego.
Jak to się ma, pytam, do demokracji spółdzielczej i złotej zasady: 1 członek – 1 głos? Bo w spółdzielniach, inaczej niż we wspólnotach, wszyscy członkowie są sobie równi, niezależnie od liczby posiadanych lokali czy ich powierzchni. I każdy ma równą siłę w głosowaniu! Wprowadzenie zapisu o przedstawicielach byłoby pogwałceniem tej zasadniczej idei, która kształtowała i przyświecała spółdzielczości od 200 już lat.
Reasumując
W oparciu o moje długoletnie doświadczenie powiedzieć mogę jedno – demokracja spółdzielcza wspiera się na dwóch zasadniczych filarach. Są to:
– jak najbardziej szczegółowa i rzetelna informacja przekazywana członkom o stanie ich spółdzielni, bo, jak to stwierdził Umberto Eco, „niewiedza jest największym wrogiem demokracji”;
– przestrzeganie przez samorząd spółdzielczy ustalonych przez członków, czyli Walne Zgromadzenie, procedur i reguł działania, zawartych w regulaminach i statucie spółdzielni.
Tylko tyle i aż tyle.
I jeszcze jedno. Najlepsze nawet regulacje prawne nie staną się gwarantem prawidłowego funkcjonowania spółdzielni, bo – jak to w życiu bywa – wszystko zależy od ludzi. Jeśli więc ludzie, wytypowani przez członków do zarządzania spółdzielnią, zawodzą – należy po prostu ich wymienić. Są na to stosowne procedury. I nie potrzeba do tego żadnych kolejnych zmian w prawie. Zwłaszcza tak nieprzemyślanych, jak te opisywane powyżej.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis