Jego początki sięgają paleolitu. Do nas dotarł z Meksyku poprzez Berlin. Niezależnie od przybranej formy nadaje miastom kolorytu, wyprowadzając malarstwo z galerii sztuki na ulicę, dzięki czemu sztuka swobodniej komunikuje się z ludźmi. Powstają przy okazji kampanii społecznych, festiwali, warsztatów, na pamiątkę, jako hołd, na zlecenie miasta i jako spontaniczny środek wyrazu artystów. I choć to nie Wrocław jest wiodącym ośrodkiem muralu, to malowidła ścienne mijamy tu codziennie. W ostatnim czasie powstały dwa zgoła inne murale, o których mówiło się we Wrocławiu: jeden dosłowny w przekazie – przedstawiający Marka Krajewskiego i bohaterów jego książek, drugi metaforyczny i ogromny – z Halą Stulecia i Iglicą w towarzystwie oka i samolotu. Sztuce muralu przyglądamy się wraz ze Skontem – autorem wielu malowideł zdobiących różne części Wrocławia.
Jak należy ocenić Wrocław od strony murali?
Uważam, że we Wrocławiu jest za dużo prac zleconych, a za mało w pełni autorskiej inwencji twórczej artystów – rozpoczynającej się na etapie pomysłu, przez projektowanie, a na wykonaniu kończącej. Wrocławskie murale są w mojej ocenie na poziomie zachowawczym. Jednak zbyt wiele z nich powstaje na zlecenie miasta. Miasto zamawia projekt i szuka jego wykonawcy. Jedna osoba projektuje mural, inna go wykonuje według ustalonych zasad, za co dostaje pieniądze. Dla ludzi takie działanie jest okej, dla mnie brakuje w nim strony artystycznej. Na świecie boom twórczości muralowej wygląda zupełnie inaczej – to zbiór prac artystów, którzy zajmują się tym na co dzień i w ten sposób wyrażają siebie.
Kiedy w naszym mieście twórczość murali zaczęła rozkwitać?
Tak naprawdę murale wyłoniły się ze sztuki graffiti, która w Polsce na dobre zaczęła się w latach 90. Przywędrowała z Berlina, do Wrocławia dotarła poprzez Szczecin, a później płynnie rozwijała się po 2000 roku w całym kraju i wskoczyła na wyższy poziom i skalę. Graffiti osiągało coraz większe rozmiary i bogatsze formy, napływał do nas mural z Ameryki Południowej, gdzie istnieje od początku XX wieku. Te wszystkie wpływy zaczęły się mieszać. Wielki boom murali w Stanach i w Europie, wywołał migracje artystów, pojawiły się festiwale, które stworzyły warunki do wymiany myśli artystycznej. To wszystko trwało przez około 10 lat. Teraz mural jest czymś normalnym i powszechnie znanym. Maluje się różne formy, nawet rzeczy iluzjonistyczne. Z jednej strony obserwujemy wypowiedzi artystów wywodzących się z ulicy, z drugiej ilustracyjne murale wykonane na zlecenie firm lub władz miejskich. Zakres jest bardzo szeroki, wszystko się miesza, murali jest sporo. Uważam, że dobrze się dzieje. Malarstwo w końcu wyszło na ulicę i komunikuje się z ludźmi.
Graffiti kojarzy się z buntem, z czymś zakazanym, niedozwolonym, z czymś złym. Mural wręcz przeciwnie.
Graffiti jako pierwsze zaistniało na ulicy jako forma malarska. Słynne hasło „Art or devastation”, sam Bansky w swojej książce pisze, że najprawdziwszą i najszczerszą formą malarską jest nielegalna forma.
Od kiedy istnieje ta forma?
Tak naprawdę od zawsze. Można powiedzieć, że od czasów pierwotnych. O muralu możemy mówić od czasu powstania malowidła ściennego w jaskini Lascaux. W kolejnych epokach artyści wykonywali freski zdobiące przede wszystkim świątynie. Bardzo silna szkoła muralu klasycznego, choć upolityczniona, ukształtowała się w Meksyku na początku XX wieku.
Teraz jest swobodniej?
Powiedziałbym, że jest więcej luzu artystycznego. Artyści po prostu zaczęli malować ściany. Mural artystyczny to coś więcej niż zlecone dzieło według określonego projektu, to całkiem inny środek wyrazu, jest jak klasyczne malarstwo, w którym autor wypowiada się jako „ja”, jako indywiduum reprezentujące siebie – za tym idą indywidualne poglądy, techniki malarskie lub cokolwiek innego. Oczywiście, miasta powinny uczestniczyć w tym procesie i współpracować z artystami. Tak jak w Łodzi, która kilka lat temu zaczęła organizować festiwale, na które zapraszała artystów z Polski i ze świata. Po tych wydarzeniach pozostają bardzo dobre prace. Podejrzewam, że są tworzone według jakiejś konwencji, jednakże charakteryzują się przy tym bardzo luźnym podejściem. Mural autorski to zupełnie inna kwestia niż mural na zlecenie.
Z Łodzi można zatem brać przykład?
Uważam Łódź za najlepsze miasto pod względem jakości i liczby murali. Widać, że tam zajmują się sztuką i tworzą autorskie prace. Nie zaproponowane przez miasto, przez kogoś zaprojektowane, a przez kogoś innego wykonane, jak to niestety bywa we Wrocławiu. Ciekawą sceną muralową jest także Warszawa. Dużo się tam dzieje. W stolicy także znajdujemy sporo indywidualnych prac artystów, oczywiście obok nich są te na zlecenie. W Warszawie malowidła coraz częściej pojawiają się na nowych budynkach. U nas mural traktowany jest trochę jako forma naprawiania wyglądu starych, zniszczonych budynków.
We Wrocławiu też można z pewnością znaleźć dobre murale. Ma Pan ulubione, niekoniecznie swojego autorstwa?
Moim zdaniem najciekawszym muralem we Wrocławiu jest praca włoskiego artysty BLU przy skrzyżowaniu ul. Pomorskiej i Cybulskiego, przedstawiająca człowieka z pieniędzmi pod poduszką i okiennicami wkomponowanymi jako oczy [rok 2008, mural powstał w ramach akcji galerii BWA – przyp. red.]. Druga jego praca – Kobieta Klucznik – mieściła się na Wyspie Słodowej [także w ramach akcji zorganizowanej przez BWA – red.]. Dość ciekawą pracą jest też Smok przy skrzyżowaniu ul. Sienkiewicza i Reja, która zachowuje swoisty charakter streetartowy [aut. projektu Michał Dziekan – grafik i ilustrator].
Jednym z najbardziej znanych murali we Wrocławiu jest Brama Nadodrza, pokazująca zabytkowe miasto widziane przez dziurkę od klucza.
Podejrzewam, że tak, ale w kręgu moich zainteresowań są murale autorskie bardziej niż zlecone.
Panu także zdarza się malować na zlecenie miasta. Przykładem jest seria portretów pisarzy, bibliotekarzy i poetów, wykonana, gdy Wrocław był Europejską Stolicą Kultury i Światową Stolicą Książki UNESCO. Są na budynkach w ścisłym centrum.
Tak, ale to była całkowicie moja interpretacja wizerunków pisarzy [m.in. Angelus Silesius, Rafał Wojaczek, Stanisław Lem i Tadeusz Różewicz, Bruno Schulz – red.]. To autorskie prace zrobione według mojego projektu, lecz muszę przyznać, że momentami usztywnione w pewnych ramach estetycznych, z czego nie jestem zadowolony – taki efekt kompromisu pomiędzy zleceniem a naturalną twórczością.
Jak zatem ocenić mural niedawno odsłoniony w hołdzie dla Marka Krajewskiego i jego twórczości? Zleciło go miasto, kto inny zaprojektował, kto inny namalował. Został przyjęty bardzo dobrze.
Jest w porządku. Bardzo dobrze zrobiony, i graficznie, i projektancko. Nie ma niczego złego w pracach na zlecenie. Żyjemy z tego, taki jest nasz zawód. Marzeniem jest jednak tworzenie własnych wypowiedzi artystycznych w formie muralu.
Stworzona w 2015 roku mapa Murale Wrocławia prezentuje blisko 100 miejsc. Murali jest dziś z pewnością znacznie więcej. Na których osiedlach są najbardziej zauważalne?
Swego czasu muralową częścią Wrocławia było Nadodrze, gdzie trwał boom. Teraz trudno to określić. Wydaje mi się, że murale są równomiernie rozrzucone po mieście. Moich najwięcej jest na Psim Polu, gdzie dorastałem. Natomiast najmniej prac malarskich jest chyba na Krzykach.
Na etapie koncepcji trzeba uwzględnić charakter i specyfikę miejsca, w którym mural ma powstać? Co jeszcze jest istotne?
Kontekst miejsca jest bardzo ważny. Mural musi wpisać się w otoczenie, stać się jego integralną częścią. Nie można na przykład nagle namalować czegoś infantylnego w poważnym miejscu, chociaż… takie rzeczy mogą występować na zasadzie świadomego kontrastu. Tym niemniej zawsze musi być to zrobione z wyczuciem – wyczuciem miejsca czy kolorów. Dodatkowym atutem jest wypowiedź artystyczna, fajnie jak mural nie jest tylko ładną malowanką. Praca powinna mieć charakter i oddawać jakieś emocje.
We Wrocławiu jest więcej dosłownych i oczywistych w przekazie prac czy metaforycznych?
Mamy naprawdę bardzo szerokie spektrum. Co artysta, to inny umysł i podejście. Więcej jest chyba rodzaju sztuki przedstawionej, uproszczonej, takiego ilustratorstwa. Takie są moje odczucia. Część moich prac także jest z gatunku dosłownego przedstawiania, jednak jest w nich także ekspresja, gdyż podczas tworzenia traktuję projekt jako bazę, a podczas pracy ulega on często bieżącym zmianom – uwielbiam to w malarstwie.
Jaką rolę spełnia mural w przestrzeni miejskiej?
Podstawowym i najprostszym aspektem jest wyjście sztuki na ulicę. To że ludzie mogą ją codziennie widzieć, odczuwać, mogą się z nią identyfikować. Dzięki muralowi malarstwo pokazało się wszystkim, i ludzie mogą je po prostu odbierać. Sztuka nie jest już tylko zamykana na sztywno w galeriach. Ma więcej luzu. Moim zdaniem to bardzo ważny aspekt. Mural podobnie jak graffiti jest związany z ulicą, z codziennością, nie z galeryjnym usztywnieniem i wykształceniem. To po prostu street art. Niewielu z nas wie, że to graffiti na scenie polskiej i światowej nadało pędu muralom. Zawsze uważałem, że graffiti to wyraz tego, co dzieje się na podwórkach, co młodzież ma do powiedzenia. Mural jest bardziej rozwiniętą, dojrzałą wypowiedzią artysty.
Wypowiedzią na miarę formy sztuki?
Tak, jak najbardziej – mural to sztuka, w stu procentach wpisany w jej kanony. Wydaje się albumy o muralach, organizuje się wystawy street artowe. W przyszłości, gdy nasze dzieci lub wnukowie będą oglądały książkę o historii sztuki, to na pewno zobaczą w niej street art. Dziś street art to chyba najmocniejszy etap rozwoju sztuki nowoczesnej.
Mural to trudna sztuka? Jak się jej nauczyć?
Trudna, bo trzeba przeskalować rozmiar, nie bać się go, użyć więcej siły. Ale kobiety też potrafią to robić i całkiem dobrze sobie radzą. Ja uczyłem się na studiach na wrocławskiej ASP. Jest tam przedmiot malarstwo przestrzeni publicznej, w którym zawiera się mural. Natomiast z praktyki wiem, że do odpowiedniego poziomu trzeba dojść samodzielnie. Ja płynnie przechodziłem od graffiti do większych formatów. Większość twórców streetartowych tak robiła. Pamiętajmy, że mural to nie tylko i wyłącznie malunek na cały budynek. Mural to po prostu malowidło ścienne, nie zawsze musi być wielkiego formatu.
A jak się przebić? Jak zostać zauważonym?
Malować. To jedyny i najlepszy sposób. Po prostu tworzyć.
Rozmawiał Błażej Organisty
Filip „Skont” Niziołek urodził się w roku 1983. Dorastał i wychowywał się na Pism Polu, gdzie jest najwięcej jego prac np. galeria portretów jego przyjaciół. Niedawno skończył mural Ostatnia wieczerza przy ul. Wilanowskiej. W tym roku na wieżowcu przy ul. Bierutowskiej 8 jego mural pokrył ścianę wielkości 385 mkw. Praca o wymiarach 35 na 11 metrów jest widoczna z wielu miejsc Psiego Pola i Zakrzowa. Murale Skonta można zobaczyć także przy ul. Janickiego (anioł), al. Kochanowskiego (żużlowiec), w Rynku (portrety) i w wielu innych miejscach Wrocławia. Skont maluje również w innym miastach Polski, m.in. w Warszawie, gdzie wykonał serię murali dla jednostki wojskowej GROM. Obecnie pracuje przy ul. Czajkowskiego nad serią wielkoformatowych portretów mieszkańców okolicy.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis