Czasy przedcovidowe, czyli takie, w których przychodnie zdrowia pracowały, powiedzmy, normalnie… Ranek, ale niezbyt wczesny. Właściwie – bardziej przedpołudnie.
– Czy pan jest na czczo? – pyta laborantka.
– To znaczy?
– No… czy pan coś jadł dzisiaj?
– Oczywiście, że jadłem.
Starszy pan odchodzi od okienka, bo odmówiono mu pobrania krwi, a ja zastanawiam się, jak to możliwe, że nie zna zwrotu „na czczo”. Może należy do tych szczęśliwców, którzy są okazem zdrowia, i w przychodniach pojawiają się jedynie od przypadku do przypadku? W końcu sformułowania „na czczo” (bez jedzenia, o pustym żołądku) używa się dzisiaj niemal wyłącznie w medycynie.
Tymczasem jeszcze trzysta lat temu słowo „czczy” było w powszechnym użyciu i oznaczało coś pustego, próżnego, bez wartości, bez znaczenia. Mawiało się „Lepsza rozmowa, gdy nie czcza głowa” i „Duch ubogi, czcza kaleta” (skórzany mieszek na pieniądze noszony przy pasku – stąd, notabene, do dziś znany nam, choć coraz rzadziej odwiedzany, kaletnik). Od tego powstały inne pochodne wyrazy: „czczość” – pustka, próżnia, a przenośnie marność, a także „czczywy” – niechętny, leniwy, i „czczyca” – niepokój, trwoga, smutek. Ta ostatnia przetrwała w gwarach, używała jej jeszcze Maria Dąbrowska – „Głupi Czwańku, cóż się śmiejesz i pląsasz, kiedy męczy cię czczyca duszy i smutnyś, jakbyś w południe noc widział”.
„Czczość” i „czczyca” to także nudności, mdłości, niesmak (co łączy się w sposób zrozumiały z pustym żołądkiem). Gdyby czołowy francuski egzystencjalista Sartre napisał swoje „Mdłości” („La Nausée” w oryginale) dwieście lat wcześniej, pewnie właśnie jako „Czczyca” zostałyby przetłumaczone.
Do dziś zostało nam z tego wszystkiego słowo „czczość”, bardzo rzadko jednak używane, a także frazeologizmy – „czcze groźby”, „czcze słowa”. No i oczywiście „na czczo”, o czym wie każdy, kto bywa w ośrodkach zdrowia.
Nie każdy jednak wie (któż zresztą wpadłby na to), że słowo „czczy” łączy się ze słowem „ckliwy”, a raczej – że mają wspólne, praindoeuropejskie jeszcze korzenie. (To ten mityczny prajęzyk, z którego wzięły się późniejsze języki naszego kontynentu. I nie tylko). „Ckliwy” oznaczało pierwotnie: nudny, mdły, wywołujący mdłości, obrzydliwy. Stąd – cklić się, cklenie. Stare słowniki notują takie frazy, jak „ckliwość serdeczna” (dolegliwości sercowe) czy „ckliwość morska” (choroba morska). „Ktoby piołunu w trunku wcześniej używał, niźliby na morze wsiadł, takowy ujdzie cklenia morskiego i womitów”, radził Syreniusz, XVII-wieczny lekarz i botanik.
Od nieprzyjemności fizycznych już tylko krok do cierpienia psychicznego, dlatego z czasem „cklić się”(a także jego wariant „cknić się” i późniejszy „cnić się”) zaczęły oznaczać nudę, tęsknotę. „Jak mi się do tej ziemi cniło”, pisze Konopnicka.
Tęsknota to zresztą trzeci ze znanych nam do dziś wyrazów, które z tej samej prajęzykowej rodziny pochodzą – jak czczość i ckliwość. Nim przybrała współczesną formę – istniało w języku wiele obocznych jej wariantów: teszny (smutny), tesny (zaniepokojony), tesnica i tesknica (przygnębienie, niepowodzenie). Jeszcze w XVI wieku tęsknić znaczyło również nudzić się, a stęsknić się – obrzydzić. („Życie mi się na tym świecie stęskniło”, czytamy u Piotra Skargi). Dzisiaj w słowie tęsknota już tych ładunków niepokoju, smutku i niepowodzenia literalnie nie odczytujemy. Choć przecież ciągle się w niej kryją.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis