Według statystyk magistratu Wrocław jest zielony w ponad połowie. Według danych GUS – w około pięciu procentach.
Władze miasta spisują listę miejskich terenów zielonych, które nadają się do założenia parków, skwerów i zieleńców lub innych miejsc rekreacji i wypoczynku. Chodzi o ponad 70 miejsc, zarówno w centrum – m.in. skwer przy skrzyżowaniu ul. Kołłątaja i Kościuszki, teren przy ul. Dobrzyńskiej czy skwer Młynarskiego przy Capitolu – jak również poza nim, np. koło parku Krzyckiego, w sąsiedztwie parku Klecińskiego i przy ul. Idzikowskiego na Gądowie Małym.
Decyzje o ostatecznym przeznaczeniu działek miasto podejmie później. Teraz je rezerwuje, po to aby nie sprzedać ich deweloperom. W tym celu zmieni plany miejscowe i inne dokumenty. Dzięki temu na chronionych terenach zamiast roślin nie wyrosną budynki.
„Dzieła” deweloperów, w których zieleń jest tylko skromnym dodatkiem, można oglądać prawie wszędzie, a zwłaszcza w śródmieściu (najnowsze przykłady to te z ul. Księcia Witolda). Wśród nich zdarzają się wprawdzie budynki z dachami lub ścianami porośniętymi roślinami, z dziedzińcami z krzewami i drzewami, lecz wciąż dominuje beton.
– Na palcach dwóch rąk można policzyć założenia, w których priorytetem jest jakość zieleni – mówi Zbigniew Maćków, architekt mocno związany z Wrocławiem wieloma projektami. Ale dodaje, że winni temu są nie tylko deweloperzy. – Mieszkańcy nie dostrzegają jeszcze priorytetu zieleni. Na razie zainteresowani są głównie tym, żeby w miarę tanio kupić mieszkanie i mieć gdzie zostawić samochód, a w zasadzie samochody. W miejscach, które mogłyby być zazielenione, powstają więc parkingi– wyjaśnia architekt. Jego zdaniem, aby osiedla były bardziej zielone, z jednej strony konieczne jest rozszerzanie świadomości o ważnej roli roślin, z drugiej niezbędna jest praca nad komunikacją miejską. – Deweloperzy powinni pokazywać klientom, że to bez znaczenia, czy do auta przejdą 10 czy 200 metrów. Bardzo ważne jest natomiast to, że przed budynkiem stoją drzewa, które dają cień, oczyszczają powietrze i tłumią hałas. Jeżeli jednak na osiedla nie będą dojeżdżały tramwaje lub autobusy, to dalej będziemy mieli pod oknami parkingi. Trzeba pracować nad jakością komunikacji, zasięgami, częstotliwością połączeń. Wtedy pokusa używania samochodu jest mniejsza. Dochodzimy do wniosku, że nie zawsze trzeba korzystać z samochodu, więc może stać dalej – tłumaczy.
Przetrwał wojnę, dewelopera nie
Dyskusje na temat zieleni wzmagają się, gdy pojawiają się wycinki. O tym, jak bardzo zdegustowani są nimi wrocławianie, przypomniała kwietniowa historia trzech starych dębów, rosnących na działce budowlanej położonej przy potoku Olszówka Krzycka. Deweloper początkowo chciał wyciąć wszystkie trzy. Skończyło się na jednym, po protestach mieszkańców. Urzędnicy pozwolenie na usunięcie jednego drzewa wytłumaczyli brakiem możliwości jego ochrony i zapisami w dokumentach. Napisali, że wyważyli interes prywatny ze społecznym. Za inne wycięte drzewa deweloper zapłaci, a ponadto posadzi 100 nowych na terenie gminy.
Jeżeli dochodzi do wycinki z pozwoleniem, to zasadniczo inwestor musi za nią zapłacić lub posadzić rośliny zastępcze. – W praktyce bywa tak, że ponosi zarówno opłatę, jak i zobowiązany jest do wykonania nasadzeń kompensacyjnych w liczbie nie mniejszej niż liczba usuwanych drzew lub krzewów – tłumaczy Grzegorz Rajter z Urzędu Miejskiego Wrocławia. Przeciwnicy jakichkolwiek wycinek podkreślają, że większość nowych drzew sadzi się na peryferiach miasta, w parkach lub w lasach. Innym kontrargumentem jest czas. Drzewa wycina się szybko, a nowe rosną długo. – Jeżeli tracimy drzewo pięćdziesięcioletnie, to takie samo będziemy mieli dopiero właśnie za pięćdziesiąt lat, o ile sadzonka się przyjmie. Duże drzewa są nam bardzo potrzebne, w dobie kryzysu klimatycznego, który będzie się nasilał w kolejnych latach, by klimatyzowały i zacieniały miasta. A co sadzą deweloperzy? Klony kuliste, brzozy i inne gatunki, które nigdy nie będą dużymi lub wiekowymi drzewami– zauważa ekolog Krzysztof Smolnicki, prezes Fundacji Ekorozwoju i jeden z liderów Dolnośląskiego Alarmu Smogowego. – Od razu wraca wspomnienie o wiekowym dębie, który padł przed budową galerii koło dworca. Przetrwał Festung Breslau, ale dewelopera nie przetrwał. I tak to u nas wygląda – dodaje.
W latach 2014 i 2015 wydano pozwolenia na usunięcie ponad 21 000 drzew i ok. 36 000 mkw. krzewów. Paweł Pomian ze stowarzyszenia ekologicznego Eko-Unia uważa, że do dziś liczby te są za wysokie: – Wciąż z działek deweloperskich znika bardzo dużo zieleni, którą w dużej części można by uratować.
Głos krytyki słychać także wśród mieszkańców: zielone osiedla to mit. –Deweloperzy mają zieleń w nosie. Osiedla z drugiej połowy poprzedniego wieku na głowę biją tę deweloperską patologię, którą uprawia się obecnie. Zielone oazy znane z folderów to tak naprawdę kilka patyków w klombach i drzew w doniczkach – mówi Maria Juliańska z Gądowa Małego. – Jedyne co mamy to skwery i kilka parków. Śródmieście to beton– dodaje.
Czy miasto w jakiś sposób kontroluje działania deweloperów?
– Między innymi w tym celu powstają miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Właściwie wszystkie nowe, duże osiedla buduje się w miejscach, gdzie plany są już uchwalone i to one zabezpieczają dostęp mieszkańców do terenów zielonych – odpowiada Grzegorz Rajter.
Małe i zielone
Więcej od zieleni osiedlowej jest zieleni miejskiej, której notabene przybywa. W ubiegłym roku (dane z ratusza) to: 16 nowych parków i zieleńców, prawie 3000 drzew, niespełna 70 tys. krzewów i setki tysięcy bylin, traw ozdobnych i kwiatów. Wśród najważniejszych nowości, wymienionych przez Katarzynę Szymczak-Pomianowską, dyrektor departamentu zrównoważonego rozwoju, są: parki Maślicki i Wojszycki oraz skwer Wrocławianek przy ul. Bernardyńskiej.
Paweł Pomian ocenia te działania jako bardzo pozytywne i ważne z perspektywy mieszkańców: – To zieleń użytkowa, taka, do której wychodzimy, pośród której spędzamy czas. Takich terenów faktycznie przybywa, ale trzeba zauważyć, że są małe.
Przykładem niewielkich są parki kieszonkowe. To jeden z pomysłów, który pojawił się w czasach zabiegania o tytuł Zielonej Stolicy Europy. Efekty widać w siedmiu śródmiejskich podwórzach. – Są pomysły, plany, nowe skwery i parki. To pozytywne, ale wydaje mi się, że robione na pokaz, głównie w centrum, aby kreować zielony wizerunek miasta. Z jednej strony są takie małe ładne projekty, z drugiej oddaje się duże tereny zielone pod budownictwo – ocenia Krzysztof Smolnicki. – Lepiej myśleć o zieleni w przekroju całego miasta. Takie myślenie się przebija, ale powoli – podkreśla.
Co nas czeka w najbliższej przyszłości? „Rok 2021 zapowiada się imponująco” – słyszymy w filmie promocyjnym. Dyrektor Katarzyna Szymczak-Pomianowska wymienia w nim park przy ul. Kolejowej, park na Kępie Mieszczańskiej oraz park Henrykowski (nad Tarnogajem). Największe emocje spośród nich budzi park Mieszczański, o który mieszkańcy ubiegali się od 2018 roku. Wiosną tego roku rozpoczęło się projektowanie, z uwzględnieniem opinii z konsultacji społecznych. Kierując się nimi, miasto planuje posadzić kilkaset drzew, a zieleń uzupełnić infrastrukturą sportową i rekreacyjną. Park zostanie założony na terenie 4 hektarów. (Dla porównania: park Południowy to 25 ha, Grabiszyński – 50 ha, Szczytnicki – 100 ha.)
– To przecież większy skwer niż park – dostrzega architekt Zbigniew Maćków. – W centrum brakuje nam zieleni, która byłaby enklawą lepszej jakości życia. Owszem, w niektórych miejscach można poruszać się zielonymi korytarzami. Dobrze, że podjęto rewitalizację pierścienia wokół fosy i nabrzeży Odry. Cieszy dodawanie małych ogniw w postaci parków kieszonkowych czy skwerów, dzięki którym łańcuch zieleni zaczyna się łączyć, ale wciąż jest dużo pracy. Brakuje chociażby drzew w przekrojach ulic. Smuci kondycja Wzgórza Partyzantów, które moglibyśmy połączyć z parkiem Słowackiego i otrzymać w centrum namiastkę czegoś naprawdę dobrego – mówi.
Dzikie enklawy
Mieszkańcy chcą zieleni, o czym świadczy liczba zgłoszonych przez nich projektów do WBO 2021 w kategorii zieleń i rekreacja: 107. – Wrocławianom zwykle zależy na zagospodarowaniu jakiegoś terenu: na ławkach, alejkach, siłowni plenerowej. To dobre inicjatywy, ale miasto powinno pamiętać, że dla równowagi trzeba zostawiać dzikie enklawy. W tym obszarze można doszukać się pozytywów, takich jak rzadkie koszenie części trawników– twierdzi Krzysztof Smolnicki.
Decyzję o ograniczeniu koszenia, dzięki czemu zwiększa się wilgotność gleby oraz bioróżnorodność, docenia również Paweł Pomian, który chwali miasto także za sadzenie roślin i lepszą pielęgnację. Tym niemniej widzi wciąż duże pole do poprawy. – Pomimo wizerunkowej polityki skierowanej na zieleń, więcej dzieje się złego niż dobrego, dlatego zgłosiliśmy dużo uwag do aktualizowanej wersji studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego Wrocławia – informuje. – Nasze wnioski, podparte w dużej mierze ekspertyzami naukowymi, dotyczą ochrony kompleksów przyrodniczych i biologicznych, które mają znaczenie nie tylko dla ochrony zieleni, ale przede wszystkim dla klimatu miasta. Chodzi tu m.in. o pola irygacyjne na Osobowicach – chcemy stworzenia tam rezerwatu przyrody – a także o ochronę ogrodów działkowych, z których żaden nie powinien trafić w ręce deweloperów. Kolejny wniosek skierowaliśmy przeciwko zabudowie terenów podmokłych na Kuźnikach, na których występują charakterystyczne dla tego typu siedlisk zwierzęta i rośliny.
Z dużym potencjałem
Czy dziś można mówić o Wrocławiu jako o mieście zielonym? Według statystyk magistratu – tak. „Zieleń Wrocławia to tereny przyrodnicze, pokryte roślinnością o funkcjach ekologicznych, ochronnych, rekreacyjnych i estetycznych, występujące w całej przestrzeni miasta i zajmujące 51,53% jego powierzchni” – czytamy w opisie polityki zieleni i środowiska.
Nieco inne dane ma Główny Udział Statystyczny – udział terenów zielonych w powierzchni miasta wynosił w 2019 roku 5,2%. Jeżeli dodane zostaną lasy, udział wzrasta i zatrzymuje się w przedziale od 10 do 15%. Różnica wynika stąd, że GUS liczy parki, zieleńce i zieleń osiedlową, a miasto uwzględnia zbiór poszerzony np. o pola uprawne i ogrody działkowe.
Na tle innych dużych polskich miast Wrocław wypada pod względem zieleni gorzej od Warszawy, Łodzi, Gdańska, Poznania i Katowic, a lepiej tylko od Krakowa. A na tle europejskich?
– Jeżeli porównamy się do Kopenhagi, Sztokholmu czy bliższego nam Berlina, mamy wciąż bardzo dużo do zrobienia – stwierdza Zbigniew Maćków. – Są parki, ale te z prawdziwego zdarzenia pozostawili niemieccy poprzednicy. Młodsze są albo tworzone na obrzeżach, jak park Tysiąclecia, albo są niewielkie, jak planowany park na Kępie Mieszczańskiej. Wszystko zależy jednak od punktu odniesienia. W stosunku do Wrocławia z okresu transformacji i wcześniejszych dekad, środek ciężkości jest ewidentnie przesunięty w kierunku zieleni i rzeczywiście widać postęp – dostrzega.
Zdaniem Krzysztofa Smolnickiego, Wrocław – ze względu na położenie w dolinie Odry i jej dopływów – ma duży potencjał do stania się miastem prawdziwie zielonym. Ale w sprawie zieleni czas zacząć więcej robić, niż mówić.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis