Gra

Na językach
/ autor:jk

Jest tym rodzajem bezproduktywnej aktywności, która towarzyszyła ludzkości od zawsze, choć właściwie nie wiadomo dlaczego. Badacze szukają odpowiedzi i snują swoje teorie. Czy był to jedynie sposób na zabicie czasu? Czynność już w założeniu niepoważna? Czysta uciecha? A może jednak ćwiczenie do życia: trening rozwijający intelekt, opanowanie, wyobraźnię oraz najtrudniejszą ze sztuk – akceptację porażki? Lub, sięgając jeszcze głębiej, zestaw czynności magicznych, dziś zdegradowanych i sprowadzonych do roli banalnej rozrywki?

Johan Huizinga, holenderski historyk i eseista, pisał, że zabawa jest starsza od kultury. To on wymyślił definicję homo ludensa, człowieka bawiącego się, czyli podejmującego działania dla przyjemności, ot tak, dla niej samej, wykraczające daleko poza bezpośredni pęd utrzymania się przy życiu. Zawierają się w tym i huśtanie się, i taniec, i wszelkie spontaniczne, żywiołowe zachowania, „elementarna potrzeba ruchu i hałasowania” – tak charakterystyczna dla dzieci i młodych zwierząt – ale też elementy rywalizacji ujęte w karby, rygorystyczne formalnie, posiadające ściśle określone zasady. Zasady gry.

Już cztery tysiące lat temu Chińczycy grali w go, a afrykańska mankala jest jeszcze starsza – najstarsze kamienne płyty do gry, jakie odkryto, pochodzą sprzed bodaj 8 tysięcy lat. W VI wieku naszej ery w Indiach wymyślono szachy, w X wieku – w Chinach – karty. Karty i kości (ta najpierwotniejsza z zabawek ludzkości) zadają zresztą kłam idealistycznej wizji o grach jako edukacyjnych modelach. Być może pierwotnie służyły do wróżb, szybko jednak stały się po prostu narzędziem hazardu. Horacy nazywał je „szkodliwą rozrywką młodości”. Ale w kości grano przecież nie tylko w Cesarstwie Rzymskim. Nasz Wincenty Kadłubek, rocznik 1150, w sposób niemalże filmowo dramatyczny, opisuje rozgrywkę, w której uczestniczył Kazimierz Sprawiedliwy: „Ktoś zaprosił księcia do pojedynku w kości. Schodzą się, zaczynają walczyć. W środku leży stawka za zwycięstwo, ogromna ilość srebra. Chwieje się przez jakiś czas los walki i waha. A gracz ów w strachu wzdycha i drży, cały oszołomiony pośród nadziei i obawy, całkiem oddech wstrzymawszy, aż wreszcie ostatni rzut rozstrzyga los pojedynku i wyrokuje o zwycięstwie księcia”.

Kości uznano z czasem za rozrywkę pospólstwa. W rozgrywce kości kontra karty wygrały więc te ostatnie i rozpowszechniły się na dworach, dworkach i  plebaniach (a i pewnie w niejednej chacie plebejusza), na co dowodów dostarcza nam sam język.  Ileż my mamy w polszczyźnie zwrotów wyjętych wprost z języka karcianego! „Postawić wszystko na jedną kartę”, „mieć asa w rękawie”, „blefować”, „rzucić karty na stół”, „grać w otwarte karty”, „grać o wielką stawkę”, „karta się odwróciła”. I, oczywiście, „gra niewarta świeczki” – związek frazeologiczny bardzo ciekawy, bo przenoszący nas w czasy, gdy świeczki były jedynym źródłem światła, w dodatku drogim. Na tyle drogim, że mizerne czasem karciane wygrane nie pokrywały kosztów wypalonej przy rozgrywce świecy.

Znamienne, że właśnie ten rodzaj gry, będący wypadkową ludzkich starań i wysiłków oraz całkowitej losowości, stał się tak płodny znaczeniowo. Gracz stara się jak najlepiej wykorzystać atuty, które zesłał mu los. Ale los to także opór stawiany przez naturę, przez świat. Czasem wygrywa jedno, czasem drugie. Czy może być lepsza metafora życia?

O Joanna Kaliszuk 153 artykuły
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*