„Spać nie mogę”, zwierza mi się znajoma, „i podczas tych bezsennych nocy myślę sobie o rozmaitych sprawach. Ostatnio na przykład o takiej. Bo patrz, mówimy: pisać – pisarz, malować – malarz, ale kraść – złodziej. Dziwne, nie?”. I zaraz mnie pyta, skąd ta niekonsekwencja.
Kiedy wyszłam już z osłupienia, że można nie sypiać przez językowe dylematy – zwłaszcza, gdy ma się lat trzydzieści kilka – pomyślałam, że to jednak niezły temat na felieton. W końcu dylemat jest, a ściślej – nie tyle dylemat, co zagadka, nad którą pochylały się już najtęższe głowy nauk o języku.
Kraść oraz kradzież (dawniej rodzaju męskiego, a od XVI wieku – żeńskiego) nasz guru językoznawstwa, Aleksander Brückner, łączy z łotewskim „krat, kraju” oznaczającym „zbieram, skupiam”. To rzecz, którą, rzecz jasna, robi się ukradkiem, podkradając się, po kryjomu i którą się ukrywa (kryć to, swoją drogą, kolejne ciekawe słowo do odkrycia – przy innej oczywiście okazji – bierze się z niego choćby słowo hipokryta), rzecz zatem tajona i nocna. Choć, zastanawia się Brückner, gdyby wywieść ją od litewskiego „skrosti, skrodżu” – rozłupywać – wyszłoby z tego kradziectwo w biały dzień, czyli rozbój, czyli chąśba. Ani kradziectwo, ani chąśba nie przetrwały w języku, tak samo jak chąśnik, oznaczający rabusia i włóczęgę, definiowany jeszcze w słowniku szesnastowiecznej polszczyzny, ale potem już nigdzie. Przetrwały za to: drab, drapieżca, łupieżca, grabieżca, choć niektóre z nich zmieniły znaczenie.
Co ciekawe, nie przetrwało też istniejące w staropolszczyźnie słowo kradzieżnik, choć w oczywisty sposób powiązane było z nazwą czynności. O takich wyrazach naukowcy mówią, że mają „czytelną podstawę słowotwórczą”, a zatem i gwarancję, by istnieć. A jednak, jak widać, nauka sobie, życie sobie – kradzieżnika wyparło bowiem słowo złodziej.
Pierwotnie złodziej oznaczał tego, co „źle czyni”, był więc synonimem złoczyńcy (w opozycji i antonimicznie mamy dobrodzieja i dobroczyńcę). Zło to wyraz rodzimy, ogólnosłowiański, mający swoje korzenie jeszcze w prasłowiańszczyźnie. Oznacza niegodziwość, krzywdę, nieludzkość, fałsz, szpetotę, coś nieszczęśliwego i niewłaściwego.
Kiedy dokładnie wyraz złodziej zawęził swe znaczenie i zaczął oznaczać jedynie takiego złoczyńcę, który dopuścił się kradzieży, nie wiemy. Onufry Konopczyński, osiemnastowieczny gramatyk, tak stara się to tłumaczyć: „polski wyraz złodziej pokazuje, jak u przodków naszych, zamknięcia mało używających, największym występkiem była kradzież”.
Brzmi to interesująco, ale czy prawdziwie? Zwłaszcza, gdy zajrzymy do dawnych sentencji i przysłów – mocno sarkastycznych tym względzie. „Bąk się przebije, a mucha uwiąźnie, wielkie złodzieje małego złodziejka osądzili”, brzmi szesnastowieczne porzekadło, które cytuje Samuel Bogumił Linde w swym o trzy wieki starszym słowniku. „Mój Jędrzeju, Nie gore czapka na wielkim złodzieju”, pisze komediopisarz Franciszek Zabłocki w odpowiedzi na znane porzekadło „Na złodzieju czapka gore”. A do grona tego dołącza Mikołaj Rej (cytowany zresztą przez Lindego): „Małe złodzieje wieszacie, wielkim się nisko kłaniacie”.
Cytat z Reja to akurat wyjątkowo mało optymistyczna puenta. Ale czego tu się spodziewać, gdy bierzemy na tapet taki temat?
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis