Po latach bagatelizowania, czy wręcz niedostrzegania problemu nagle odkryto, że blisko dwie trzecie polskich dzieci wykluczonych jest z systemu wczesnej edukacji, i to dzieci, które najbardziej tego potrzebują – ze środowisk wiejskich, ubogich, zmarginalizowanych. Ratunkiem miało być uelastycznienie modelu i upowszechnianie małych form przedszkolnego wychowania, ale ministerialne rozporządzenie w tej sprawie wprowadziło jak dotąd więcej zamieszania niż pożytku.
(16-04-2008 r.)
W Europie już dawno temu zrozumiano, że wczesna edukacja to najlepszy sposób na wyrównywanie życiowych szans dzieci pochodzących z różnych środowisk. To zresztą nie tyle efekt rozwiniętego poczucia społecznej solidarności, ale rezultat prostego ekonomicznego rachunku – im więcej wydamy na rozwój naszych dzieci, im wcześniej będziemy w nie inwestować, tym bardziej wykształcone, mobilne i kreatywne będziemy mieć w przyszłości społeczeństwo. A to oznacza mniejsze wydatki na system opieki społecznej, system penitencjarny, późniejsze dokształcanie i przekwalifikowanie…
We Francji, Belgii, czy na Węgrzech do przedszkoli uczęszcza praktycznie 100 proc. dzieci, we Włoszech czy w Czechach – niemal 90 proc. Kraje te tworzyły sprawne, skuteczne systemy edukacyjne opierając się na kompleksowych diagnozach i raportach, przygotowywanych i popularyzowanych choćby przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Polska, choć od połowy lat 90. jest pełnoprawnym członkiem organizacji, nigdy nie uczestniczyła w takich badaniach, nie doczekała się też zewnętrznej analizy systemu opieki i edukacji nad małymi dziećmi. Publikowaniem cząstkowych analiz zajmowały się co najwyżej organizacje pozarządowe, ale jak dotąd był to
głos na puszczy.
Dr Krystyna Kamińska z Uniwersytetu Łódzkiego (publikacja „Przedszkole w liczbach”) zwraca uwagę na to, że najczęściej za wskaźnik upowszechnienia przedszkolnej edukacji w Polsce przyjmuje się liczbę dzieci w wieku 3-6 lat, co „zniekształca rzeczywisty obraz. Wskaźnik upowszechnienia wychowania przedszkolnego w odniesieniu do dzieci sześcioletnich dawno przekroczył 95 proc. w skali kraju, podczas gdy dla dzieci w wieku od 3 do 5 roku życia nie przekracza od wielu lat 35 proc.”
W bogatych, wielkomiejskich gminach sytuacja nie wygląda jeszcze tak źle. Większy budżet pozwala na to, by – po okresie prawdziwej serii likwidacji przedszkoli – raczej otwierać kolejne oddziały niż je zamykać. Tak jest na przykład we Wrocławiu, gdzie od września działalność rozpoczną dwa nowe przedszkola (na Psim Polu oraz Ołtaszynie), każde na 150 miejsc, a do 2010 roku planuje się otwarcie jeszcze dziesięciu. W sumie od września wrocławskie przedszkola będą w stanie przyjąć 3,6 tys. nowych dzieci, co – jak zapewnia gmina – powinno zaspokoić potrzeby miasta.
Dużo gorzej jest jednak w mniejszych miastach, a już zupełnie katastrofalnie na wsiach. O dysproporcjach pomiędzy miastem a wsią mówią zresztą najlepiej dolnośląskie statystyki:
– W ubiegłym roku na Dolnym Śląsku do przedszkoli uczęszczało niemal 60 tys. dzieci, w tym na wsiach nieco ponad 11 tys. – mówi Janina Jakubowska z dolnośląskiego kuratorium oświaty. – W wiejskich gminach jest łącznie 439 placówek przedszkolnych, a więc teoretycznie tylko o sto mniej niż w miastach, ale zaledwie 98 z nich to tradycyjne przedszkola, reszta to po prostu oddziały przedszkolne przy szkołach, czyli popularne „zerówki”. W miastach te proporcje są dokładnie odwrotne.
Według ogólnokrajowych statystyk do przedszkoli uczęszcza tylko nieco ponad 16 proc. wiejskich dzieci. To oczywiście dane uśrednione – w niektórych gminach Warmii, Mazur, Lubelszczyzny wskaźnik ten nie przekroczył nawet 10 proc., a w wiejskich gminach woj. podlaskiego sięgnął ledwie 4 (!) proc.
Jak pisze Teresa Ogrodzińska z Fundacji im. Komeńskiego
tego fatalnego stanu
„nie zmieniło wprowadzenie obowiązkowego rocznego przygotowania przedszkolnego dla sześciolatków. Wcześniej i tak blisko 100 proc. dzieci z miasta i 87 proc. dzieci ze wsi chodziło do zerówki. Ponieważ za obowiązkową zerówką nie poszła żadna dodatkowa subwencja edukacyjna, gminy, zwłaszcza wiejskie, by obniżyć koszty, umieszczały zerówki przy szkołach podstawowych. Tak więc rozwiązanie, które w założeniu miało zwiększyć upowszechnienie edukacji przedszkolnej na wsiach oraz pomóc w wyrównywaniu szans edukacyjnych dzieciom ze wsi, w rzeczywistości doprowadziło do likwidacji kolejnych przedszkoli i obniżenia, i tak już dramatycznie niskiego, wskaźnika upowszechnienia edukacji przedszkolnej”.
W raporcie „O sytuacji edukacji elementarnej” Anna Blumsztajn i Tomasz Szlendak przypominają z kolei, że w ponad jednej trzeciej wiejskich gmin nie ma w ogóle przedszkola. „Rzecz trzeba uwypuklić – piszą dalej autorzy – w rodzinach, w których styl wychowawczy i sytuacja materialna zadecydują w przyszłości (co można z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć) o wysokiej pozycji społecznej i wysokich umiejętnościach na rynku pracy, wychowuje się zdecydowana mniejszość małych Polaków. W rodzinach, w których sytuacja materialna (z grubsza i eufemistycznie rzecz ujmując) jest trudna, a preferowany styl wychowawczy nie ułatwia dzieciom właściwego życiowego startu, wychowuje się większość małych dzieci w Polsce. Konkluzja nie podnosi na duchu: o stanie wykształcenia większości Polaków w przyszłości, a w konsekwencji o jakości kapitału ludzkiego, zadecydują w naszym kraju rodziny ubogie, ponieważ to w nich rodzi się najwięcej dzieci.”
Lekarstwem na ten stan rzeczy miało stać się, w myśl zachodnich wzorów
uelastycznienie systemu wczesnej edukacji
czyli upowszechnienie „innych form wychowania przedszkolnego” – w postaci punktów lub zespołów przedszkolnych, w których zajęcia prowadzone będą w niepełnym wymiarze godzin i dla mniejszej niż w tradycyjnych przedszkolach liczby dzieci. Jeszcze w ubiegłym roku znowelizowano pod tym kątem ustawę o systemie oświaty, a cztery miesiące później – w styczniu br. – ogłoszono stosowne rozporządzenie.
-Liczymy na to, że dzięki nowym przepisom edukacja przedszkolna będzie coraz powszechniejsza – mówiła przy tej okazji minister Katarzyna Hall, zapewniając jednocześnie, że aby szybko i sprawnie wcielić w życie nowe przepisy, procedura zakładania nowych form przedszkolnych będzie uproszczona i bardziej „przyjazna” dla założycieli.
Tymczasem rozporządzenie już wzbudziło kontrowersje. Przede wszystkim organizacji pozarządowych, które wzięły udział (pod patronatem MEN zresztą) w finansowanym ze środków unijnych pilotażowym projekcie „Alternatywne formy edukacji przedszkolnej” adresowanym do lokalnych wiejskich społeczności. W ramach tej akcji w całej Polsce powstało około 800 małych przedszkoli, z których korzystało około 10 tys. dzieci. Na Dolnym Śląsku zajmowała się tym m. in. Fundacja Kalos Kai Agathos.
– Założenie było takie, że projekt „Małe Przedszkola” poprzedzi zmiany ustawowe, a wnioski i raporty opracowane po jego zakończeniu pozwolą na doprecyzowanie przepisów, ukształtowanie noweli ustawy oraz rozporządzenia – mówi Tadeusz Szmigiel z Fundacji Kalos Kai Agathos. – Tymczasem ministerstwo miało inne priorytety i zaprzepaszczono tę szansę. Naszych doświadczeń, naszych postulatów w ogóle nie wzięto pod uwagę. Powstało rozporządzenie ogólnikowe i nie satysfakcjonujące nikogo.
Główny zarzut dotyczy zapisu, że „zajęcia w zespołach i punktach mogą być prowadzone w grupach liczących od 3 do 25 dzieci”. To zbyt wiele, mówią ci, którzy wiedzą w praktyce jak wygląda wyrównywanie szans na prowincji.
– Nasza kilkuletnia praca traci sens – denerwowała się na łamach Gazety Wyborczej Teresa Ogrodzińska z Fundacji im. Komeńskiego. – Samorządy wykorzystają to i będą upychać dzieci, żeby było taniej. Do tej pory pod presją odebrania unijnych pieniędzy namawialiśmy do tworzenia dwóch grup tam, gdzie było więcej chętnych.
Takie rozwiązanie
nie podoba się też niektórym nauczycielom i pedagogom, obawiającym się, że szukające oszczędności samorządy będą nie tyle uzupełniać swoją ofertę edukacyjną alternatywnymi formami, co zastępować ją nimi. Priorytetem – ostrzegają – stanie się więc rozwijanie nie kosztownej sieci przedszkoli, ale tańszych form: dzieci będą się uczyć w gorszych warunkach, a nauczyciele mniej zarabiać, co spowoduje dalsze rozwarstwienie się społeczne i pogłębianie biedy. „Nie jest dobrze, że w działaniach na rzecz edukacji dzieci ze środowisk wykluczonych społecznie powtarza się zdanie: lepiej ta placówka niż żadna. (…) właśnie w środowiskach defaworyzowanych muszą powstać placówki realizujące wszystkie funkcje i zadania przedszkola”, sygnalizuje w oficjalnym liście Polski Komitet Światowej Organizacji Wychowania Przedszkolnego OMEP.
– Model małego przedszkola sprawdza się doskonale i przynosi efekty, co udowodniliśmy na własnym przykładzie – zapewnia Tadeusz Szmigiel. – Utworzyliśmy 35 małych przedszkoli, 430 dzieci objęliśmy opieką. Program zajęć obejmował 15 godz. tygodniowo, ale w wielu miejscach podejmowano działania wykraczające daleko poza to programowe minimum. Organizowano zajęcia językowe, wycieczki. Okazało się, że małe przedszkole może stać się spoiwem lokalnej społeczności, może wyzwalać działania oddolne i aktywizować mieszkańców. Warunkiem jest jednak stała współpraca z rodzicem, środowiskiem, gminą.
Fundacja może mieć satysfakcję, gdyż po zakończeniu pilotażowego programu (w marcu tego roku) większość małych przedszkoli będzie kontynuować działalność. Trzy czwarte z nich zostało przejętych przez lokalne organizacje pozarządowe. Pozostałe poprowadzą gminy.
Pytanie jednak
na jakiej zasadzie?
Do tej pory przedszkola alternatywne – jako element Sektorowego Programu Operacyjnego – funkcjonowały niejako poza systemem oświaty, nie musiały spełniać restrykcyjnych sanitarnych norm, nie były też na przykład dozorowane przez kuratorium. Teraz to musi się zmienić. Tyle tylko, że w dalszym ciągu nie wiadomo na jakich zasadach organizować je i rejestrować:
-Zainteresowanie tą formą przedszkolną jest ogromne, co jest zresztą zrozumiałe, bo to doskonała alternatywa dla młodych studiujących matek, albo dla tych dzieci, które nie potrzebują na przykład całodziennej opieki – przyznaje Ewa Przegoń, wicedyrektor Wydziału Edukacji UM we Wrocławiu. – Na razie jednak niewiele możemy zrobić, bo brakuje dostosowanych do nowej sytuacji przepisów. Przy rejestracji potrzebne są odpowiednie zezwolenia z sanepidu, straży pożarnej. W tej chwili te przepisy są tak jednoznaczne, że nie da się otworzyć przedszkoli w innej niż tradycyjna, czyli uproszczonej formie.
Kuratorium ma na to własny pogląd:
– Wszelkie procedury zostały w pełni określone w ustawie o systemie oświaty – mówi Janina Jakubowska. – Wszystkie zastrzeżone tam normy muszą zostać zachowane i od tych reguł nie może być odstępstw, nawet w punktach czy zespołach przedszkolnych, bo bezpieczeństwo dzieci jest najważniejsze.
Tymczasem resort kończy właśnie pracę nad projektem zmieniającym styczniowe rozporządzenie. Projekt miał być gotowy już w marcu, dziś mówi się, że trafi do społecznych i międzyresortowych konsultacji dopiero na przełomie kwietnia i maja. Póki co więc idea „innych form wychowania przedszkolnego” żyje swoim życiem wyłącznie na papierze.
(GP nr 4/160)
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis