W czym sęk

Na językach
/ autor:jk

„–Skąd pewność, że Rozencwajgowa by wyzionęła ducha?/ – W tym właśnie sęk…/ – Co? Nic nie rozumiem./ – Sęk. Drzewo. Deska drewniana, w środku sęk./ – Kto ma drzewo? Lutmann???”. Tak zaczyna się fenomenalny skecz „Sęk”, odgrywany arcymistrzowsko przez Edwarda Dziewońskiego i Wiesława Michnikowskiego lata temu w Kabarecie Dudek. „– Że mię coś podkusiło, staropolszczyzny mnie się zachciało. Sęk, sęk, równie dobrze mogłem powiedzieć, ja wiem, tu leży pies pochowany./ – Pieees? Jaka rasa?/ – Szlag mnie trafi…/ – Słuchaj, Rozencwajgowa ma na sprzedaż psa? Czy to jest łyżew? Wiesz, ja bym chętnie kupił. No, ostatecznie może być sweter. Albo bulgot”.

Choć tłumaczenie, na czym zasadza się komizm określonych żartów na ogół mija się z celem, w tym wypadku warto zrobić wyjątek, bo i „Sęk” jest pod pewnymi względami wyjątkowy. Oczywiście „Sęk”  jest szmoncesem (z jidysz – głupstwa, androny, błahostki), czyli dowcipem czerpiącym wzorce wprost z żydowskiego humoru (skecz ten powstał zresztą w międzywojniu, jego autorem był Konrad Tom, aktor, piosenkarz, kabaretowy twórca i scenarzysta takich przedwojennych hitów, jak „Ada, to nie wypada” i „Czy Lucyna to dziewczyna?”), ale jego istota, oparta na grze słów, jest w zasadzie uniwersalna. Z czego się śmiejemy i co jest źródłem komizmu? Nieporozumienia i zakłócenia w komunikacji. Jeden z rozmówców nie odczytuje przenośnego znaczenia frazeologizmów („w tym sęk”, „tu jest pies pogrzebany”) i rozumie je dosłownie (skoro sęk, drzewo i las – to i tartak, który warto kupić; skoro pies – to określonej rasy), w dodatku myli słowa i zastępuje je podobnie brzmiącymi.

„Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”. Słowa Gogola przytaczam nie bez przyczyny, bo nie o szmoncesach, nie o żydowskich kupcach i nie o wpływie jidysz na polszczyznę (a byłoby o czym pisać i może kiedyś powstanie taki tekst) będzie ten felieton, a właśnie o błędach, jakie popełniamy, myląc słowa – zwłaszcza te o podobnym brzmieniu, ale innym znaczeniu. Dzieje się to tak nagminnie, że powstała na ten temat niejedna naukowa dysertacja.

Nazywa się je paronimami (z greckiego „para”– obok i „onoma” – imię). Klasyczny przykład to para „adoptować” i „adaptować”. I choć rzeczowniki „adopcja” i „adaptacja” raczej nam nie się nie mylą, to już czasowniki bardzo często tak – stąd częste omyłki typu „strych został zaadoptowany na cele mieszkaniowe”. Tymczasem adoptować znaczy przysposobić. Adoptować można zatem dziecko, strych – tylko zaadaptować, czyli przystosować, dostosować do jakichś celów.

Inna słynna para to „bynajmniej” (wcale, zupełnie) i „przynajmniej” (choćby, bodaj, co najmniej). Słowo „bynajmniej” zyskało, nie wiedzieć kiedy, status słowa z górnej półki, więc nadużywa się je, chcąc podkreślić swoją elokwencję – na ogół jednak nieprawidłowo. Próby te sparodiował doskonale Wojciech Młynarski w swojej prześmiesznej piosence, zatytułowanej (a jakże)„Bynajmniej”: „Za kim to, choć go wcześniej nie znałem,/ Przez ciasny peron się przepychałem?/Za Panią, bynajmniej za Panią…/ Pani zaś cichą stać mi się może / Przystanią, bynajmniej, przystanią”. Aby śmieszności uniknąć, warto zapamiętać, że „bynajmniej” to partykuła wzmacniająca przeczenie zawarte w wypowiedzi bądź wykrzyknik będący przeczącą odpowiedzią na pytanie –  „Ze swoją niechęcią bynajmniej się nie krył”, „Skończyłeś już? Bynajmniej”. I tylko w takim kontekście należy jej używać.

Inne przykłady to chociażby „emanować” (promieniować czymś, wydzielać coś z siebie) i „epatować” (celowo zadziwiać lub szokować czymś), „reprezentacyjny” (wystawny, okazały) i „reprezentatywny” (typowy dla czegoś, charakterystyczny),„efektowny” (zwracający uwagę) i „efektywny” (skuteczny), „autorytarny” (oparty na posłuszeństwie wobec władzy, wymuszający swą wolę) i „autorytatywny” (oparty na autorytecie, pewny siebie, stanowczy).

Mylenie słów to jedno, bawienie się ich znaczeniami to drugie. Zjawisko zestawiania ze sobą podobnie brzmiących słów znane jest już od czasów starożytnych i nosi nazwę paronomazji. Najbardziej znanym jej przykładem jest łacińskie „dum spiro, spero” (dosłownie: póki oddycham, póty mam nadzieję, bardziej znane w brzmieniu: póki życia, póty nadziei).

Możemy się zatem bawić słowami do woli – ku własnej i innych uciesze. Sęk w tym, by, znając ich znaczenie, robić to świadomie.

O Joanna Kaliszuk 152 artykuły
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*