Dwie Polski

Żyją obok siebie dwie Polski – nieprzystające, nierozumiejące się nawzajem, obce, często wrogie. Dwa światy równoległe, w których życie i myślenie toczą się zupełnie odmiennie. Ludzie z tych światów już nie stykają się ze sobą. Być może stykają się fizycznie – w galerii handlowej, w urzędzie, w banku, w pizzerii – ale nie stykają się mentalnie. Zero kontaktu. Jakby współmieszkały na terytorium RP dwie różne cywilizacje. To przygnębiające.

Żadnego styku między Polską Tadeusza Rydzyka i posła Gowina a Polską wykształconych Europejczyków, posła Palikota czy, przepraszam za wyrażenie, Michnika. Między fanatykami, którzy znają prawdę, wiedzą czego nie chce Bóg (aborcji, antykoncepcji ani leczenia bezpłodności metoda „in vitro”, a chce kolejnej monstrualnej świątyni pod Warszawą i tysiąca mniejszych w całej Polsce) i tymi, którzy takiej pewności boskich życzeń nie mają i chcą żyć na własną odpowiedzialność.

Nie ma wspólnego języka między tymi, którzy  „stoją tam, gdzie stała „Solidarność” a tymi, którzy stoją „tam, gdzie stało ZOMO”. Czyli między zwartymi oddziałami pod wodzą Prezesa i luźną rzeszą pozostałych obywateli.  Ci pierwsi orzekli autorytatywnie i bezapelacyjnie, że mają prawo orzekać, kto jest patriotą i prawdziwym Polakiem: oni mianowicie. Więc jakikolwiek dialog jest wykluczony.

Jakiś młody człowiek, zapewne z doktoratem, przedstawiony jako wybitny specjalista od ekonomii, gospodarki i czegoś tam jeszcze, w poważnym programie w poważnej stacji telewizyjnej powiada, że trzeba teraz nadrabiać zaległości w budownictwie mieszkaniowym odziedziczone po komunie. Za tzw. komuny, w latach 70. budowano w Polsce około 200 tysięcy mieszkań rocznie. Przez ostatnie 20 lat – ponad połowę mniej, czyli tyle, ile za Gomułki. Jak rozmawiać z tym ekspertem, jaki nawiązać dyskurs, jak się porozumieć w ocenie historii, jeśli on wie i żadne statystyczne dane nie są mu do tej wiedzy potrzebne, że budowano mniej. A skąd wie? Wie z definicji: komuna otóż tylko rujnowała i żadnych faktów nawet nie trzeba weryfikować.

Jedna część Polski ukochała Zbigniewa Ziobrę – szeryfa, który zapewni porządek w kraju i który uważa, że lepiej wsadzić do pudła pięciu niewinnych, niż puścić wolno jednego winnego. Jak się ta część ma porozumieć z częścią drugą, która uważa wręcz przeciwnie: że dopóki winy nie udowodniono, człowiek jest niewinny i wolny? W takich przypadkach mówi się o różnicy fundamentalnej. A nie jest to akademicki czy filozoficzny spór. To kwestia praktyczna: państwo (a jego zbrojnym ramieniem jest policja i prokuratura) zawsze jest silniejsze od obywatela, którego wolności  bronią tylko zasady państwa prawa. Jedni to rozumieją i boją się Ziobry, drudzy uważają, że ich krzywda nie spotka i się nie boją.

Lew R. został skazany i potępiony, chociaż nie dał nikomu żadnej łapówki, nikogo nie skrzywdził, nie okradł. Został skazany za „zamiar dokonania przestępstwa”. Teraz Lew R. został widowiskowo przez po zęby uzbrojonych antyterrorystów aresztowany pod zarzutem namawiania do fałszowania lekarskich kwitów. Sąd drugiej instancji potrzymał decyzję sądu pierwszej instancji o aresztowaniu, a w uzasadnieniu powiedział, że (cytuję za „GW”) „areszt jest uzasadniony, ponieważ oskarżony nie przyznaje się do winy i nie chce współpracować z prokuraturą”. Czyli sąd powiedział, że gdyby się przyznał, czyli był winny, mógłby czekać na rozprawę w domu, ale jeśli twierdzi, że jest niewinny – niech siedzi.

Kiedy coś takiego czytam, wiem, że ten sąd jest w innej Polsce niż ja. A Rywina nie znam, ani mi brat, ani swat.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*