Kto czego chce

Odbył się II Światowy Zjazd Górali Polskich. No i dobrze, hej. Bo górale powinni się spotykać, hej!  Niestety, na zakończenie tej jakby towarzyskiej imprezy wydane zostało przesłanie, po lekturze którego nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, hej!

W przesłaniu czytamy między innymi: „Most łączący ojcowizny nasze własne i nasze dziedziny z Ojczyzną Wielką – Rzeczypospolitą Polską. To nasze pierwotne gniazdo – stąd jesteśmy, tu żyjemy, tu będziemy. Tu narodził się, trwa i rozwija Związek Podhalan w Polsce, jednocząc wszystkie grupy Górali Polskich. Stąd przed stu – dwustu – trzystu laty wyszli Polscy Górale, by zakładać kolejne góralskie dziedziny – na surowym korzeniu, więc rozszerzyli Góralszczyznę Polską dołączając do niej wyspy rozsiane w głębi Górnych Węgier (dzisiejsza Słowacja – przyp. red.), na Bukowinie i w Bośni. Zatem i to jest ojcowizna i też część Ojczyzny, choć poza Polską właściwą. Ale historia, swym bolesnym wyrokiem sprzed równo dziewięćdziesięciu lat sprawiła, że poza granicami Rzeczypospolitej znalazła się i pozostaje również część tego pierwotnego gniazda Górali Polskich, nad Olzą i Popradem właśnie, nad Kisucą i Białą Orawą. Pamiętamy, że Zaolzie, Czadeckie, Orawa i Spisz to ziemie naszego dziedzictwa”.
Jednym słowem, nasi dzielni górale, mówiąc językiem młodzieżowym, nieźle dają po bandzie, bo nie tylko kwestionują ustalenia konferencji jałtańskiej, ale również traktat wersalski. Takie przesłanie usprawiedliwia niejako roszczenia „zdrowych sił patriotycznych” naszych sąsiadów domagających się zwrotu „ziem będących pod czasową okupacją Polski”.

Uczona byle jak historii

młodzież, a i wielu dorosłych wychowywanych jest w kulcie prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta. Zrobiono wszystko, zarówno za PRL, jak i za obecnego ustroju, aby jego zachowanie na konferencji jałtańskiej było zafałszowane. A właśnie tam wsławił się on dwoma wypowiedziami, które każdy Polak powinien zapamiętać na zawsze. Pierwsze stwierdzenie to takie, że: „Polska jest źródłem kłopotów od przeszło pięciuset lat”. Druga zaś to konstatacja, że „od 1939 roku tak naprawdę nie było żadnego polskiego rządu”. Premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, który siedział obok niego i nie potrzebował tłumacza, aby zrozumieć sens tych słów, nie protestował, choć to akurat w Londynie funkcjonował polski rząd emigracyjny, a przy nim nie jeden, ale nawet dwaj prezydenci.

Chcąc się jakoś pozbyć „polskiego kłopotu”, panowie wystosowali pismo do Stalina z propozycją zaproszenia do Jałty przedstawicieli Rządu Tymczasowego oraz kilku członków innych partii działających w okupowanej Polsce. Ani słowem nie wspomnieli o działającym na uchodźstwie rządzie Tomasza Arciszewskiego. Stalin natychmiast odpowiedział, że niestety nie jest w stanie szybko skontaktować się z przedstawicielem Rządu Tymczasowego. W tej sytuacji panowie ustalili, że w Polsce powstanie nowy Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej poparty przez trzy mocarstwa i złożony z przedstawicieli Rządu Tymczasowego oraz przedstawicieli innych ugrupowań. Oczywiście o rządzie emigracyjnym w Londynie nie było tam ani słowa, no bo przecież prezydent Roosevelt twierdził, że taki w ogóle nie istnieje.

Następnie panowie zajęli się

urządzaniem Polski. Granica wschodnia została wytyczona mniej więcej wzdłuż linii Curzona, czyli linii nakreślonej w latach dwudziestych przez brytyjskie MSZ, by rozdzielała wojska polskie i bolszewickie, a nie stanowiła granicę Polski z ZSRR. Jednak w rzeczy samej, ani lord Curzon, ani Stalin nie byli autorami koncepcji wschodnich granic Polski, lecz carski minister spraw zagranicznych Siergiej Sazonow.  Już w latach 1914-1915 przedstawił on koncepcję autonomicznego państwa polskiego, złożonego z Kraju Nadwiślańskiego poszerzonego o tereny pruskie na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. W skład tego projektowanego państwa miała też wejść zachodnia Galicja. Do Rosji natomiast miała zostać wcielona ziemia chełmska i Podlasie, które już w roku 1912 jako tzw. gubernia chełmska zostały odłączone od Kraju Nadwiślańskiego i jako ziemie „rdzennie ruskie” włączone bezpośrednio do imperium Romanowów. Do pomysłu Sazonowa, swoje poprawki naniósł car Mikołaj II, nakazując „wcielić Lwów do Imperium Rosyjskiego i wykreślić raz na zawsze ze słownictwa pojęcie Galicji i Lodomerii, gdyż są to ziemie rdzennie staroruskie”.

 
Klęska Rosji w I wojnie światowej uniemożliwiła realizację planów zmian terytorialnych, proponowanych przez rząd rosyjski, natomiast zwycięstwo w II wojnie światowej pozwoliło bolszewikom zrealizować zamierzenia caratu. Co więcej, Stalin „wspaniałomyślnie” zrezygnował na rzecz Polski z Podlasia i Chełmszczyzny, a tym samym z Białegostoku, Hrubieszowa, Zamościa, Jarosławia, Chełma i Przemyśla.
Jednak dopiero 15 lutego 1951 roku został ustalony przebieg wschodniej granicy Polski:  korekta wymiany terenów o powierzchni 480 km² (obszar powierzchniowo zbliżony do Warszawy). Polska odstąpiła ZSRR fragment województwa lubelskiego, a ZSRR Polsce Bieszczady.

 
Jak miała przebiegać granica zachodnia Polski

o tym Roosevelt i Churchill nie mieli wyrobionego zdania. Twierdzili jedynie, że w zamian za straty na wschodzie Polska powinna otrzymać jakąś rekompensatę na zachodzie. Rosjanie byli do takiego rozwiązania problemu lepiej przygotowani i zaproponowali jako granicę linię Odry i Nysy Łużyckiej.
 „Kiedy ziemie te należały do Polski?” – zainteresował się Roosevelt.
 „Bardzo dawno temu” – natychmiast odpowiedział Mołotow. I zapewnił prezydenta, że w ten sposób Polska wróci na swoje pradawne terytorium. Churchill nie oponował, ale wyrażał obawy, czy Polacy są w stanie te nowe ziemie zagospodarować. Tak więc z konferencji jałtańskiej wyraźnie wynika, że powrót Ziem Zachodnich i Północnych do Macierzy zawdzięczamy zdecydowanemu wstawiennictwu Mołotowa.

O polskiej granicy południowej
nie dyskutowano ani na tej konferencji, ani tuż po wojnie, więc Czesi postanowili wziąć sprawę w swoje ręce. Ich rząd domagał się włączenia do Czech wszystkich Ziem Korony Czeskiej, czyli części powiatów raciborskiego i głubczyckiego, Głuchołaz, rzecznego portu w Koźlu w związku z planowaną budową kanału Odra-Dunaj oraz Ziemi Kłodzkiej. Organizacje narodowe miały jednak większe apetyty. Takie na przykład „Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Kłodzkiej” domagało się przyłączenia do Republiki całego Śląska z jego stolicą – Wrocławiem, jako historycznej części Korony Św. Wacława. Natomiast „Komitet Górnośląski” skierował list do wszystkich ministerstw w sprawie przyłączenia części Górnego Śląska do Czechosłowacji. Granicę roszczeń terytorialnych dla tego komitetu miała w myśl tego memorandum stanowić na północy magistrala kolejowa Koźle – Prudnik – Nysa – Kamieniec Ząbkowicki – Wałbrzych – Jelenia Góra i dalej do Nysy Łużyckiej. Na wschodzie natomiast granicę miała wytyczyć linia kolejowa Koźle – Nędza – Niedobczyce – Wodzisław – Bohumin. Na wszelki wypadek dodawano do tego jeszcze dwudziestokilometrowy pas przedpola przy obu magistralach oraz niezmienność granicy na Śląsku Cieszyńskim.

Polacy chcieli wymienić region Głuchołaz, część raciborszczyzny, rejonu Głubczyc i część Ziemi Kłodzkiej za Zaolzie.Czesi jednak odmówili jakichkolwiek negocjacji, obstając przy swoich roszczeniach. I żeby pokazać swoją determinację, w kierunku Raciborza wymaszerowała czechosłowacka armia, a w kierunku Kłodzka ruszył czechosłowacki pociąg pancerny. Minister Obrony Narodowej marszałek Rola-Żymierski dał wtedy Czechom ultimatum: albo wycofają wojska, albo Polacy zajmą Zaolzie. Jednak szybka interwencja władz ZSRR sprawiła, że do walk nie doszło, a w styczniu 1946 roku w Pradze spotkali się w tej sprawie polski poseł Stefan Wierbłowski i czechosłowacki minister spraw zagranicznych Jan Masaryk. Ich rozmowa był dziką awanturą, w trakcie której nie szczędzono sobie niecenzuralnych wyzwisk. No więc Moskwa znów wzięła sprawę w swoje ręce i 10 marca 1947 roku doprowadziła do podpisania „układu o przyjaźni” między Polską a Czechosłowacją. Jednak dopiero 13 czerwca 1958 roku podpisano porozumienie, w którym oba państwa uregulowały przebieg granicy.

Jednak emocji terytorialnych

nadal nie brakuje. Każdy kraj ma swoich „górali”. We Lwowie na wiecu poświęconym Dniu Jedności Ukrainy, Rostysław Nowożenec, szef fundacji Ukraina-Ruś (fundacja ta wydała w 2010 roku przewodnik po ukraińskich miejscach w Polsce – znalazły się w nim m.in. stwierdzenia, że poeta Juliusz Słowacki i królowie Zygmunt August oraz Stanisław August Poniatowski byli Ukraińcami, a Kraków to „gród staroukraiński”) stwierdził, że polskie tereny przy granicy z Ukrainą powinny zmienić przynależność państwową. Nowożenec podkreślił, że ziemie nad Sanem, okolice Chełmna oraz część Podlasia są etnicznie ukraińskie, zaś Wielka Ukraina sięgała po Dunajec. Warto przypomnieć, że swego czasu również ukraińscy komuniści z I sekretarzem KC Nikitą Chruszczowem domagali się powrotu Hrubieszowa, Zamościa, Jarosławia.
Jeszcze nie tak dawno na Litwie w powszechnym obiegu były mapki z granicami Wielkiego Księstwa Litewskiego, z których wyraźnie wynikało, że Suwalszczyzna wraz z powiatem sejneńskim jest rdzennie litewska.
Białoruś zaś konsekwentnie daje do zrozumienia, że zachodnią część Puszczy Białowieskiej oraz niektóre gminy województwa podlaskiego są ewidentnie białoruskie.

Czesi jakby zapomnieli o Ziemiach Korony Czeskiej, kiedy to na ich Śląsku i Morawach pojawiły się ruchy separatystyczne. Również Niemcy rzadko kiedy przypominają, że Ziemie Zachodnie i Północne zostały im zabrane przez postanowienia konferencji jałtańskiej i to był też rozbiór ich kraju. Uważają bowiem, że w zjednoczonej Europie problem granic nie ma już ani politycznego, ani gospodarczego znaczenia.
Oby się nie mylili.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*