Osobno!

fot. http://www.flickr.com/photos/cafemama/ / CC BY-NC-SA 2.0

Czytam tekst o firmach, które autobusami i busami wożą nas po kraju. I z osłupieniem czytam, że nawet firma, która nazywa się PolskiBus.com – jest brytyjska, konkretnie szkocka. Jeszcze niektóre gminne i powiatowe linie obsługiwane są przez rodzimych przedsiębiorców, ale – jak wieszczą fachowcy – jest już pozamiatane: ta branża, podobnie, jak bankowość czy duży handel – już padła łupem zagranicznego kapitału.

Zdumiewające. O ile bowiem na przykład polska bankowość została przejęta przez obcy kapitał na życzenie polskich polityków (szły banki na przetargach, jak ciepłe bułeczki, bo sprzedawaliśmy je nieraz za cenę niższą od wartości ich nieruchomości!), o tyle na polskich drogach polityków i polityki właściwie nie ma. To znaczy nie ma od czasu, kiedy politycy – w ramach doktrynalnej walki z firmami państwowymi – zlikwidowali PKS: wielką i jakoś tam sprawną firmę podzielili, poszatkowali i porozdawali te części, komu się dało.

Część powstałych z poszatkowania PKS spółek jakoś tam żyje, część zbankrutowała, część została przejęta przez samorządy lub firmy prywatne. Po wielkiej firmie, której autobusy dojeżdżały do każdej wsi – pozostało wspomnienie. Dlaczego? Bo każdy z nowych 150 prezesów i dyrektorów chciał robić biznes sam, żadnych kumpli, żadnych spółek ze spółkami. Ani z tymi mającymi jeszcze PKS w nazwie, ani z tymi nowymi, prywatnymi, które – po zniszczeniu giganta – weszły na rynek przewozów. Te prywatne zresztą też ani myślały porozumiewać się, ani w sprawie wspólnych biletów, ani w sprawie rozkładów jazdy, ani w żadnej innej. I stało się, co się stać musiało: setki skłóconych, wykańczających się wzajemnie, więc finansowo ledwo zipiących firm stały się wobec zagranicznych potentatów  tym, czym warzywniaki i spożywcze kioski dla Biedronki, Lidla czy Żabki. Czyli tłem.

Które to porównanie jest wyjątkowo celne. Bo dokładnie ten sam mechanizm zadziałał w przypadku „Społem” – spółdzielni z daleko przedwojenną tradycją, centralnie zarządzaną, mającą w polskich miastach dziesiątki tysięcy sklepów. Ale – też w ramach walki z komuną (!) – centralną spółdzielnię podzielono. I znowu: 150 prezesów (we Wrocławiu 5) zdecydowanie postanowiło robić biznesy samodzielnie – żadnych porozumień, żadnych wspólnych przedsięwzięć, wspólnych planów, zakupów, akcji marketingowych. I też stało się to, co się stać musiało – ma jeszcze „Społem” trochę sklepów, które stanowią właśnie tło dla sieci Biedronki czy Lidla. Po potędze i wspaniałej polskiej marce zostało tylko słabe wspomnienie.

To jest naprawdę polska specyfika, polska przypadłość, o której socjolodzy i psycholodzy napisali już całą bibliotekę. To brak wzajemnego zaufania, nieumiejętność współpracy, pogarda dla kompromisu, czyli podstawy wszelkiego biznesowego (i każdego innego) porozumienia. W nauce nazywa się to niedoborem kompetencji społecznych. W języku ludowym – mentalnością psa ogrodnika, który sam nie zeżre, ale drugiemu nie da.

To oczywiście wina szkoły, która stawia na indywidualizm, nie uczy dzieci współpracy, nie zachęca do wspólnych projektów, a zachęca do wyścigu. Ale szkoła realizuje przecież ideologię państwa: każdy kowalem swojego losu, niech słaby ginie. Prowadzona od lat antyspółdzielcza krucjata mediów i polityków to też wyraz tej ideologii – samorządne i silne spółdzielnie mieszkaniowe do niej nie pasują, więc muszą być rozbite. A co się stanie później? To, co ze „Społem”, PKS-em, ale kogo to obchodzi. Byle osobno.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*