W „Newsweeku” napisali o salonach piękności dla mężczyzn. Faceci w nich wygładzają sobie twarze, wypełniają policzki, usuwają cienie spod oczu, powiększają usta, kształtują nosy, usta, wszystko sobie poprawiają, pewnie i duszę, może jeszcze nie w Mławie czy Dzierżoniowie, ale w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu to już normalna sprawa.
Świat się zmienia. Wiem, że to konieczny postęp, rozwój i tak dalej, ale jednak na pewne zmiany patrzę ze zdumieniem. Bo że na przykład baby wojują o równe samczym prawa polityczne, ekonomiczne i obyczajowe – to jakby zrozumiałe. Ale że faceci walczą o równe prawa wstępu do gabinetów kosmetycznych – już dla mnie takie zrozumiałe nie jest. Zwycięstwem złowrogiego gender będzie kategoryczny imperatyw depilacji męskich nóg, pach, piersi i tego intymnego kawałka poniżej; pani profesor Środa będzie mogła wtedy ogłosić ostateczne równouprawnienie płci, a ksiądz Oko stwierdzić ostateczne nastanie cywilizacji śmierci.
Za mojej młodości dziewuchy nie depilowały się w ogóle (z wyjątkiem baletnic i tych nieszczęśnic, którym sypał się wąsik przed trzydziestką) i kochane były te dziewczęta nie mniej, niż te dzisiejsze z włosami wyłącznie na głowie. A dzieci wtedy rodziło się nawet więcej, żeby była jasność.
Bo kanony estetyczne nie są kwestią biologii, a tylko mody, czyli społecznej umowy. Jeszcze sto lat temu panienki i matrony „z towarzystwa” chadzały boleśnie ściśnięte gorsetami, dźwigały na sobie pięć kilogramów halek, sukien i mantylek, a cerę miały śmiertelnie bladą, chronioną przed słońcem przez parasolkę. Dżentelmen musiał być – bez względu na porę roku – wciśnięty w jasny przed południem garnitur z kamizelką, koszulę z żabotem, krawatem albo fontaziem, do tego stosowne buty, kapelusz i laseczka. Brzuch u facetów był mile widziany, gdyż świadczył o życiowym powodzeniu i zdrowiu, takoż szramy na twarzy dodawały atrakcyjności, dowodząc dzielności kawalera.
Wydawało się, że modowa ewolucja zmierza przede wszystkim ku wygodzie i wolności. Nastała era bikini, dżinsów i T-shirtów, unisexu w ciuchach i tak dalej. Przypomnę młodym, że jeszcze w latach osiemdziesiątych facet powyżej 13 roku życia w krótkich spodenkach na ulicach Wrocławia wywoływał żywe zainteresowanie taką ekstrawagancją! Panowie mogli wkładać krótkie spodnie na wczasach i na działkach, na spacer po mieście porządny człowiek wdziewał garnitur.
Krótko mówiąc: odwieczna zasada, że po ubraniu poznajesz pozycję człowieka poszła precz. Oczywiście zawsze byli tacy, którzy buntowali się przeciw tym rygorom: artystyczna bohema, pisarze, niepokorni ze świata nauki itp. Prowokowali otoczenie ekscentrycznym strojem, fryzurą bez brylantyny, swobodnym zachowaniem. Można powiedzieć, że torowali postęp ku dzisiejszej wolności.
Ale uciekamy od wolności. Potrzeba samoidentyfikacji w grupie, hierarchii i porządku jest od potrzeby wolności silniejsza. Nawet w modzie. I mówi w tym „Newsweeku” pan Tomasz Pawlak, dyrektor warszawskiego wydawnictwa, że nie zrobiłby interesu z kimś, kto przyszedłby do niego bez zrobionego manikiuru i z rozwaloną fryzurą. Pan dyrektor Pawlak, który ma zawsze nienaganny manikiur i makijaż, wyrzuciłby więc za drzwi Einsteina czy Wyspiańskiego. Mnie też.
Takie czasy.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis