– Wszystko wskazuje na to, że zawołanie „Wrocław miastem spotkań” przechodzi do lamusa i w ramach ciągłości historycznej wraca do łask hasło „Festung Breslau- bolszewicy żywcem nas nie wezmą” – prorokuje spółdzielca z Borka. – Pierwszą jaskółką tej transformacji jest oczywiście niewpuszczenie do naszego miasta profesora Jerzego Roberta Nowaka. Ten niestrudzony bywalec ambon i niegdysiejszy aktywista Stronnictwa Demokratycznego, był gotów na własny koszt przyjechać na Uniwersytet Wrocławski, aby podczas seminarium podzielić się z tutejszą profesurą swoimi odkrywczymi ustaleniami, co do podstępnych knowań narodu wybranego w kraju, Unii Europejskiej i na świecie. Po prostu chciał bezinteresownie ostrzec ich przed naciągającą katastrofą społeczno–gospodarczą. Jednak grupa naukowców stanowczo zaprotestowała. Ba, doprowadziła do odwołania nie tylko naukowego seminarium, ale i jego inicjatora z funkcji szefa katedry. Jak nazwać takie postępowanie w czasach szalejącej demokracji, jak nie wtórnym bolszewizmem? Teraz bowiem w nauce trzeba posługiwać się siłą argumentów, a nie argumentami siły. Jeżeli ten profesor J.R. Nowak faktycznie plecie androny przeciwko Semitom, to wrocławscy koryfeusze nauki powinni zniszczyć go publiczne rzeczowymi argumentami oraz godnością osobistą. Odpędzanie człowieka od bram uniwersytetu, jak nie przymierzając psa od bramy zagrody jest bowiem zabiegiem policyjnym, a nie intelektualnym. Czyżby na tej uczelni nadal straszył duch jej powojennego patrona, czyli Bolesława Bieruta, który jak wiadomo był miłośnikiem nauczania jedynie słusznych poglądów, czyli marksistwa–lenistwa?
– Zgadzam się z Panem, co do oceny zachowania uniwersyteckich uczonych, ale prognoza powrotu do tworzenia „Twierdzy Wrocław” wydaje mi się, co najmniej przedwczesna – stwierdziła mieszkanka ul. Wyścigowej. – Propagowane jest raczej wrocławska Kamasutra, czyli nowa księga pozycji miłosnych. Przy mojej ulicy wystawiono już nawet duży bilboard z hasłem „Kochajmy się we Wrocławiu”. Początkowo byłam przekonana, że jest to zawołanie namawiające mieszkańców i przyjezdnych do rui i poróbstwa. Ba, nawet zaczęłam zbierać podpisy pod petycją domagającą się likwidacji tego bezeceństwa. Na szczęście koleżanka z kółka różańcowego wytłumaczyła mi, że w tym przypadku nie chodzi o prymitywny seks, ale o uczucia znacznie wyższe. Ot, na przykład, na Akademii Medycznej przyłapano profesora na plagiacie. W takim Poznaniu, czy innym Krakowie z pewnością podniesiono by wrzask pod niebiosa. Możliwe, że nawet pogoniono by kopistę z uczelni. A u nas specjalna komisja stwierdziła, że „zapożyczenie wielu akapitów tekstu w niezmienionej formie można traktować w kategorii złego smaku, ale nie plagiatu” i wszystko odbyło się w duchu miłości bliźniego. Profesor nadal cieszy się szacunkiem, studenci i pacjentki go kochają, a wydawcy z niecierpliwością oczekują na jego kolejne przepisywanki.
Albo na przykład ostatnie zmiany w Radzie Miasta. W takim Sopocie, czy innym Olsztynie, w samorządowe zmiany kadrowe zaangażowała się nawet prokuratura. U nas z całą odpowiedzialnością można powiedzieć, że przewodniczącą pożegnano bardzo elegancko, nie wyciągając jakichś kwitów z przeszłości, ani też nie szukając haków w teraźniejszości. Ba, przed głosowaniem prezydent zadzwonił do męża odwoływanej, aby go powiadomić, że żona wraca do zajęć domowych i szlus.
– Rozumiem, że to w ramach manifestowania swojej miłości do prezydenta miasta, a nie z wyrachowania politycznego niektórzy radni oraz urzędnicy magistraccy pozbywają się legitymacji partii, która w kraju trzyma władzę, ale we Wrocławiu niekoniecznie – dopytywał się spółdzielca.
– Oczywiście – przytaknęła mieszkanka ul. Wyścigowej. – Podobnie jak uczestnictwo w balu wydanym przez Państwo Prezydentostwo w Hali Ludowej. Ten bal jest bowiem wspaniałym dowodem na to, że z miłości do przyszłego Prezydenta Wszystkich Polaków nasi prominenci gotowi są nawet tańczyć do białego rana i jeść ośmiornice.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis