Może i pół miliona turystów trafia do Casa di Giulietta w Weronie. Na dziedzińcu domu najsławniejszej na świecie żony i kochanki – Julii z domu Capulettich, którą poślubił tajemnie Romeo z rodu Montekich – od świtu do późnego zmierzchu kłębią się tłumy.
Policzyłem zresztą: kiedy robiłem zdjęcie domu Julii, pod sławnym balkonem stało i fotografowało się 146 osób płci obojga. Przyjąwszy 15-minutowy średni czas przebywania na dziedzińcu (bez zwiedzania domu) szacować można około 500 osób na godzinę i 5 tysięcy na dzień. Niech będzie, ostrożnie licząc, 3 tysiące, bo liczyłem w południe, a pewnie rankiem i wieczorem jest ludu nieco mniej. Tylko więc przez 60 dni wakacyjnych przybywa więc pod balkon około 200 tysięcy gości, a przecież sezon w Weronie trwa w pełni od maja do października! I poza sezonem też zjeżdżają do Werony autokary…
Większość zwiedzających zadawala się fotką przy posągu Julii, a co odważniejsi dotykają jej kształtnej piersi z brązu, co ponoć daje szczęście w miłości. Bardziej ambitni kupują bilet i zwiedzają piękny średniowieczny – wzniesiony w XIII wieku – pałac werońskiego patrycjusza. Trzypiętrowa rezydencja mieści się przy Via Capello 23 i rzeczywiście należała do rodziny Capello (Capulettich), czego dowodem zachowany herb rodziny na zwieńczeniu łuku sklepienia.
I oto na pierwszym piętrze trafiamy na przepiękną salę reprezentacyjną. Tylko we Włoszech można zobaczyć zachowane bez późniejszych przeróbek autentyczne wnętrze średniowiecznej kamienicy (można też zobaczyć zachowane całe średniowieczne miasteczka, ale to inna opowieść). W tej to sali reprezentacyjnej – przedzielonej w trzeciej części arkadą, gdzie kiedyś urzędowali muzycy – odbywał się bal, na którym Romeo, występujący incognito, zamaskowany, bo przecież gościł niezaproszony u wrogów, ujrzał był piękną Julię. Patrzył na nią i mówił: „Jak śnieżny gołąb wśród kawek tak ona/Świeci wśród swoich towarzyszek grona./Zaraz po tańcu przybliżę się do niej/I dłoń mą uczczę dotknięciem jej dłoni.”.
Stojąc w rogu tej wspaniałej sali, przy oknie, można sobie wyobrazić scenę poznania –wytwornego młodzieńca podchodzącego do zarumienionej panienki (w końcu nie miała jeszcze 14 lat!), ujmującego jej dłoń ze słowami: „Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma/Bluźni dotknięciem: zuchwalstwo takowe/ Odpokutować usta me gotowe/Pocałowaniem pobożnym pielgrzyma.” I usłyszeć w gwarze głosów i hałaśliwej muzyki odpowiedź panienki: „Mości pielgrzymie, bluźnisz swojej dłoni,/Która nie grzeszy zdrożnym dotykaniem;/Jest–li ujęcie rąk pocałowaniem,/Nikt go ze świętych pielgrzymom nie broni.”
Tak się zaczął, zdaniem Williama Szekspira, ten najsławniejszy na świecie romans. Szkoda, że werończycy nie odtworzyli choćby w skromnym stopniu niegdysiejszego umeblowania i wystroju tej reprezentacyjnej pałacowej sali: musiały być pod ścianami dębowe rzeźbione ławy, wielki stół z bufetem, a na ścianach freski albo bogato haftowane tkaniny, kandelabry, portrety przodków. Dzisiaj ta sala jest pomalowana na nijaki kolor, pusta zupełnie, co – owszem – zachwyca koneserów średniowiecznej architektury, ale większość turystów rozczarowuje.
Chociaż może nie rozczarowuje. Bowiem w tej sali jest przecież sławny balkon i za arkadami, gdzie są doń drzwi, stoi przez calutki dzień stłoczona kolejka chętnych do wyjścia i powtórzenia „balkonowej sceny”. Któż nie zna tego to dialogu: „Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo!/Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!/ (…) a w zamian/ Za to, co nawet cząstką ciebie nie jest,\Weź mię, ach! całą!.” I gorącej jednoznacznej odpowiedzi Romea: „Nazwisko moje jest mi nienawistne,/ Bo jest, o! święta, nieprzyjazne tobie;/ Zdarłbym je, gdybym miał je napisane.”
Problem w tym, że w rzeczywistości nie było żadnego balkonu. Julia stała w oknie swojej sypialni – która to sypialnia jest odtworzona z wielkim pietyzmem, i jest w niej okno, do którego, po potajemnym ślubie w celi ojca Laurentego, wspinał się po sznurowej drabince, dostarczonej mu przez nianię Martę, gnany miłosnym pożądaniem Romeo. Dzięki niani, oknu i sznurowej drabince małżeństwo się dopełniło, chociaż, jak pamiętamy, w nader dramatycznych okolicznościach, bo Romeo – z wyroku księcia – musiał natychmiast uchodzić z Werony. Stąd też owo wzruszające: „Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski/Słowik to, a nie skowronek się zrywa”, a później rozsądny argument Romea: „Skowronek to, ów czujny herold ranku,/ (…) Pochodnie nocy już się wypaliły/ (…) Chcąc żyć, iść muszę lub zostając — umrzeć.”
Tak to było i tak to opisał wiernie Szekspir. Żadnego balkonu. Balkon wymyślili późniejsi interpretatorzy dramatu i tak się ów balkon przyjął w społecznej ogólnoświatowej wyobraźni, że władze Werony w latach 30. ubiegłego wieku dobudowały ten balkon do średniowiecznego pałacu (gdzie był konserwator zabytków!?). Bez sensu oczywiście, bo przecież nie mogłaby dziewczyna w głównej reprezentacyjnej sali rezydencji prowadzić tajemnych negocjacji z kochankiem, a później przyjmować go, wspinającego się po sznurowej drabinie! Natomiast w swojej oddalonej korytarzami i półpiętrami od pałacowego centrum sypialni – owszem.
Ale czego się nie robi na żądanie turystów!
Warto odwiedzić Casa di Juletta w Weronie. Zobaczyć nie tylko reprezentacyjną salę balową, sypialnię, pokój kominkowy, salę jadalną, w której wystawiono talerze, wazy i szklanice z epoki, pokój gościnny z gablotami, w których pokazano stroje, w jakich zapewne paradował po Weronie przystojny Romeo i bogatą suknię, w której szła do kościoła Julia. Nic dziwnego, że dom ten jest najczęściej odwiedzanym przez turystów miejscem w Weronie; bardziej popularnym od rzymskiej Areny (w tym amfiteatrze wystawia się na bieżąco najsławniejsze opery), od XII-wiecznej katedry, od Placa dei Signori z pomnikiem Dantego, pałacu Governo i loggii del Consiglio i dziesiątków innych placów, pałaców, muzeów.
Można powiedzieć – taka jest siła wielkiej miłości, potęga mitu. Tysiące listów ślą do Julii spragnione miłości dziewczęta (a pewnie i chłopcy) z całego świata. Nie pozostają bez odpowiedzi. Dziesiątki tysięcy karteczek z życzeniami, które Julia – niczym katolicka święta – ma pomóc spełnić przylepianych jest codziennie na ścianach wielkiej bramy wiodącej od ulicy do pałacu. Ale to nie wszystko. Grób Julii – ustawiony w krypcie kościoła San Francesco al Corso przez kuratora werońskich muzeów, Antonio Avena w 1937 roku (w tym samym czasie, kiedy dobudowano balkon) też jest jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc w Weronie.
Chociaż, co trzeba uczciwie odnotować, są i głosy krytyczne. W końcu dramat opowiada o 14-letniej pannie uwiedzionej przez bardzo dorosłego, doświadczonego amanta (dzisiaj to czyn karalny), o potajemnym ślubie, o podwójnym jakże grzesznym samobójstwie. I mnichu Laurentym, który – o zgrozo – udziela ślubu bez zgody rodzica! To bardzo niepedagogiczna opowieść. Na pewno nie dla pobożnej dziatwy i dla cnotliwych panienek. Co więcej, dramat w zamierzeniu Szekspira miał opowiadać o tragicznych konsekwencjach nienawiści, miał być przestrogą dla czytelników. A przecież nienawiść do wroga bywa pożądana, trzeba ją hodować, pielęgnować i wzniecać, aby utrzymać wspaniałą jedność i moc własnych szeregów. Więc dramat Szekspira nie zmieści się zapewne w najnowszym zestawie lektur dla polskiej dziatwy szkolnej. Lepiej promować polskiej młodzieży autorów mniej kontrowersyjnych, jak poeta Wojciech Wencel, sławiący smoleńską tragedię i moc polskiego patriotycznego ducha na pohybel wszystkim wrogom.
W tym roku słyszałem na dziedzińcu Casa di Juletta mnóstwo polskiej mowy. Jeszcze…
*Wszystkie cytaty z „Romea i Julii” w przekładzie Józefa Paszkowskiego
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis