Według analizy Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania Polskiej Akademii Nauk, przeprowadzonej na zlecenie rządu, stu dwudziestu dwóm średnim miastom w naszym kraju grozi wkrótce marginalizacja. Na liście znajduje się czternaście miast z Dolnego Śląska.
Temat nie jest nowy, a wręcz ma globalny charakter, bo wiele miast, między innymi w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy USA, boryka się z podobnymi dolegliwościami i już wiadomo, że nie ma na to jednego antidotum.
Zdaniem prof. Przemysława Śleszyńskiego, autora analizy, „modelowym przykładem problemów jest między innymi obszar Sudetów i ich otoczenie w województwie dolnośląskim, sięgającym do granicy niemieckiej prawie do Kotliny Kłodzkiej. Po II wojnie światowej był tam silnie rozwinięty przemysł, a po 1989 roku zaczęły upadać kopalnie węgla oraz zakłady przemysłowe, odzieżowe, elektromaszynowe, co doprowadziło do bardzo dużego bezrobocia i silnych problemów związanych z restrukturyzacją gospodarczą. Zmiany uderzyły w takie miasta jak Nowa Ruda, Dzierżoniów czy Bielawa”.
– Likwidacja zakładów pracy w Bielawie, ale też w miejscowościach obok sprawiła, że obraz miasta diametralnie się zmienił, bo zakłady były podstawą egzystencji mieszkańców. Do dziś w mieście straszą pozostałości budynków, z którymi nic od lat się nie robi – opowiada Andrzej Bohdanowicz, mieszkaniec Bielawy. – Z kolei za sprawą licznych supermarketów drobny handel i usługi praktycznie nie istnieją. Są miejsca do wydawania pieniędzy, ale nie ma miejsc, gdzie można by zarabiać – dodaje.
W Ząbkowicach Śląskich zlikwidowano zakłady, które działały jeszcze do niedawna. W ostatnich latach upadłość ogłosiła Teja Enginneering, dwie inne firmy zmieniły lokalizację.
Na ten stan rzeczy nakładają się dodatkowo procesy demograficzne.
Według specjalistów planowania przestrzennego czynnik ten ma ogromne znaczenie, choć w naszym kraju wciąż wydaje się pomijany.
– Powierzchnia terenów przeznaczonych pod zabudowę mieszkaniową jedno- i wielorodzinną przekracza niekiedy ponad dziesięciokrotnie liczbę mieszkańców tych gmin. Nawarstwiają się problemy związane z rozlewaniem się zabudowy, niekontrolowaną suburbanizacją, skokowym wzrostem kosztów utrzymania infrastruktury technicznej miasta w przeliczeniu na mieszkańca i inne. Ważne jest, aby dostosować dokumenty planistyczne gmin do prognozowanej liczby mieszkańców. Czyli, jeśli liczba mieszkańców rośnie, można zwiększyć powierzchnię terenów pod zabudowę mieszkaniową, ale jeśli ewidentnie maleje i według prognoz demograficznych będzie malała, trzeba działać odwrotnie – w ostateczności nawet wyburzać pustostany w złym stanie technicznym i wprowadzać na ich terenie zieleń – mówi dr inż. Jerzy Ładysz z Katedry Urbanistyki i Procesów Osadniczych, Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej.
Średnie miasta często nie chcą się przyznać, że mają problemy i w swojej dokumentacji często określają własny rozwój jako wzrostowy pomijając dane demograficzne. W konsekwencji, mimo tego, że jakieś miasto kurczy się, nadal przeznacza się nowe tereny pod zabudowę mieszkaniową. Tak dzieje się chociażby w Wałbrzychu.
– Kluczem do sukcesu jest rzetelna i szczegółowa identyfikacja i analiza występujących w mieście problemów. Jeśli zostaną one źle zdiagnozowane, pomoc finansowa, na przykład ze środków unijnych, w niewielkim stopniu się przyda. Tylko mając pełną wiedzę o występujących problemach w danym mieście, można myśleć o ich rozwiązaniu. Przy czym, każde miasto powinno się skupić na indywidualnej strategii, na dopasowanych działaniach adaptacyjnych i zapobiegawczych, ponieważ działania, które przyczynią się do rozwoju społeczno-gospodarczego jednego miasta, mogą nasilić kryzys w innym – mówi dr inż. Ładysz. – Długotrwały i znaczny spadek liczby ludności w miastach prowadzi do ich dezurbanizacji, tak jak dzieje się to już w Jeleniej Górze. W centrum miasta jest coraz więcej zdewastowanych budynków i opustoszałych lokali, nawet w nowych budynkach. Warto na tym tle wspomnieć, że wysokość podatków i opłat lokalnych w Jeleniej Górze jest praktycznie taka sama, jak we Wrocławiu – dodaje dr inż. Ładysz.
Postępujące problemy gospodarczo-społeczne powodują, że bardzo duża liczba mieszkańców migruje do większych miast lub nawet za granicę, bo w większych ośrodkach można też o wiele więcej zarobić. Paradoksalnie bezrobocie w tych miastach nie jest wcale takie duże, bo ludzie z nich po prostu znikają i zaczyna brakować rąk do pracy.
– Dostałam dobrą pracę we Wrocławiu i początkowo dojeżdżałam godzinę w jedną, godzinę w drugą stronę, ale na dłuższą metę jest to wykańczające, dlatego wynajęłam mieszkanie we Wrocławiu i tak mieszkam na razie na dwa fronty – mówi Alina Kowal, z małej miejscowości województwa dolnośląskiego.
Nie da się ukryć, że większe ośrodki takie jak Wrocław wysysają zasoby małych miasteczek
choćby pracowników czy przedsiębiorców. Ale mogą być także pomocne – przede wszystkim dlatego, że ludzie z większych miast szukają często atrakcji turystycznych w swoim pobliżu.
– Uważam, że Wrocław jest szansą dla rozwoju Bielawy. Moja wizja jest taka: wrocławianin wsiada na Dworcu PKP we Wrocławiu do szynobusu i po półtorej godzinie wysiada na stacji Bielawa-Jezioro. Cały dzień się opala, pływa kajakami, żaglówkami, jeździ na nartach wodnych, a późnym popołudniem wsiada do szynobusu i wysiada pełen wrażeń we Wrocławiu. W Bielawie niewątpliwie jest potencjał turystyczny, jezioro, góry, dwie wieże widokowe – mówi Bohdanowicz.
Walory turystyczne posiada wiele miast wymienionych na liście. Niestety, często nie poszerza się tam oferty turystycznej, a zarządzanie nimi skupione jest nierzadko wyłącznie w rękach miasta.
– W moim przekonaniu przyszłość Ząbkowic to szeroko pojęte usługi na rzecz mieszkańców powiatu oraz usługi turystyczne. Ząbkowice Śląskie są miastem rozpoznawalnym na mapie Dolnego Śląska i Polski ze względu na swoje walory kulturowe, stąd kojarzone są jako miasto „Krzywej Wieży i Frankensteina”. Chociaż zrobiono sporo w tej dziedzinie to jednak moim zdaniem robi się to niewłaściwie, ponieważ turystyka to jest biznes, a więc działa na rynku – stwierdza Jerzy Organiściak, przewodniczący rady powiatu ząbkowickiego i mieszkaniec Ząbkowic. – Turystyka w Ząbkowicach zarządzana jest z góry przez urzędników, stąd instytucje działają słabo i liczba turystów spada. Turystyka w Ząbkowicach musi być powiązana z dobrymi imprezami kulturalnym i rozrywkowymi. Na tym polu też jest słabo. Reasumując, walory turystyczne Ząbkowic powinny się znaleźć w rękach prywatnych lub prywatno – publicznych. Z tego co mamy należy stworzyć przedsiębiorstwo i „walczyć o klienta i o pieniądze”, ciągle inwestować i poszerzać ofertę, i wówczas coś z tego będzie. Tak się dzieje wszędzie, vide Kopalnia Złota w Złotym Stoku.
Mimo to rząd polski patrzy na sprawy optymistycznie.
W najbliższych latach Ministerstwo Rozwoju chce przeznaczyć na wsparcie średnich miast ponad 2,5 miliarda złotych, ale to tylko początek, bo pieniędzy ma być znacznie więcej. Główne elementy pakietu to wsparcie z funduszy europejskich, preferencje w lokowaniu inwestycji oraz ułatwienie dostępu do środków Funduszu Inwestycji Samorządowych, zarządzanego przez Polski Fundusz Rozwoju. Wymagania postawione przez rząd spełnia jednak aż 255 miast, w tym radzący sobie nieźle Sopot.
Każde miasto musi wykazać się własnym, innowacyjnym pomysłem, a konkurencja jest naprawdę duża.
– Do wielu prac badawczych związanych z rozwojem miast opłaca się włączyć studentów. Obserwuję, że młodzi ludzie często mają ciekawe i warte wdrożenia pomysły na rozwiązanie problemów poszczególnych miast. Proponują je w swoich projektach zaliczeniowych i pracach dyplomowych. Niestety, często mają trudności z dostępem do aktualnych i szczegółowych materiałów dotyczących wybranej przez nich sfery rozwoju miasta. A przecież dzielenie się danymi leży w interesie włodarzy. Dzięki kreatywności studentów, w ramach ich prac zaliczeniowych i dyplomowych, na zasadach konkursowych można, na przykład, wykonywać inwentaryzacje obiektów w mieście, przeprowadzać badania ankietowe i wywiady, szukać innowacyjnych rozwiązań występujących problemów. A to wszystko za o wiele mniejsze pieniądze, niż w ramach zamówień i przetargów – stwierdza dr Ładysz.
Według brytyjskiego dziennika „The Guardian” jest jeden czynnik, który łączy osoby zaangażowane w pomoc upadającym miastom.
Wszyscy uważają, że wartość danej wspólnoty jest oparta wyłącznie na jego ekonomii i to zdaniem „The Guardian” jest podstawowy grzech wszelkich misji ratowniczych.
W praktyce okazuje się, że warto szukać usług niszowych, czegoś co może być dla danego miejsca zupełnie wyjątkowe. Przykładowo: Rafał i Sylwia Ładzińscy prowadzący firmę w Podgórzynie obok Jeleniej Góry zbudowali ultralekki odrzutowiec i teraz starają się o pozwolenia na jego dystrybucję, która może być szansą także dla miasta.
Niektóre procesy w miastach dokonują się w sposób naturalny. Może właśnie historia zatacza koło? Niemniej jednak należy nie czekać, lecz działać – z wyobraźnią.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis