„Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” – głosi mądrość ludowa. „Co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie” – nauczał Jezus w Kazaniu na Górze (Mt.7,12) i pięćset lat wcześniej Konfucjusz: „Nie czyń innym tego, czego nie chcesz, by czynili tobie”. A Immanuel Kant ujął tę zasadę moralną w sławny imperatyw kategoryczny: „Postępuj tak, jakbyś chciał, aby zasada twego działania obowiązywała powszechnie”.
Proponuję naszym Czytelnikom ciekawą rozrywkę. Otóż niech ci, którzy są zwolennikami PiS wyobrażą sobie, że to nie Jarosław Kaczyński, ale Donald Tusk z kumplami postanowili umieścić swoich zaufanych ludzi w Trybunale Konstytucyjnym, Krajowej Radzie Sądownictwa i w Sądzie Najwyższym. Co by zwolennicy Prezesa myśleli o argumentach Tuskowej władzy, że sądy muszą być pod kontrolą demokratycznie wybranego rządu, czyli ludzi Tuska, i że sędziowie nie mogą być bezkarni, więc rząd Tuska stworzy z wiernych swoich prokuratorów specjalny sąd nad wydającymi złe wyroki sędziami.
Jak odebraliby zwolennicy PiS słowa Prezydenta RP – gdyby wygłosił je Bronisław Komorowski, a nie Andrzej Duda – że sędziowie Sądu Najwyższego to nie żadne prawnicze autorytety, ale zbiorowisko postkomuchów, którzy sami tylko o sobie myślą, że są autorytetami. I gdyby to Bronisław Komorowski, a nie Andrzej Duda, ogłosił był wcześniej o sobie, że: „jestem uczciwy i niezłomny”. Jak brzmiałoby dla zwolenników PiS rozumowanie przedstawione przez sędziego mianowanego nie przez ministra Ziobrę, ale przez platformerskiego ministra sprawiedliwości, na przykład Borysa Budkę: „owszem, kadencja pierwszego prezesa SN trwa 6 lat, lecz żeby być prezesem SN, trzeba być sędzią, a przyjęliśmy ustawę, w myśl której sędzią można być do 65 roku życia, więc wszystko jest lege artis”. Pyszne, nawiasem mówiąc, rozumowanie.
Ale ludziom niezmiernie trudno jest postawić się w sytuacji adwersarza, próbować zrozumieć jego punkt widzenia, jego emocje. To wymaga wielkiego wysiłku umysłowego, ale przede wszystkim chęci szukania kompromisu, jakiegoś porozumienia. Wbrew temu, co głosili Jezus w Kazaniu na Górze, Konfucjusz w „Dialogach” czy Kant w „Krytykach” – ludzie wolą postawić na swoim. Czyli wygrać i już, a przeciwnika najlepiej zdeptać, wyeliminować (co w historii udawało się różnym wodzom zrobić dosłownie!). Plemienność zwycięża na każdym poziomie: MY to kolektyw, a oni to KLIKA. I wszystko jasne, wszystko usprawiedliwione.
Jest w „Misiu” Stanisława Barei przesławna scena w szatni: „Nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobisz?!”. Cudo. Zważywszy na to co dzieje się dzisiaj dookoła nas – był Bareja wizjonerem (a pokazywał miniony, zdawało się bezpowrotnie, świat PRL-u!). Mizerność, zważywszy na skalę zmian, społecznych protestów przeciw rujnowaniu niezależności sądownictwa dowodzi, że szatniarz miał rację: może nie oddawać płaszcza i nikt mu nic nie zrobi.
A skoro jesteśmy przy Barei. Jest w jego filmie scena taka: na tle unieruchomionych tramwajów przedsiębiorstwo miejskiej komunikacji organizuje dla pasażerów występ artystyczny. I oto widzimy w 2018 roku na Okęciu na tle wielkiego Boeninga występ zespołu Mazowsze, który – oprócz wicepremiera Glińskiego – oglądają pasażerowie odwołanego lotu do Toronto. Ich samolot się zepsuł, mógł polecieć w zastępstwie ten nowy, ale przecież ważniejsza była feta.
I żeby było jeszcze śmieszniej: zamiast znanego na całym świecie od 1928 roku granatowego logo LOT – stylizowanego żurawia – nowy samolot pomalowano na biało-czerwono i narysowano na nim mapę Polski. To imperatyw nie kategoryczny, ale patriotyczny! Tego by nawet Bareja nie wymyślił.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis