„Zdrow bądź, krolu anjelski / K nam na świat w ciele przyszły / Tyś zajiste Bog skryty / W święte czyste ciało wlity” to najstarsza znana kolęda napisana w języku polskim. Słowo „znana” jest w tym przypadku terminem mocno umownym, bo pewnie mało kto – no, może poza badaczami literatury – tekst ten jeszcze dzisiaj kojarzy. Został zapisany w pochodzących z XV wieku kazaniach spowiednika królowej Jadwigi, Jana Szczekny, i był, jak się przypuszcza, tłumaczeniem z oryginału czeskiego (Zdráv bud’ králi andělský).
Słowa „kolęda” w tym kontekście używam zresztą też nieco umownie. W tamtym czasie religijne utwory bożonarodzeniowe określano raczej mianem pieśni, hymnów czy kantyczek. Ówczesna kolęda (zapisywana również jako kolenda) odnosiła się natomiast do żartobliwych noworocznych życzeń i przyśpiewek, w rodzaju: „Mości gospodarzu, domowy szafarzu, / Nie bądź tak ospały, każ nam dać gorzały / Dobrej z alembika, i do niej piernika. / Hej kolęda, kolęda!” – i miała zdecydowanie świecki, ludyczny charakter.
Kolęda oznaczało też podarek. Jak pisze historyk Zygmunt Gloger w swojej „Encyklopedii staropolskiej” (pisownia oryginalna) – „od bardzo dawnych czasów istniał zwyczaj dawania podarków w wigilję Bożego Narodzenia lub w Nowy rok zwanych kolędą. Królowie dawali dworzanom swoim na kolędę nieraz kosztowne podarki, gdy ci winszowali im „Nowego lata”. W rachunkach Zygmunta I przechował się rejestr wydatków na kolędy. I tak: panom wikarjuszom dano złotych 10, Tatarom winszującym – złotych 30. Żakom, grającym niemiecką komedję, grzywnę 1 i groszy 24. Gdy raz Zygmunt August nie dał żadnej kolędy staremu Stańczykowi, on, gdy przybyli senatorowie z powinszowaniem do monarchy, chodził smutny i głośno wzdychał, a zapytany o powód troski, odpowiedział tak, żeby król usłyszał: „Dla mnie rok nie nowy, bo suknie mam stare”. Dobry król uśmiechnął się i kazał dać Stańczykowi nowy żupan, pas i buty”.
By zrozumieć to powinowactwo, trzeba się cofnąć aż do czasów Cesarstwa Rzymskiego. Nasza kolęda wywodzi się bowiem od łacińskiego „calendae”, oznaczającego pierwszy dzień miesiąca. Calendae Ianuarie (1 stycznia) to pierwszy dzień nowego roku, czas, kiedy rozpoczynali swe urzędowanie nowi konsulowie. Towarzyszyły temu uroczyste pochody, uczty, wizyty i rewizyty, podczas których wręczano sobie zwyczajowe upominki. Czy zwyczaj ten zaimportowany został na nasze tereny, czy raczej wtopił się w obrzędy dawnych Słowian, świętujących uroczyście swoje Gody – tego się już pewnie nie dowiemy. Bo czas przesilenia zimowego, obchodzony między 22 grudnia a 6 stycznia i nazywany Szczodrymi Godami (z prasłowiańskiego ‘god’: „czas, pora odpowiednia, stosowna, właściwa”), był dla Słowian okresem szczególnie radosnym: uosabiał zwycięstwo światła nad ciemnością. Zaprzestawano wtedy wszelkich prac, bawiono się i ucztowano, nie zapominając przy tym o zmarłych przodkach – to dla nich rozstawiano dodatkowe nakrycia i rozpalano ogień, by ogrzewał dusze przybyłych z zaświatów. Odwiedzano się nawzajem, a dzieci obdarowywano prezentami: jabłkami, orzechami i słodkimi wypiekami o ludzkich bądź zwierzęcych kształtach.
Obrzędy te były tak mocno zakorzenione w kulturze ludowej, że chrześcijaństwu nie udało się ich zwalczyć – zaadaptowało je więc, nadając im nową symbolikę.
Pamięć została w języku: święta Bożego Narodzenia nazywano powszechnie Godami aż do XVIII wieku. „Choć klasy wyższe i literaci zaniechali używania tej nazwy – notował Gloger w 1900 roku – to jednak lud wiejski, jako największy konserwatysta w rzeczach narodowej mowy i obyczaju, dotąd je tak mianuje”.
Od „calendae” pochodzi też oczywiście dobrze nam znany kalendarz. Warto – dla nauki i ku uciesze – przytoczyć opis jednego z najstarszych polskich kalendarzy (1525): „Drukowany jest na arkuszu, którego część górną z tytułem i wytłómaczeniem znaków podajemy tu w podobiźnie. Znaków tych użyto 14, znamionujących: 1) nów, 2) pierwszą kwadrę, 3) pełnię, 4) ostatnią kwadrę, 5) zły aspekt, 6) puszczenie krwi dobre, 7) puszczenie krwi wyborne, 8) dobry czas stawienia baniek, 9) dobry czas na łaźnię prócz baniek, 10) dobry czas na lekarstwo przez konfakti, 11) na lekarstwo przez trunek, 12) na strzyżenie włosów i przywdzianie nowego ubrania, 13) dobry czas na siew i szczepienie, 14) na zostawianie dzieci z nami”.
Ewentualnych prześmiewców studzi Józef Przyborowski, XIX-wieczny archiwista i filolog (był, notabene, absolwentem studiów filologicznych we Wrocławiu): „Treść daje nam wskazówki o ówczesnem pojmowaniu stosunku człowieka do przyrody. W owych czasach, a nawet jeszcze paręset lat później, dolę i niedolę człowieka, śmierć i życie, uznawano za zależne od biegu gwiazd. I niemasz się czemu dziwić, jeżeli zważymy, że jeszcze za dni naszych są ludzie, którzy w poniedziałek niechętnie wybierają się w drogę”.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis