Jednym z rynkowych przebojów wydawniczych tego roku są wspomnienia Virgilii Sapiehy, de domo Paterson, Amerykanki, która z wielkiej miłości w 1933 wyszła za mąż za Pawła Sapiehę, dziedzica wielkiego majątku i jeszcze większego nazwiska. Polecam lekturę tym wszystkim, którzy jeszcze są w stanie przebrnąć przez 300 wydrukowanych stron i to ze zrozumieniem. Bo warto, bo daje do myślenia.
Wspomnienia ukazały się w Nowym Jorku w roku 1941, a w Polsce, po raz pierwszy, w roku 2019. Przez blisko 80 lat żaden krajowy wydawca nie zainteresował się tą książką. Czyż to nie zdumiewające? Wszak wspomnienia najróżniejszych arystokratek i arystokratów oraz wszelkiego niegdysiejszego bogactwa ziemian są drukowane tonami (w polskiej skali to nakłady rzędu kilku, kilkunastu najwyżej tysięcy egzemplarzy) i z wypiekami czytane przez Polki i Polaków spragnionych opowieści o minionej chwale, o życiu właścicieli chłopów i dworków, dworów, pałaców, fraków, orderów no i tego bogactwa, szyku, splendoru.
I tu tkwi odpowiedź na pytanie, dlaczego tę książkę wydrukowano dopiero teraz. Otóż w publikowanych wspomnieniach obraz minionej Polski jest następujący: pan hrabia ostrzył szable i czyścił flinty, żeby być gotowym do boju o Polskę, Jaśnie Oświecony Książę działał w patriotycznych komitetach i ze wszystkich sił starał się poprawić los ciemiężonego Narodu, a pani dziedziczka – ubrana w czarne szaty – prowadziła aptekę dla chłopów, ścinała chłopskim dzieciom kołtuny (plica polonica) i uczestniczyła w charytatywnych balach, z których dochód przeznaczony był na ochronki dla sierot. We wszystkich tych, chyba bez wyjątku, memuarach pojawia się wierna służba, spragniona wypełniać biegiem każde życzenie Państwa.
A w tej książce obraz minionej epoki jest zgoła inny. Księżna opisuje chłopską chatę: „Wewnątrz nie było światła ani ognia na palenisku. Jedynym meblem był stół. Za zasłoną z tyłu leżała krowa, dysząc chrapliwie.(…) Krowa jest chora – powiedziała kobieta – i zostało nam tylko kilka ziemniaków. O Boże mój! Położyłam pięć złotych na stole i wyszłam z chaty”. Tę obecną za pałacowym parkiem wiejską rzeczywistość księżna zauważa kilka razy i zawsze z wyraźnym, niebywałym zdumieniem; dla Amerykanki to świat nie tylko obcy, ale zupełnie niepojęty. Zwraca mężowi uwagę, że dobrze byłoby krzewić na wsi edukację. „Nie – odrzekł mój mąż tonem, który nie dopuszczał dalszej dyskusji – im nie jest potrzebne wykształcenie. Kiedy nauczą się czytać, zaraz sięgają po komunistyczne gazety i chłoną każde słowo. Gdybym był wieśniakiem mającym rodzinę, przyuczałbym synów do uprawy roli lub posłał do nauki rzemiosła”. O córkach chłopskich Książę Pan w ogóle nie wspomina, wiadomo – są przeznaczone do garów i prokreacji.
Opowiada księżna, jak to córka ich ekonoma przyprowadziła na dobroczynny bal w szkole swojego narzeczonego, porucznika, i kiedy były konkurent panny, niestety Ukrainiec, chciał zaprosić ją do tańca, ten porucznik zastrzelił młodziana i pędzącego na ratunek synowi ojca, miejscowego weterynarza. Porucznik wyjaśnił, że chronił honor munduru i spotkało się to z pełnym zrozumieniem wojskowego sądu. Virgilia Sapieha pociesza wdowę po weterynarzu, ale powstrzymuje się od komentarza…
Co najbardziej w tej książce dla mnie zagadkowe – jak ta wykształcona, nowoczesna Amerykanka wytrzymała przez prawie 6 lat (od 1933 do 39) w tym przedziwnym, archaicznym dla niej świecie? W Siedliskach, gdzie zamieszkała z arystokratycznym mężem, agregat prądotwórczy zamontowano w dopiero w roku 1936 (!), przedtem J.O. Księstwo żyło przy lampach naftowych. Żywność przechowywano w dołach, do których chłopi zimą zwozili wyrąbywany w jeziorze lód (lodówki produkowano już od 15 lat). Wodę służba nosiła wiadrami, a łazienki wyglądały, jak na westernach masowo kręconych w ojczyźnie księżnej. I takież były warunki podróżowania po okolicznych drogach, w najlepszym razie utwardzanych gruzem.
Ale za to jakież wspaniałe urządzano polowania!
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis