Płetwa bobra

Na językach
/ autor:jk

„Bóbr jest zwierzę psu podobne, skórę ma ościstą, bardzo rozkoszną, która im czyrniejsza, tym droższa. Zęby ma bardzo ostre, któremi drwa siecze, a dom sobie bardzo misternie sprawuje. Nogi przednie ma jako pies, ale zadnie gęsi podobne, ogon bardzo tłusty, rybie podobny. To zwierzę, gdy go łowiec goni, tedy stroje sobie urywa, a łowcowi miecie. Po tym, gdy go drugi łowiec napadnie, tedy się na zadnie nogi naprzeciwko temu podnosi ukazując, iż strojów nie ma, dla których go najwięcej łowią, albowiem stroje jego urznione, a w cieniu ususzone ku rozmaitym lekarstwom są godne”, pisał Stefan Falimirz, medyk, botanik, dworzanin wojewody Jana Tęczyńskiego, w pierwszym polskim kompendium „O ziołach i o mocy ich”. Był rok 1534. Kto dałby wiarę, że niemal pięćset lat później polski minister rolnictwa będzie namawiał do jedzenia bobrów, bo jego zdaniem dobrze wpływają na potencję?

Przypomnę dla porządku. Słynne już słowa padły podczas sejmowej konferencji poświęconej „roli Izb Rolniczych w kształtowaniu polityki rolnej państwa”. Minister skarżył się, że mimo pozwoleń udzielonych na odstrzał (bobry są objęte częściową ochroną), niemal nikt nie chce na nie polować. „Podejmę decyzję – zapowiedział więc – o uznaniu bobra i żubra jako zwierząt jadalnych. I może się okazać, że na bobry chętni będą, bo nie bardzo wiadomo, co z tym bobrem zrobić, jak się go już upoluje. A jak sobie ludzie przypomną, że płetwa bobra ma ponoć właściwości afrodyzjaków, to może się okazać, że problem bobrów się niedługo skończy”.

Oj, niedobrze, panie bobrze, gdy słowa wyprzedzają myśl. Zwłaszcza u ministra. Powiedzmy od razu: lista zwierząt jadalnych nie istnieje, podobnie zresztą jak i płetwa bobra. Zakładam, że minister miał na myśli ogon – pokryty zrogowaciałym naskórkiem, przypominającym nieco rybią łuskę. To właśnie przez ten ogon (nazywany też pluskiem) oraz szczególne zamiłowanie do wody bobry trafiały niegdyś wraz z rybami na postne stoły – rzecz jasna te bogatsze – jako stworzenia „mające więcej przyrodzenia wodnego niż ziemnego”. Zresztą nie tylko one. „Także kaczki dzikie, nurkami i łysicami zwane, wydry i żółwie”, wylicza Jędrzej Kitowicz, autor „Opisu obyczajów za panowania Augusta III”, we fragmencie poświęconym postnym zwyczajom zakonników. (Żeby jednak uczynić zadość czasowi wstrzemięźliwości specjały te popijano trunkami nie ze szklanek, ale „miseczek glinianych płaskich, wyrażając w tej manierze dawnych pustelników”. Taka ciekawostka.)

O afrodyzjaku z ogona Kitowicz nie pisał, nie znajdujemy go też u innych kronikarzy. Być może ministrowi obiło się o uszy słowo kastoreum. Ta wydzielina z gruczołów analnych bobra, zwana bobrowym strojem, była przez wieki wielce poszukiwanym towarem, gdyż traktowano ją jako uniwersalny medykament – przy chorobliwej drażliwości brzucha, na omdlenia i zawroty głowy, w napadach nerwowych, na choroby uszu, zębów, wątroby, na zaburzenia maciczne, a nawet melancholię. Miała pobudzać mózg, przyspieszać tętno, działać rozgrzewająco. Utarło się przekonanie, że ścigane przez myśliwych bobry, żeby uniknąć śmierci, same odgryzają sobie gruczoły strojowe (jak opisał to obrazowo Falimirz w cytowanym na wstępie fragmencie) – gorzko przy tym płacząc. Stąd zresztą wzięło się powiedzenie „płakać jak bóbr”, czyli płakać rozpaczliwie, żałośnie, rzewnymi łzami.

Bobry miały zresztą sporo powodów do płaczu. Polowano na nie także dla futer, bardzo kiedyś pożądanych (nim przyszedł czas kruszcu bobrowe skórki były popularnym środkiem płatniczym) oraz dla sadła, które, jak wierzono, goiło wszelkie rany i miało w ogóle cudowne właściwości. „Wielką chorobę dzieciom przypadającą smarowaniem uskramia, nawet od nagłej śmierci tym przenikającym otrzeźwia i ożywia smarowaniem”, objaśniał w swoim „Składzie abo skarbcu” Jakub Kazimierz Haur, ekonomista i pisarz czasów Jana III Sobieskiego.

Aż dziw, że tego akurat argumentu minister nie podniósł. W dobie chronicznie niedoinwestowanej i bliskiej zapaści służby zdrowia wieść o wszystko gojącym sadle mogłaby skutecznie pobudzić wyobraźnię. A w każdym razie – skuteczniej niż afrodyzjak z nieistniejącej płetwy…

O Joanna Kaliszuk 152 artykuły
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*