Spore zamieszanie i liczne protesty w świecie uczonych spowodowało ogłoszenie przez ministra Czarnka nowej listy punktacji czasopism naukowych. Uważam to całe wzburzenie za zupełnie bezpodstawne. I już pędzę z wyjaśnieniem.
Dorobek naukowy oceniany jest otóż w punktach za publikacje, zaś liczba punktów zależy od tego, w jakim piśmie naukowym umieszcza uczony swoje artykuły. Wydrukowanie przez medyka elaboratu w piśmie „The Lancet” jest zupełnie czym innym, niż druk w piśmie wrocławskiego Uniwersytetu, umieszczenie ekonomicznych rozważań w wydawnictwie „London School of Economics” inaczej jest oceniane, niż artykuł w piśmie wrocławskiego Uniwersytetu Ekonomicznego, bo tak już ten świat nauki jest urządzony.
Urządzony niesprawiedliwe! Przecież wiadomo, że nie znalazłaby się w wydawnictwie Harvardu, Princeton czy Yale (samo lewactwo) rozprawa etyczna prezydenckiego doradcy, profesora Zybertowicza, że kobieta przestaje być właścicielką swojej macicy po umieszczeniu w niej męskiego materiału genetycznego (plemnika). Natomiast w pismach wydawanych przez uczelnię ojca Rydzyka albo KUL – taki pogląd znalazłby wielkie uznanie. Jest przeto słuszne, żeby narodowe wydawnictwa propagujące katolicką naukę, w których drukował swoje artykuły minister Czarnek, dawały naszym uczonym więcej pieniędzy i więcej punktów, niż dają wydawnictwa obce.
Są rzecz jasna polscy uczeni drukujący w pismach najwyższej światowej rangi, na przykład w „Science” czy „Nature”, w których z tysięcy nadsyłanych z całego świata tekstów wybiera się do druku kilkanaście. Ale to nie ci uczeni i nie te wydawnictwa cieszą się uznaniem polskiej władzy. Polska władza uważa, że niech sobie na świecie finansują badania nad ogniwami wodorowymi, szczepionkami, niech budują zderzacze hadronów i wysyłają sondy na Marsa. My będziemy finansować uczelnie i uczonych zajmujących się problemami dla świata naprawdę ważnymi.
Jak, dajmy na to, pogodzić twierdzenie profesora Zybertowicza z naczelną normą bliskiego Janowi Pawłowi II personalizmu, że każdy człowiek jest indywidualnością i nie może być przez nikogo traktowany jako narzędzie do realizacji jakichś celów. Czy godzi się więc uważać kobietę tylko za narzędzie do rodzenia dzieci? W Biblii i w Koranie, przeczytamy, że jak najbardziej, ale w dokumentach Unii Europejskiej, że absolutnie nie! Musimy przekonać unijną społeczność, że jest w błędzie i, jak sądzę, owocna może się tu okazać ścisła współpraca z wykładowcami madrasów z Arabii Saudyjskiej, Afganistanu i Czeczeni!
Będzie więcej lekcji i matura z religii, dobrze by więc było uzgodnić katechizm z teologią. W szkole dzieciaki słyszą, że Bóg jest dobry, sprawiedliwy i wszechmocny. Tymczasem teologia ma z tymi atrybutami Boga wielki problem i rozbudzona intelektualnie na lekcjach religii i demoralizowana przez Harrego Pottera młódź mogłaby wprowadzić wrednymi pytaniami katechetki i katechetów w niemałe zakłopotanie.
Może zapytać Kasia księdza: dlaczego cierpią dzieci? Filozof Hume w odpowiedzi orzekł, że Bóg jest albo dobry, albo wszechmocny (bo albo nie może, albo nie chce zlikwidować tych cierpień). Mądry Leibniz uznał, że – skoro każde zdarzenie musi mieć przyczynę, każda przyczyna przyczynę, a przyczyną wszystkich przyczyn jest Bóg – to wszystko co było, jest i co będzie (cierpienie dziecka i pytanie Kasi też) jest przesądzone już w chwili Stworzenia (wcześniej wpadł na to Kalwin i w kalwińskiej herezji przesądzone jest również zbawienie!). Setki najwybitniejszych mózgów próbowały przez stulecia rozwiązać te teologiczne pętle – św. Augustyn, św. Tomasz, Pascal, Spinoza, Newton, Heiddeger – i nie dali rady. Jest nadzieja, że teraz, wspomagani państwową kasą, punktami, awansami i opieką prawną Ordo Iuris, polscy uczeni – te odwieczne filozoficzne problemy rozwiążą. I świat cały osłupieje z zachwytu.
I spokój zapanuje w szkołach, w których od zawsze jakiś łobuz złośliwie pytał księdza „czy Wszechmocny może stworzyć kamień, którego nie udźwignie?”, a ksiądz wyrzucał go za drzwi. Teraz nie wpadnie w furię, ale z dumą odpowie: nasi uczeni orzekli, że może taki kamień stworzyć. I może go później dźwignąć.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis