W 125-letniej historii nowożytnych igrzysk olimpijskich przed Tokio sportowcy z Wrocławia zdobyli 28 medali. W Japonii dołożyli dwa. A konkretnie zrobiła to Natalia Kaczmarek – 23-letnia studentka Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu.
Polska reprezentacja w Tokio liczyła 428 osób, w tym 211 zawodników. Biało-czerwona drużyna wywalczyła 14 medali – najwięcej od igrzysk w Sydney w 2000 roku. 14 to także liczba tegorocznych olimpijczyków związanych z Wrocławiem barwami klubowymi, które decydują o przynależności do danego miasta.
Na medal w Tokio liczył Piotr Małachowski (WKS Śląsk Wrocław), dla którego były to już czwarte igrzyska w trwającej ponad 20 lat karierze. Doświadczony dyskobol jest dwukrotnym srebrnym medalistą olimpijskim: z Rio i Pekinu. W Tokio nie powiększył kolekcji o kolejny krążek. Odpadł w eliminacjach. Przyznał, że stać go było na lepszy rezultat, ale nie miał do siebie pretensji, bo dał z siebie wszystko. 38-letni lekkoatleta zakończył karierę we wrześniu, co zapowiedział już w Japonii: „Muszę odpocząć od stresu, reżimu. (…) Poniedziałek 7 rano muszę pojechać na trening i przerzucić 20 ton. Nie mam już na to ochoty. (…) Chcę pocieszyć się wolnością, spokojem. Zjeść śniadanie wspólnie z rodziną.”
Medalowe nadzieje mieli także tenisiści: Hubert Hurkacz (Redeco) i Łukasz Kubot (KTT Wrocław). Razem wystartowali w deblu. Przegrali w pierwszym meczu z parą niemiecką.
Urodzony we Wrocławiu Hurkacz, który w dzieciństwie trenował na kortach przy parku Południowym, potem w Krzyckim Klubie Tenisowym oraz hali Redeco przy al. Hallera, wystąpił także w turnieju gry pojedynczej. Odpadł w drugiej rundzie po porażce ze znacznie niżej notowanym Brytyjczykiem. Był to jego debiut na igrzyskach.
Łukasz Kubot, który ma na koncie tytuły wielkoszlemowe w deblu i występ na poprzednich igrzyskach, również wziął udział w dwóch konkurencjach. W turnieju miksta z Igą Świątek przegrał po zaciętym meczu z Rosjanami. „Igrzyska mają też swoją specyfikę i liczy się tu więcej doświadczenia. Czasem ciężej jest zaprezentować podczas nich taką samą formę jak w innych turniejach” – tłumaczyła Świątek po meczu.
Z życiową formą do Japonii poleciał tyczkarz Robert Sobera (AZS AWF Wrocław, urodzony we Wrocławiu). Były mistrz Europy przegrał z kontuzją, która uniemożliwiła mu dokończenie konkursu i walkę o finał. Mówił, że nie pomogła nawet końska dawka leków przeciwbólowych. Wrocławianin zanim zaczął skakać o tyczce trenował akrobatykę sportową.
AZS AWF Wrocław reprezentowała także Joanna Linkiewicz, wrocławianka z urodzenia, dla której były to drugie igrzyska. Dotarła do półfinału biegu na 400 m przez płotki. Dalej nie awansowała, ale z występu była zadowolona, bo w eliminacjach ustanowiła nowy rekord życiowy. Powiedziała, że o tym osiągnięciu marzyła od pięciu lat.
Trzecim zawodnikiem z akademickiego klubu AWF-u w Tokio była judoczka Agata Ozdoba-Błach. Po dwóch efektownych zwycięstwach przegrała w ćwierćfinale w kategorii do 63 kg. Miała jeszcze szanse na brązowy medal, ale w repasażach została pokonana przez przeciwniczkę z Wenezueli. Był to jej pierwszy udział w zawodach tej rangi. Agata Ozdoba-Błach jest medalistką mistrzostw świata i Europy.
Debiut na igrzyskach ma za sobą także Natalia Bajor z AZS UE Wrocław. Tenisistka stołowa wystartowała w konkurencji par ramię w ramię z Natalią Partyką. Panie zakończyły udział na pierwszej rundzie, przegrywając wyraźnie z Koreankami.
W reprezentacji olimpijskiej znaleźli się także: lekkoatleta Jakub Krzewina ze Śląska Wrocław (biegał w półfinale w męskiej sztafecie 4 x 400 m, która w decydującym biegu, już bez niego, zajęła 5. miejsce), Arkadiusz Gardzielewski ze Śląska (63. pozycja w maratonie), Sandra Bernal ze Śląska (nie awansowała do finału w strzelectwie, konkurencja: trap), Joanna Pawlak z klubu jeździeckiego Pawlak Equestrian Wrocław (przedostatnie miejsce drużynowo we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego) oraz pływaczka Kornelia Fiedkiewicz z MKS Juvenia Wrocław (startowała w sztafecie 4 x 100 m stylem zmiennym; drużyna odpadła w eliminacjach przez falstart). Zespół olimpijczyków z Wrocławia zamyka Wojciech Pszczolarski (Wibatech Merx Wrocław). Początkowo miał pojechać w jednej z konkurencji kolarstwa torowego, ale ostatecznie był rezerwowym i nie zaprezentował się na torze. Do Tokio poleciała jeszcze pływaczka Alicja Tchórz (MKS Juvenia Wrocław), ale musiała wrócić na skutek błędu popełnionego przez Polski Związek Pływacki przy zgłaszaniu zawodników.
Najlepsze zostało na deser. Powody do wielkiej radości ma „prawdziwe objawienie polskiej lekkiej atletyki ostatnich tygodni”, „rewelacja tego sezonu” Natalia Kaczmarek z AZS AWF Wrocław, która ze swoich pierwszych igrzysk olimpijskich przywiozła aż dwa medale: złoty za bieg w sztafecie mieszanej 4 x 400 m i srebrny za bieg w sztafecie kobiecej 4 x 400 m. Zawody indywidualne zakończyła na półfinale. Ostatecznie została sklasyfikowana w nich na 12. miejscu. Zwycięstwo drużynowe wprowadza ją do wąskiego grona złotych olimpijczyków z Wrocławia: Renaty Mauer-Różańskiej (Sydney 2000, Atlanta 1996, strzelectwo, Śląsk Wrocław) i Józefa Zapędzkiego (Monachium 1972 i Meksyk 1968, strzelectwo, Śląsk Wrocław).
Z Natalią Kaczmarek rozmawiałem w połowie sierpnia, kilka dni po tym, jak w Tokio zgasł ogień olimpijski.
Natalia Kaczmarek: w Tokio spełniło się moje marzenie
Przemysław Babiarz
zaczął komentowanie waszego finałowego biegu od słów: „biegnijcie dziewczyny,
wprost do nieba”. Czy w Tokio wbiegłaś do sportowego nieba?
Złoty medal na igrzyskach to marzenie każdego sportowca. Na pewno się tego
nie spodziewałam, więc było to dla mnie duże zaskoczenie. Bardzo cieszyłam się już
z tego, że w ogóle jestem na igrzyskach. A później spełniło się moje marzenie.
Jakie to uczucie być
mistrzynią olimpijską i czy można je do czegoś porównać?
Nie, myślę, że nie za bardzo. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Mam inne medale
z imprez międzynarodowych, ale na pewno nie są tak wartościowe jak te z igrzysk
olimpijskich. Czuję, że dużo osiągnęłam, że dałam z siebie wszystko, że
osiągnęłam cel, do którego dąży każdy sportowiec, więc jestem bardzo z siebie
dumna. Dodatkowo cieszy mnie to, że mogłam sprawić, że inni, w tym moja rodzina
i trener, też są ze mnie dumni.
Przed Tokio nie
mówiło się o medalu w sztafecie mieszanej, natomiast w sztafecie kobiecej
byłyście upatrywane w gronie faworytek. Czy to czyni któryś z medali
cenniejszym od drugiego?
Nie. Pierwszy był dużym zaskoczeniem. Nie przypuszczałam, że możemy zdobyć
medal w sztafecie mieszanej. Dopiero po eliminacjach, kiedy zobaczyłam, jak
świetnie pobiegł zespół, pomyślałam: jesteśmy naprawdę super przygotowani i być
może powalczymy o medal, ale nie zakładałam, że będzie to złoto. Drugi bieg był
obarczony większą presją. W nim rzeczywiście liczyłyśmy na medal.
Jakie emocje towarzyszyły ci na mecie i podczas ceremonii?
Na mecie jest wielki szok, każdy krzyczy, cieszy się, płacze. Uwolnione są duże emocje, ciężko je kontrolować i opisać. Podczas ceremonii czułam wzruszenie. Słuchaniu hymnu towarzyszą niesamowite uczucia. Wręczenie srebrnych medali też jest świetną ceremonią, ale troszkę inną, bo bez hymnu. Zresztą obie dekoracje przez brak kibiców na stadionie były nieco smutne i ciche. Dostaliśmy medale, zrobiliśmy zdjęcia i poszliśmy. Trochę smutne, ale wzruszające.
A bezpośrednio przed biegiem, w blokach startowych?
Każdy ma wtedy w głowie coś innego, każdy motywuje i zachowuje się inaczej. Ja nie skupiałam się na tym, że jestem na igrzyskach. Podeszłam do biegów, jak do każdego innego startu – starałam się dać z siebie wszystko.
Po tak udanym debiucie, na następnych igrzyskach oczekiwania będą większe. Jak się na to przygotować?
Nie czułam mocno, że to moje pierwsze igrzyska, ponieważ brak kibiców zdjął presję, więc nie przeszkadzała mi ona podczas startu. Za trzy lata będą duże oczekiwania, ale ciężko przewidywać teraz, bo w życiu sportowca przez trzy lata może się dużo wydarzyć. Różnie to bywa. Teraz na pewno chcę poprawić rekord życiowy. W przyszłym roku może uda się powalczyć indywidualnie o medal mistrzostw Europy i dobrze wystartować w mistrzostwach świata.
Jak intensywnie trenowałaś przed igrzyskami, jaka jest cena złotego i srebrnego medalu?
To nie jest tylko efekt wkładu włożonego przed igrzyskami. Trenuję tak samo ciężko od siedmiu lat. Przed zawodami w Tokio nie było inaczej. Można powiedzieć, że trenujemy 365 dni w roku, z malutką przerwą trwającą może trzy tygodnie. Trenujemy sześć, siedem razy w tygodniu, czasami dwa razy dziennie. Tak wygląda moje życie od siedmiu lat. Medale to efekt długoletniej pracy.
Jak pandemia wpłynęła
na przygotowania do Tokio?
Szykowaliśmy się na igrzyska w tamtym roku. Kiedy dowiedzieliśmy się z
trenerem, że są przełożone, trochę odpuściliśmy. Wiedzieliśmy, że nie będzie
imprezy docelowej, więc trenowaliśmy mocno, ale trochę spokojniej, żeby nie
nabawić się kontuzji. Cały czas miałam dostęp do stadionu i siłowni, więc nie
było problemów z przygotowaniami.
Czyli trening polega
nie tylko na bieganiu.
Robimy też trening funkcjonalny, ćwiczymy z ciężarami na siłowni. Nie jest
to nudny trening. Ktoś mnie kiedyś zapytał, ile kilometrów przebiegłam
najwięcej. Na raz może pięć, bo nasze treningi to nie tylko bieganie, a poza
tym ja jestem sprinterką. Wiadomo, ze czasem na treningu uzbiera się łącznie
dłuższy dystans, ale nigdy nie jednym ciągiem, bez przerwy.
Trenujesz na obiektach AWF-u?
Kiedyś trenowałam więcej. Teraz jest to utrudnione. Właściwie rzadko tam
trenuję. Nie da się tam biegać. Są dziury w tartanie, górki. Można zrobić sobie
krzywdę. Głównie trenujemy na zgrupowaniach, na których spędzamy zdecydowaną
większość dni w roku. We Wrocławiu tak naprawdę jestem rzadko.
Trudno to połączyć ze
studiami?
Trudno, głownie z powodu częstych nieobecności. Ostatnio studiowaliśmy
zdalnie, więc było łatwiej. W każdym razie nie miałam egzaminów warunkowych,
więc nie jest źle.
Od uczelni masz
wakacje. Od treningów też?
Po Tokio nie miałam przerwy od treningów. Jak wakacje to dopiero po
sezonie. Przede mną dwa starty w Diamentowej Lidzie i Memoriał Kamili
Skolimowskiej w Chorzowie we wrześniu*.
Jesteś młodą zawodniczką, która na
igrzyskach wystartowała obok światowych gwiazd biegania. Ich obecność obudziła
dodatkowe podkłady motywacji?
To prawda, były wielkokrotne medalistki i gwiazdy wielkiego formatu, ale stając
na bieżni nie myśli się o tym, tylko daje się z siebie wszystko i chce się je
pokonać. Oczywiście nie zawsze się to udaje. Inaczej jest na treningach, kiedy
bardziej można się im przyjrzeć i co nieco u nich podpatrzeć.
W Tokio mówiłaś, że przyjechałaś w świetnej formie i jesteś znakomicie przygotowana. Jesteś zadowolona z biegów indywidualnych?
Nie do końca. Jestem w pełni zadowolona tylko z pierwszego biegu eliminacyjnego. Miałam dużo sił, więc był luźny. W drugim zaryzykowałam. Zaczęłam szybciej niż zawsze, nie pobiegłam swoim stylem. Nie dało to życiówki, ale nawet jakbym swój rekord pobiła, to i tak nie weszłabym do finału, bo trzeba było łamać 50 sekund, a na tyle na pewno nie byłam przygotowana. Byłam za to przygotowana na rekord życiowy, co pokazałam w sztafecie. Ale nie żałuję. Cieszę się, że wystartowałam, że zaprezentowałam się całkiem nieźle.
Jak żyło się w wiosce
olimpijskiej?
Dobrze, wioska była super. Bardzo podobał mi się klimat, to że było mnóstwo
ludzi i wszyscy byli dla siebie bardzo mili. Przykro jedynie, że nie mogliśmy
zobaczyć Japonii. Do wioski przyzwyczailiśmy się po kilku dniach, ale nie
mogliśmy z niej wychodzić ze względu na obostrzenia i codzienne testy. Nie
mieliśmy nawet szansy. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że byliśmy tam po to,
żeby startować i osiągać jak najlepsze wyniki, a nie po to, żeby zwiedzać
wioskę lub Tokio.
Jakie nagrody oprócz
medalu dostaje się za olimpijskie podium?
Są nagrody pieniężne od sponsorów. Ich wysokość zależy od kontraktu. Jest
także jednorazowa nagroda od Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Przyznawane sumy
zależą na przykład od miejsca zamieszkania.
Z biegania można się
utrzymać?
To zależy od tego, gdzie się mieszka, w jakim klubie się trenuje, jakie ma się
osiągnięcia. Najlepsi lekkoatleci zdecydowanie są w stanie, gorzej jest na
niższym poziomie. Młodzież i sportowcy z mniejszymi osiągnięciami dostają
skromniejsze wsparcie, ale to się poprawia. Kiedyś pomijani byli nawet
finaliści mistrzostw Europy lub świata, a to przecież dobre wyniki. Na
szczęście widać zmiany na plus.
Kiedy przekonałaś
się, że biegasz szybciej niż inni?
Zawsze miałam dryg do biegania. W podstawówce i gimnazjum wygrywałam biegi
przełajowe. To nie był wysoki poziom, ale bez treningu wygrywałam z innymi,
więc wiedziałam, ze mam predyspozycje. Potem zaczęłam trenować. Sprawdzałam się
w zawodach. Moje możliwości można było ocenić.
Kiedy zaczęłaś trenować?
W liceum w Gorzowie Wielkopolskim, zupełnie przypadkowo. Poszłam na biegi
przełajowe, jak zwykle to robiłam. Znowu wygrałam. Zauważył mnie trener i
zaprosił na treningi. Na początku trenowałam wszystkie biegi, bo nie było
wiadomo, w czym będę dobra. Później ukierunkowaliśmy treningi w stronę biegów
na krótkie dystanse.
To bieganie
przywiodło cię z Gorzowa do Wrocławia?
Tak, wybrałam wrocławski AWF, żeby trafić do trenera Marka Różeja. [Marek Różej
jako lekkoatleta specjalizował się w biegu na 400 m przez płotki, od kilkunastu
lat jest w sztabie szkoleniowym kadry narodowej, od 20 lat pracuje w AZS AWF
Wrocław – przyp. red.].
Reszta jest historią.
Natalia Kaczmarek urodziła się w 1998 roku w Drezdenku. Jest absolwentką liceum sportowego w Gorzowie Wielkopolskim. Mieszka we Wrocławiu. Studiuje na Akademii Wychowania Fizycznego, gdzie ukończyła fizjoterapię i kontynuuje naukę na kierunku sport. Jest zawodniczką klubu AZS AWF Wrocław. Specjalizuje się w biegu na 400 m. W wieku 23 lat została drużynową mistrzynią i wicemistrzynią olimpijską w Tokio. Jest także aktualną mistrzynią Polski, a także brązową medalistką halowych mistrzostw Europy w sztafecie. W roku 2019 zdobyła dwa złote medale (indywidualnie i w sztafecie) na młodzieżowych mistrzostwach Europy w Szwecji. W roku 2018 wygrała drużynowo złoty medal na mistrzostwach Europy i srebrny na halowych mistrzostwach świata.
* Podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej Natalia Kaczmarek zwyciężyła i po raz kolejny w tym sezonie poprawiła rekord życiowy w biegu na 400 m (50,7 sekundy). Podczas mityngów Diamentowej Ligi w Lozannie i Zurychu wrocławianka zajęła odpowiednio 4. i 6. miejsce.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis