W sieci kupuje tylko z drugiej ręki. Po mieście chodzi za bluzą, której nigdy nie znajduje. Nie traci jednak nadziei i sprawdza regularnie. Ostatnio widziano ją w sklepie pachnącym niesortowanymi ciuchami z Anglii, a może ze Szwecji lub Norwegii. Następnym razem pójdzie do galerii handlowej, gdzie niedawno otworzył się lumpeks, w którym jest jakby luksusowo.
Gdy Michelangelo Pistoletto, włoski artysta, postawił w 1967 roku „Wenus wśród szmat” (posąg bogini przed stertą kolorowych, wyrzuconych ubrań), prawdopodobnie nie chciał obudzić skojarzeń z kobietą buszującą w sklepie z odzieżą używaną. Jego dzieło mówi jednak wieloma językami. Dziś opowiada głośno i wyraźnie o zwyczaju ubierania się we wszechobecnych lumpeksach, szmateksach tudzież ciucholandach.
Nowe szaty lumpeksu
Interaktywna mapa Wrocławia pokazuje sklepy tego rodzaju w każdej części miasta. Są wśród nich małe, typowo osiedlowe, jak również duże, sieciowe. Jedne gnieżdżą się na uboczu, inne stoją przy reprezentacyjnych ulicach i na placach w centrum. W lutym ich reprezentant rozgościł się w galerii handlowej (Wroclavia). Tego w mieście jeszcze nie było.
Sklep pod szyldem Butik Cyrkularny – ubrania do oddania, jak nazwa wskazuje, odbiega od typowych lumpeksów. Jest mniejszy, estetyczniej urządzony, nie wydziela charakterystycznego zapachu, nie ma w nim koszy z ciuchami, a jedynie kilka stojaków z wieszakami (duża przewaga ubrań kobiecych). Jest droższy. Sto złotych wystarczy na jedną, dwie, może trzy rzeczy (w zwykłym szmateksie za stówkę można zaszaleć).
Podobno towar pochodzi wyłącznie z Polski. Jest zbierany od darczyńców za pośrednictwem portalu internetowego, później selekcjonowany, prany i prasowany. Asortyment uzupełniany jest raz w tygodniu, a co miesiąc organizowana jest całkowita wyprzedaż.
Niesprzedane rzeczy wysyłane są do firmy partnerskiej, działającej w Skarżysku-Kamiennej. W tamtejszej sortowni, do której ubrania dostarczane są także z przyulicznych kontenerów (one bynajmniej nie należą do organizacji dobroczynnych), pracownicy taśmowi oceniają stan i zużycie ubrań. Lepsze przeznaczone są na sprzedaż (część wysyłana jest daleko – firma eksportuje je do 36 krajów w Europie, Afryce i Azji), natomiast z gorszych wytwarzane jest paliwo alternatywne i czyściwo przemysłowe (używane do czyszczenia maszyn).
W Butiku Cyrkularnym stoi pojemnik , do którego klienci wrzucają odzież używaną. Część dochodu ze zbiórki (1 zł za każdy kilogram) przeznaczana jest na cele charytatywne (początkowo do wrocławskiego hospicjum dla dzieci, a później na pomoc Ukraińcom). Ekspedientka cieszy się, że w dwa pierwsze tygodnie sklep wysłał do sortowni 40 pełnych pojemników. Każdy z nich ważył około 12 kg.
O mocnej pozycji ciucholandów świadczy nie tylko otwarcie w galerii handlowej lub działalność kilku sklepów pod tą samą nazwą (jedna z sieci ma pięć punktów na terenie miasta). Przekonującym dowodem jest widok klientów, których nie brakuje. W sieciowym sklepie przy placu Nowy Targ ciuchy przebierało jednocześnie około 30 osób. Był wtorek, kiedy każda sztuka kosztuje 7 zł. Jeszcze taniej jest w środy, w przededniu wymiany towaru. — Jestem dość często. Fajnie jest kupić oryginalną, markową rzecz za parę groszy. Ubiorę dziecko, siebie i do tego jeszcze coś sprzedam na różnych stronkach internetowych — powiedziała klientka, wychodząc ze sklepu z kilkoma pełnymi torbami.
(Markowe) koty w worku
Nowe, markowe ubrania (końcówki kolekcji – tzw. outlet) uzupełniają ofertę odzieży używanej. Właściciele lumpeksów zamawiają towar u dostawców – zwykle w hurtowniach albo bezpośrednio u importerów. Wybierają pomiędzy odzieżą sortowaną i niesortowaną. Sortowana jest przejrzana, niezniszczona, czasami uprana, zawsze podzielona na kategorie. Jej jakość jest przewidywalna. Ubrania niesortowane to koty w worku, zakupy w ciemno. W zamówionej partii może trafić się rzecz nienoszona, jeszcze z metką, bądź znoszona tak, że nadaje się wyłącznie na szmaty. Odpadów jest sporo, ale na niesorcie można zarobić, bo kupuje się go tanio – nawet za złotówkę za kilogram. Sort jest droższy. Kilogram kosztuje od kilku do kilkudziesięciu złotych, w zależności od gatunku. Za najlepsze wciąż uchodzą ubrania z Wielkiej Brytanii, ale właściciele lumpeksów zamawiają duże ilości towaru ze Skandynawii. Ściągają także ubrania z Niemiec bądź Holandii.
W handlu nieraz bywa tak, że po wejściu większego traci mniejszy. Siłę lumpeksów sieciowych odczuwają sklepy osiedlowe. — Sieciówki zawładnęły rynkiem, bo oferują niższe ceny, na które my nie możemy sobie pozwolić — mówi pani Urszula, która od 20 lat handluje przy ul. Przestrzennej 40. Teraz przychodzą głównie stali klienci, a także sporo Ukraińców. Niestety jest gorzej niż kiedyś, ponieważ trudniej sprowadzić używane ubrania wysokiego gatunku.— Zależy mi na jakości, więc muszę posiłkować się outletem. Takie rzeczy trzeba wycenić wyżej, a wtedy klientom to się nie podoba. Kiedyś kupowałam sortowaną odzież najwyższej jakości, porządne, markowe rzeczy — wspomina.
Pani Urszula dobiera asortyment do pór roku. Na koniec sezonu urządza wyprzedaż. Pozostałości zabiera mężczyzna, który zawozi je siostrom zakonnym lub bezdomnym.
Idziemy na szmaty!
Wyjście na szmaty to nie tylko zakupy. To sposób spędzania czasu. Po ciucholandach chodzą osoby w różnym wieku – od nastolatków do seniorów, pamiętających czasy, kiedy takich sklepów w Polsce nie było. Wszyscy je lubią (zwłaszcza) za to, że jest tanio, ekologicznie i niesztampowo. Na cenę największą uwagę zwracają emeryci, zaś młodsi chcą się odróżnić od tłumu noszącego podobne ubrania. Jak podążać za trendem, to tylko na bycie eko.
Kazik (lat 16, w sklepie przy Świdnickiej): — Można znaleźć fajne rzeczy. W galeriach też, ale one nie dbają o środowisko, a tutaj daje się ubraniom drugie życie – to jest najfajniejsze.
Jadwiga (81, ten sam sklep): — Przychodzę, bo tanie i ładne, można sobie poprzebierać. Wolę takie miejsca. Bardzo dobrze, że są. Ludzie kupują, są zadowoleni. A w galeriach jest wszystko drogie.
Jagoda (60, szmateks przy Podwalu): — Oryginalne, niepowtarzalne, urozmaicone, niespodzianki. Zaglądam raz, dwa razy w tygodniu, nie tylko tu. Lumpeksy to moja pasja, bo ja mam ze szmatami od dziecka do czynienia, jeszcze za czasów peerelu nie było odzieży, ale były targowiska, paczki przychodziły…
Weronika (27, przy Podwalu): — Mogę znaleźć coś, czego nikt nie nosi na co dzień. Coś niszowego. Eko. Po co napędzać ten cały handel, kupować rzeczy z Chin, jak mogę kupić coś, co wygląda tak samo, a kosztuje połowę mniej. Kupuję albo markowe, albo w lumpeksie.
Pani Weronika to druga napotkana kobieta, która na szmatach zwietrzyła szansę na dodatkowy zarobek: — Dziś w Rawiczu kupiłam sukienkę marki Valentino. Za trzy złote, a sprzedam za jakiś tysiąc sześćset. Często znajduję takie okazje. Wysyłam je do sklepu internetowego, za co dostaję bony nawet na kilkaset złotych.
Moda jest nudna, a lumpeks nie
Z różnych powodów lumpeksy mają swoich stałych bywalców i sporadycznych gości, ale to o wiele za mało, by przejąć władzę w świecie handlu ubraniami. Polacy znacznie częściej kupują nowe: w sklepach sieciowych, w internetowych lub w dyskontach wielobranżowych. W ciucholandach ubiera się 11% Polaków (odsetek z raportu „Rynek mody w Polsce. Wyzwania”, KPMG, 2019).
Odzież używana jest na czasie i podąża za czasem. „Obecnie powstają nowe koncepty będące odpowiedzią na nowe trendy konsumenckie. Tak zwany upcykling starych ubrań i nadawanie im nowego charakteru to jedno ze zjawisk, które cieszy się coraz większym powodzeniem i popularnością. Powstają małe firmy, które specjalizują się w cięciu, przerabianiu, farbowaniu, malowaniu, pruciu, dziurawieniu czy haftowaniu starych ubrań. Zmieniają wady odzieży w zalety ” — czytamy w przywołanym raporcie.
Krokiem naprzód są także internetowe lumpeksy znanych, dużych marek (np. Levi’s i Gucci). Odzież używana robi w sieci furorę. Dość wspomnieć aplikację Vinted, z której korzysta ponad 50 mln użytkowników na całym świecie. — Generalnie ubieramy się na Vinted. W stacjonarnych lumpeksach trudniej coś znaleźć, dłużej trzeba szukać — mówią Klaudia i Kamil (19 i 20 lat, w sklepie przy Podwalu) — podobnie w sieciówce. Zresztą w galerii nie zawsze jest to, co chcemy, bo moda jest czasami nudna.
Nudna i skrojona dla mas. — Uczę klientów, żeby nie podążać za trendami, za tym, co podsuwają nam sklepy, bo można się w tym pogubić, zwłaszcza nie będąc świadomym swojego indywidualnego stylu — tłumaczy stylistka Ewa Nierzwicka, dyrektorka firmy Inner Stylists. — Lumpeksy natomiast mają bardzo różnorodną gamę i umożliwiają prezentowanie siebie w sposób unikatowy — podkreśla.
Stylistka kupuje ubrania używane swoim klientom, a także sobie. — Uważam, że w lumpeksach można znaleźć bardzo jakościowe rzeczy. Pamiętajmy, że kupujemy ręką. Zwracajmy uwagę na materiał, nie na markę. Chodzi o to, żeby ubranie wystarczyło nam na długi czas. Kaszmirowy sweter za 20 złotych, czy za 500, bo jest na nim logo? Kiedyś Steve Jobs powiedział, że zegarek za 30 dolarów i za 300 pokazuje ten sam czas. Tak samo jest z ubraniem— porównuje. — Pomyślmy o fasonie, kolorze i rozmiarze, który nam pasuje. Zróbmy listę zakupów. Wtedy łatwiej coś znaleźć — doradza.
Niespełna dwa lata temu analitycy prognozowali, że globalny biznes ubrań z drugiej ręki podwoi (przynajmniej) swoją wartość w ciągu pięciu lat (do 64 mld dolarów). Ewa Nierzwicka również przewiduje, że handel odzieżą używaną będzie się prężnie rozwijał. Być może w stronę lumpeksów butikowych, tak aby udowodnić, że można kupować dobrej jakości ubrania po rozsądnej cenie, a przy tym wyrazić styl i uśmiechnąć się do środowiska. Obecnie lumpeksy są postrzegane zgoła inaczej niż kiedyś. To wciąż sklepy na każdą kieszeń, ale teraz także dla każdego – nawet dla bogini.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis