Niestety przez wiele lat temat polskiej obronności był jedynie tematem politycznych potyczek, a stosunek wielu polityków do tego tematu najlepiej przedstawiają słowa lidera lewicy Włodzimierza Czarzastego, który stwierdził, że powinniśmy zrezygnować z zakupu samolotów, bo on nie zamierza nikogo atakować. Głównym argumentem padającym w „debacie” było to, że są ważniejsze wydatki, na przykład służba zdrowia. Wydarzenia, które śledzimy od 24 lutego, jasno pokazały, że nawet najnowocześniejszy sprzęt w szpitalu jest średnio użyteczny, jak kobiety rodzą w jego piwnicach.
Na wstępie wyjaśnijmy raz na zawsze, po co nam są potrzebne silne siły zbrojne. Po pierwsze, bo o wiele łatwiej podejmuje się decyzję o ataku na słabego przeciwnika (a według rosyjskiej doktryny wojennej atak ma szansę powodzenia przy czterokrotnej przewadze nad siłami obronnymi, czyli na każdego polskiego żołnierza zmobilizują czterech, na każdy polski czołg wyślą cztery itd.). Po drugie, bo nie wiadomo, jak długo będziemy musieli się bronić. I tutaj warto głośno i wyraźnie powiedzieć – to, co słyszymy o piątym artykule Traktatu Północnoatlantyckiego, to mit. Nasi sojusznicy nie są zobligowani do udzielenia pomocy militarnej. Cytuję: „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim […] udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej […]”. Z powyższego jasno i wyraźnie wynika, że choć wypowiedzenie wojny jednemu z członków NATO jest wypowiedzeniem jej wszystkim innym członkom, pomoc niekoniecznie musi oznaczać użycie sił zbrojnych, mogą to być np. dostawy broni albo nałożenie sankcji na agresora. Czy nie przypomina to trochę sytuacji z 1939 roku, gdy Wielka Brytania i Francja, owszem, formalnie były w stanie wojny z III Rzeszą, ale nawet kapiszonami nie strzelały. Nawet jeśli odrzucimy ten pesymistyczny wariant, to musimy być zdolni do obrony do czasu nadejścia odsieczy. I tu przypomnę, obowiązującą w NATO od 2020 doktrynę „4×30”: „30 batalionów zmechanizowanych, 30 eskadr powietrznych oraz 30 okrętów bojowych, gotowych do działania w czasie nie dłuższym niż 30 dni” – ergo musimy liczyć się z koniecznością samotnej walki nawet do miesiąca.
Skoro już ustaliśmy, dlaczego powinniśmy wydawać dużo na armię, rodzi się kolejne pytanie: jak? I tu muszę się szczerze przyznać Czytelnikom, że nie mam bladego pojęcia. Nigdy się nie interesowałem militariami, nie wiem, czym się się różni myśliwiec wielozadaniowy od myśliwca przewagi powietrznej czy od samolotu szturmowego. Od nich wszystkich z trudem odróżniam bombowiec… Natomiast, jako osoba, której domeną jest ekonomia i gospodarka, na pytanie, jak powinniśmy wydawać pieniądze, odpowiem jedno – mądrze. A niestety tego nam brakuje – im bardziej zaczynałem drążyć temat, tym więcej dostrzegałem grzechów.
Teatr polityczny
W większości krajów, których armie są wysoko oceniane, zarówno w kategoriach subiektywnych (organizacja, wyszkolenie) i obiektywnych (liczba jednostek, sprzętu czy siła ognia), kwestie obronności są wyłączone poza nawias sporów politycznych. Niestety trwająca od dłuższego czasu polska wojenka polityczna przeniosła się również na to pole, uniemożliwiając MERYTORYCZNĄ debatę. Co opozycja pochwali, to rząd skrytykuje i na odwrót. Najlepszy przykład to Bayraktary – wczoraj, wg naszej opozycji, zabawki dla Błaszczaka, dzisiaj hit wojny w Karabachu i Ukrainie. To samo z wojskami obrony terytorialnej, wzbudzającymi u nas niebezpieczny zachwyt. Czemu niebezpieczny? Wystarczy przyjrzeć się tym na Ukrainie. Owszem, okazały się bardzo pomocne przy tzw. inżynieryjnym przygotowaniu terenu, owszem, miały sukcesy bojowe, ale z drugiej strony jest coraz więcej doniesień o bratobójczym ogniu czy problemach z dyscypliną – jest już nawet jeden potwierdzony przykład samosądów. I już teraz powinniśmy wyciągać z tego wnioski oraz zastanowić się nad rolą takiej jednostki i sposobem jej przygotowania.
Dla rządzących zakupy sprzętu wojskowego stały się narzędziem kampanii wyborczej – dużo, drogo i efektownie, ale niekoniecznie efektywnie. Grunt, żeby na konferencji prasowej ładnie wyglądało. Właśnie ogłoszono podpisanie umowy na nowe czołgi, ale już prawie dwie dekady mamy nierozstrzygnięte przetargi na granatniki przeciwpancerne, które okazały najskuteczniejszą bronią przeciw jednostkom zmechanizowanym w terenie zurbanizowanym. Mamy kontrakt na najnowszy typ myśliwca, a siła ognia naszej obrony przeciwlotniczej to około 10% ukraińskiej. Dodajmy do tego jeszcze problemy z podstawową aprowizacją żołnierzy, którzy po 24 lutego na własną rękę i za własne pieniądze zaczęli kupować np. kamizelki kuloodporne, bo armia cierpi na ich brak. (Nie, to nie żart).
Kleptokracja
Patrząc na postępy armii rosyjskiej trudno się oprzeć wrażeniu, z całym szacunkiem dla męstwa i umiejętności Ukraińców, że to nie oni wygrywają, ale Rosjanie przegrywają… z kleptokracją! Słysząc doniesienia o rosyjskich racjach żywnościowych przeterminowanych 7 lat, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to „znajomy królika” wygrał przetarg na utylizację starych konserw oraz dostarczenie nowych. Po czym stare odebrał, a zamiast nowych przywiózł… te same. Zresztą kto wie, czy wszystko nie odbyło się tylko na papierze. To samo przychodzi mi na myśl, gdy patrzę na zdjęcia stojących ciężarówek – ich odkształcone i popękane opony sugerują, że stały przez wiele lat w miejscu. Ba, przypomnę tylko, że już w pierwszych dwóch tygodniach wojny analitycy zwrócili uwagę, że ponad 80% strat sprzętowych Rosjan to straty marszowe, co oznacza, że sprzęt został unieruchomiony w inny sposób niż w trakcie walki.
Im dłużej zgłębiałem się w temat, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że to jest ten nieszczęsny aspekt, w którym możemy się równać z armią rosyjską. Ot, taki przykład – od kilkudziesięciu lat nasze wojsko używa leciwych Starów, których remonty i modernizacje kosztują nawet i siedmiocyfrowe kwoty (za sztukę!), podczas gdy fabrycznie nowe, wysoko oceniane na całym świecie ciężarówki z Jelcza można kupić za mniejszą kwotę. Czemu zatem nie kupujemy? Pewnie dlatego, że – jak dokopali się dziennikarze – wysocy rangą byli wojskowi otworzyli zakład mechaniczny i, tak się składa, remontują te Stary.
To zresztą nic przy fakcie, że do ochrony jednostek Wojska Polskiego wynajmuje się agencje ochroniarskie. Chciałbym widzieć w tym po prostu małą korupcyjkę. Bo alternatywa – że nasze wojsko nie jest w stanie obronić własnych budynków nawet w trakcie pokoju – jest dużo bardziej przerażająca.
Konkludując – jeżeli tak będziemy wydawać pieniądze, to nawet przeznaczenie 5% PKB na zbrojenie nic nie da. Niestety, ustawa o obronie ojczyzny tylko może spotęgować problem – wydawanie pieniędzy poza budżetem, przez fundusze celowe, pozbawi parlament wszelkiej kontroli, a zapisy o bezkarności uniemożliwią walkę z cwaniakami.
Nepotyzm
Próbując dowiedzieć się w jakiej kondycji jest nasze wojsko, przeczytałem, przesłuchałem i obejrzałem masę wywiadów z żołnierzami, z różnych formacji, różnych szarżą, przeważnie w stanie spoczynku. Niestety, praktycznie w każdym materiale można znaleść informacje o chyba największej patologii – kolesiostwie i nepotyzmie. Nagminne jest promowanie i awansowanie krewnych, dzieci, znajomych etc., mimo ich ewidentnego braku kompetencji. W ten sposób blokujemy możliwość awansów osób kreatywnych i kierunkowo wykształconych, pozbawiamy ich też wpływu na kształt armii czy decyzję o przebiegu ewentualnych działań wojennych, co może mieć decydujące znaczenie w przypadku konfliktu z silniejszym przeciwnikiem. Generalnie państwa natowskie decentralizują łańcuchy dowodzenia – zostawiając generałom decyzje na poziomie strategicznym, dają niższym rangom oficerom większą swobodę i więcej możliwości samodzielnego podejmowania decyzji na poziomie lokalnym. Promując zatem osoby niekompetentne, ściągamy też zagrożenie na ich podkomendnych – w pamięci utkwił mi przykład oficera, który nie potrafił przeczytać rozkazu, a podkomendnych wyprowadził z jednostki na ćwiczenia nie wtedy, kiedy powinien. Pomylił się o dwa dni!
Co najważniejsze, tego typu osoby obniżają morale w wojsku – czy dla żołnierza może być coś bardziej deprymującego niż wykonywanie rozkazów kogoś, o kim wie, że jest głupi i zabrał mu awans? Tak, może. To wykonywanie rozkazów osoby, która nie dość, że jest głupia, nie dość, że niezasłużenie dostała awans, to jeszcze za chwilę, przez swoją głupotę, może stworzyć śmiertelne zagrożenie.
Mimo negatywnego obrazu, który przedstawiłem powyżej, są jednak i pozytywy. Przede wszystkim, jak podkreślają niezależni analitycy, obrany kierunek modernizacji armii jest dobry. Trzeba tylko wyeliminować patologie. A to osiągniemy, gdy zaczniemy poważnie traktować temat obronności. Ukraińcy pokazali, że w 8 lat można dokonać skoku jakościowego – od armii, która poddaje się bez walki, do armii, która z podniesioną przyłbicą staje naprzeciw jednej z największych armii świata. Nie trzeba też wydawać fortuny – Ukraina, choć jest o wiele większym krajem, nie może się przecież gospodarczo równać z nami.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis