Światowym bestsellerem stała się w tym roku książka Annie Jacobsen „Wojna nuklearna. Możliwy scenariusz”. Książka, wydana w Nowym Jorku w marcu, już we wrześniu ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Insignis, co jest niesłychanym osiągnięciem, bo to przecież 400 stron wymagających bardzo starannego przekładu. Gratulacje dla wydawcy i tłumacza – Michała Strąkowa.
Annie Jacobsen jest znaną nie tylko w Ameryce dziennikarką śledczą, autorką kilku bestsellerów, nominowaną już w 2012 roku do nagrody Pulitzera za książkę The Pentagon’s Brein, a za tę najnowszą pewnie dostanie nie tylko Pulitzera, ale jeszcze kilka najbardziej znaczących. Bo „Wojna nuklearna” jest dziełem wyjątkowym: to niby science-fiction, ale tylko niby, bo to to możliwy realnie scenariusz stworzony na podstawie rozmów z setkami specjalistów – wojskowych, naukowych, polityków – oraz dostępnych (najczęściej od bardzo niedawna) dokumentów.
Oto wódz Korei Północnej odpala w stronę USA najpierw międzykontynentalną rakietę z ładunkiem nuklearnych, a kwadrans później, z pokładu okrętu podwodnego, drugą. Wszystkie amerykańskie satelity i radary pokazują, że pierwsza rakieta uderzy w Pentagon, a druga w elektrownię atomową w Kalifornii. W książce opisane jest – minuta po minucie, strona za stroną – jak działają systemy obrony Stanów Zjednoczonych, jakie procedury są uruchamiane, co się dzieje w otoczeniu prezydenta i w kwaterach najwyższego dowództwa USA. Kiedy jest już pewne, że obie koreańskie rakiety dolecą do celów, że nie udało się ich zestrzelić, prezydent USA ma ok. 6 minut (!) na podjęcie decyzji o uruchomieniu odwetu.
Szczegółowo opisane jest, jak – w myśl doktryny odstraszania – siły nuklearne amerykańskie, następnie europejskie, stawiane są w najwyższej gotowości do odwetowego uderzenia i jak – zanim jeszcze koreańskie rakiety Kima uderzą – odpalane są rakiety amerykańskie. A że nie udało się nawiązać kontaktu z rosyjskim prezydentem, Rosjanie – przekonani o amerykańskim ataku na ich terytorium – odpalają setki swoich rakiet. A kiedy już wszyscy odpalili wszystkie swoje rakiety z bombami i setki milionów ludzi zamieniało się wraz ze swoimi domami w parę, smażyło w piekielnym upale, kiedy Ameryka, Europa i Azja zamieniały się w dymiące radioaktywne zgliszcza, Koreańczycy zdetonowali jeszcze nad USA swojego sputnika-bombę wodorową i unicestwili całą sieć energetyczną.
Wszystko to działo się w ciągu godziny, działo się w zasadzie automatycznie i nie mogło dziać się inaczej, gdyż – zgodnie z logiką doktryny odstraszania – żadna strona nie może ryzykować, że atak jądrowy uniemożliwi jej odwet. Bo jeśli się zginie, to trzeba mieć gwarancję, że przeciwnik zginie też.
Doktryna odstraszania obowiązuje od lat sześćdziesiątych, jest doktryną z czasów zimniej wojny między sojuszami NATO i Układem Warszawskim. Można ją streścić jednym zdaniem: jeśli ty mnie zaatakujesz bronią jądrową, to nieuchronnie moje rakiety uderzą w twoje terytorium i zginiemy totalnie, absolutnie ty i ja. Wystrzelę moje rakiety, zanim twoje we mnie uderzą. Każdy więc nuklearny atak jest samobójstwem! Warto dodać, że był samobójstwem już w latach pięćdziesiątych, kiedy w arsenałach obu stron było kilkadziesiąt, może kilkaset bomb atomowych. Ale wiara, że można „bardziej zastraszyć” przeciwnika, zdobyć przewagę, spowodowała wyścig zbrojeń, zgromadzenie dziesiątków tysięcy coraz mocniejszych bomb, lepszych rakiet, praktycznie niewykrywalnych okrętów podwodnych z bombami, niewykrywalnych samolotów, systemów ostrzegania i zwalczania. I mimo rozbrojeniowych porozumień dzisiejszy arsenał atomowy wystarcza na stukrotne unicestwienie ludzkości.
Ale, jak dotąd, doktryna ta uchroniła nasz świat przed całkowitą zagładą. Obraz takiej zagłady Annie Jacobsen – korzystając z opinii najwybitniejszych naukowców – maluje w sposób przerażający. W pierwszej godzinie giną w męczarniach setki milionów niczego nie spodziewających się ludzi, w godzinach następnych kolejne setki milionów w jeszcze większych męczarniach, a w następnych dniach i tygodniach ginie cała reszta. I wraz z ludźmi wszystko co żywe ginie w jądrowej apokalipsie. Może coś żywego przetrwa w interiorze Australii, w puszczach południowej Ameryki i Azji, może przetrwają najprymitywniejsze organizmy…
Jak się rzekło, przedstawiony przez autorkę scenariusz jest możliwy, chociaż – jak uważam – mało jeszcze prawdopodobny. W książce zrealizował się, ponieważ zawiodła komunikacja między atomowymi supermocarstwami. A ta komunikacja działa, nawet teraz, kiedy Putin wystrzelił na Ukrainę balistyczną rakietę – uprzedził o tej demonstracji siły dowództwo NATO. Zdarzały się w minionych latach straszne pomyłki, zdarzały alarmy, zdarzało się, że świat stał już na krawędzi samozagłady – ale rozsądek i strach dotąd zwyciężały. Doktryna odstraszania działa.
Ale czy można wykluczyć, że pojawi się jakiś Kim czy inny satrapa z bombą atomową i postanowi zakończyć historię świata? Nie można.
Książka Annie Jacobsen to nie film „Planeta małp” z 1968 roku czy „The day after” sprzed lat ponad czterdziestu; ta książka to dokument z upiornym realizmem i sugestywnie pokazujący etapy i konsekwencje wojny nuklearnej. Nie mogę się więc oprzeć dziwnej i niepokojącej refleksji, że siła tej książki – a jest i będzie czytana! – może mieć wpływ na polityczne wyobrażenia. A mianowicie, czy ten arcyważny punkt 5 Traktatu Północnoatlantyckiego – że atak na jednego członka NATO spotka się z adekwatną reakcją wszystkich członków – jest realistyczny? Czy zaryzykujemy samobójstwo w obronie sojusznika? Nie wiem i oby jakiś Kim nie zechciał tego sprawdzić…
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis