NIE PISZ!

Wielki ruch w mediach, bo sąd drugiej instancji potwierdził orzeczenie sądu rejonowego, że jeden z najbliższych współpracowników prezesa był współpracownikiem SB. Prezes oczywiście oświadczył, że to bzdura, sądy są teraz zupełnie niewiarygodne, a najważniejsze – jak piszą internauci –  że nie sądy i nie esbeckie archiwa, ale prezes decyduje, kto był, a kto nie był donosicielem służb generała Kiszczaka.

Natomiast ciekawe zdaniem komentatorów jest, czy o wyroku prezesa decyduje aktualna przydatność podejrzanego, czy też zgromadzone przez niego w głębokich szufladach kwity, czyli wiedza, którą, w chwili zagrożenia, mógłby podzielić się z szeroką publiką. W prasowych i internetowych komentarzach przeważa pogląd, że jednak kwity. I przypominają internauci, jakie konsekwencje miało ujawnienie listu prezesa do ministra Ziobry, w którym ostrzega, że czerpanie funduszy na partyjną propagandę z Funduszu Sprawiedliwości może spowodować zablokowanie wypłaty subwencji dla PiS.

Swoją drogą, co też przyszło kiedyś do głowy prezesowi, żeby pisać list? Kto dzisiaj pisze listy? Owszem, prezes, jak i ja, bom tylko dwa lata od prezesa młodszy, należymy do pokolenia, które jeszcze listy pisywało, ale już w formie szczątkowej, okazjonalnie, żeby nie powiedzieć z obowiązku. Ja w nastolęctwie, czyli w latach sześćdziesiątych, pisałem z kolonii do rodziców epistoły typu: „Jestem zdrowy, bawię się dobrze, jedzenie jest, ale przyślijcie koniecznie 20 złotych, bo mi się skończyły. Pozdrawiam”. I tyle. Prezes, jak wiadomo, na żadne kolonie i obozy nie był wysyłany, więc nawet takich doświadczeń chyba nie miał…

Przez liczne wieki pisanie i czytanie listów stanowiło część życia umysłowego, towarzyskiego, rodzinnego, erotycznego, każdego. Listy od wybyłych z domu dzieci, od kochanków, od będących w podróżach i na wojnach mężów, od przyjaciół, otóż te listy – koniecznie obszerne, szczegółowe, z opisami przyrody nawet, pełne plotek i wszelakich rozważań osobistych – trzymało się w sekretarzykach i kufrach, w paczuszkach przewiązanych kolorowymi wstążkami. Kiedy dama zrywała związek z dżentelmenem, pisała do niego: „Raczy mi Pan odesłać (spalić)  moje listy, tak jak odsyłam Panu (spaliłam) listy Pańskie”. Tak było!

Gromadzone w rodzinnych archiwach listy są bezcennym źródłem wiedzy o kulisach historycznych wydarzeń, o biografiach sławnych ludzi nie wspominając. Ot, choćby ostatnim hitem wydawniczym jest wieloletnia korespondencja Alberta Einsteina i Marii Curie Skłodowskiej. A listy Napoleona do Józefiny, a listy Sobieskiego do Marysieńki, jakże wzbogacają naszą wiedzę o tych wojownikach. Takich listów nikt już nie pisze, pisać nie potrafi, a i chyba z czytaniem ich większość miałaby kłopot; w dzisiejszym świecie pielęgnujemy więzi i realizujemy emocjonalne potrzeby śląc kilka słów sms-em, albo nasze foto z nową fryzurą, albo przyniesionym przez kelnera befsztykiem setkom przyjaciół na Facebooku. 

Pisanie listów było bezpieczne. Owszem, napisane przez humanistów w XVI wieku dzieło „Listy ciemnych mężów” przyspieszyły Oświecenie, „Listy filozoficzne” Woltera sprowokowały rewolucję we Francji, a ujawniony list Bismarcka do Napoleona III, zwany depeszą emską, spowodował wojnę francusko-pruską. Ale to były manifesty polityczne tylko dla żartu zwane listami. Prawdziwa korespondencja podlegała szczególnej obyczajowej i prawnej ochronie. Ujawnienie cudzej korespondencji dyskwalifikowało towarzysko, było dla ludzi honoru niewyobrażalne, a poczta przez wieki była instytucją cieszącą się największym zaufaniem. 

Ale świat się zmienił. Czy można dzisiaj zażądać od byłego przyjaciela czy kochanka: „Kazimierzu, odeślij mi albo spal moje listy”? Nie ma szans. Listów nie trzyma się w sekretarzykach w pakietach owiniętych wstążeczką. Trzyma się je w sejfach albo altankach na działkach, razem z innymi kwitami do wykorzystania.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*