Trzeźwe arabskie wesele

Wódki nie było. Co więc było do picia?

Wesele w Marrakeszu

Podczas startu śniady mężczyzna siedzący ciasno obok mnie w samolocie z Madrytu do Marrakeszu wyjął z kieszeni tasbih, islamski sznur modlitewny, i zaczął pod nosem recytować imiona Allaha. Słuchając szmeru muzułmańskiej modlitwy bałem się tego startu jak cholera. Ale lecący ramię w ramię obok mnie w samolocie Arab bał się jeszcze bardziej niż ja, niemal płakał;  jakiś Hiszpan przede mną ściskał w dłoni krzyżyk.

Dwie godziny lotu i wylądowaliśmy w Marrakeszu, mieście uznawanym za centrum kultury Maroka. Wraz z żoną jesteśmy zaproszeni na ślub zaprzyjaźnionej marokańskiej pary. Prawdę mówiąc, nie umieliśmy sobie wyobrazić wesela bez alkoholu. Tymczasem okazało się, że

absolutna trzeźwość weselnych gości była zaledwie jednym z naszych zdziwień.

Imane – panna młoda, Marokanka, absolwentka świetnej uczelni: francuskiej Sciences Po. Muzułmanka. I Tarik – wykształcony, bardzo otwarty, uśmiechnięty Marokańczyk. Muzułmanin. Z Imane znają się od dzieciństwa. Rodzina Tarika jest dość liberalna, rodzice Imane są, jak na standardy zachodnioeuropejskie, tradycjonalistami. Ślub i wesele odbywały się więc zgodnie z marokańską tradycją. W tym islamskim kraju ślub nie jest uroczystością religijną (!) i nie ma wymiaru „świętego sakramentu”; nie odbywa się w meczecie, nie udziela go muzułmański duchowny. Mężczyzna i kobieta, w obecności świadków, podpisują kontrakt małżeński. W takim kontrakcie, oprócz standardowych informacji o przyszłych małżonkach, dacie zawarcia związku i wysokości otrzymanego przez żonę od męża odpowiednika naszego posagu, mogą się znaleźć dodatkowe ustalenia – na przykład warunki ewentualnego rozwodu czy zobowiązanie się mężczyzny do powstrzymania od wielożeństwa.

Ceremonia weselna w sali bankietowej luksusowego hotelu w Marrakeszu zaczęła się zdumiewająco późno, dopiero około 23. Pannę młodą w złotej lektyce do sali weselnej wniosło czterech mężczyzn. Ubrana była w białą suknię zdobioną sporą ilością złotych ornamentów, a ręce miała ozdobione roślinnymi motywami malowanymi henną. Mimo pochodzenia z tradycyjnej rodziny, nie miała zasłoniętej twarzy. Zresztą żadna z kilkuset obecnych na weselu kobiet nie nosiła żadnego typu nikabu, choć wiele było ubranych w hidżab – tradycyjne, zakrywające włosy chusty. Mężczyźni, jak zawsze i wszędzie – w garniturach.

Wokół niesionej w lektyce panny młodej zawodziły płaczliwie trzy stare kobiety,

przypominające ubiorem i zachowaniem Murzynki z XIX wiecznych plantacji bawełny w Alabamie. Panna młoda, po pierwszej prezentacji i zdjęciach, zniknęła. Poinformowano nas, że to normalne; poszła ubrać następną kreację.

W Maroku, tradycyjnie, panna młoda przebiera się w trakcie wesela kilka razy. Każda kreacja, pełna przepychu i zdobień suknia ślubna, symbolizuje jeden z regionów tego kraju. Imane za każdym razem wnoszona była w lektyce i też towarzyszyły jej owe stare kobiety-płaczki oraz huk fanfar.

Po prezentacji drugiej kreacji – chwila odpoczynku. Para zasiadła na podwyższeniu w centralnym miejscu sali, na czymś w rodzaju dwuosobowej sofy z baldachimem. To czas prezentów. Panna młoda zostaje obdarowana diamentami, złotem, srebrem, przepięknymi koliami, bransoletami, całą masą rozmaitej biżuterii. Prezenty są pokazywane publicznie – pudełka i skrzynie są otwierane i ustawiane w rzędzie tworzącym długi pas „bogactw” przed tronem młodych. Wszystkie są podpisane. Tak, by każdy mógł zobaczyć kto i jakim prezentem obdarował pannę młodą. Spodobałby się ten zwyczaj u nas, gdzie wesela są nierzadko „kalkulowane” wskaźnikiem „zwrotu z inwestycji” w zaproszenie określonej ilości gości, a sprawa podarowanego prezentu wydaje się darczyńcom kwestią ich wizerunku publicznego. Tymczasem zwykle nikt przecież nie widzi, co kto młodym daje. W Maroku – wszyscy widzą i podziwiają.

DSC05451

Po prezentach Imane znów wyszła przebrać się w kolejną suknię. Było już dobrze po 2 nad ranem, gdy dotarło do nas, że faktycznie – wszyscy są zupełnie trzeźwi, a na stołach nie ma żadnego alkoholu. Mimo to, ciotki i wujkowie bawili się jak na naszych weselach. Orkiestra grała bez przerwy. Mężczyźni śpiewali, wykonywali interesujące połączenie muzyki arabskiej i specyficznie aranżowanego pop-rocka z mocnymi wpływami iberyjskimi, mieliśmy wrażenie, że co jakiś czas słyszymy akompaniament flamenco.

Kobiety, bez względu na wiek, tańczyły w sposób bardzo przypominający taniec brzucha.

I chociaż, w przeciwieństwie do tancerek erotycznych, panie ubrane były w bardzo „formalne” kreacje wieczorowe i nie epatowały seksem – ten widok ponad setki tańczących kobiet był fascynujący…

Wódki nie było. Co więc było do picia? Oprócz standardowych „Coca-Coli i Fant”, oczywiście słynna herbata miętowa w maleńkich szklankach. Jest tak intensywna, że ma się wrażenie picia czystego ekstraktu z mięty i tak słodka, jakby do każdej szklanki wsypano pół kilo cukru. Jest świetna tym bardziej, że na weselu, tak samo jak u nas, pojawiają się góry najróżniejszego jedzenia. Najciekawszym chyba był tradycyjny tadżin – jagnięcina duszona wraz z mnóstwem najróżniejszych warzyw i przyprawiona cynamonem, imbirem, goździkami i mnóstwem egzotycznych ziół. Ku naszemu zdumieniu okazało się, że prawdziwy tadżin jest bardzo aromatyczny, w przeciwieństwie do takiego przygotowanego wyłącznie z myślą o turystach a podanego nam dzień wcześniej w restauracji w zabytkowym centrum Marrakeszu. Poza tadżin’em i kuskus, Maroko słynie ze słodyczy. I weselne stoły uginały się pod naleśnikami z miodem oraz niezliczonymi ciastami z migdałami, lukrem i cynamonem w każdej postaci

***
Impreza trwała do rana. Wychodząc po 7. wcale nie byliśmy ostatni. I stwierdziliśmy na gorąco, że niewiele różni się wesele w Marrakeszu od tradycyjnego polskiego: podobnie zestresowana panna młoda, płaczący rodzice, a dużą rolę w całości przedsięwzięcia odgrywają stroje, dekoracje i prezenty. Jest wesoło, podniośle i nieco patetycznie. Różnica jedna i duża – wesołość na trzeźwo jest czymś zupełnie innym niż wesołość objawiona za sprawą pochłoniętych cystern wódki, więc rozmowy spójne, ruchy zborne, wszystko bardziej estetyczne.

Następnego dnia brat Pana młodego, Amin, wraz z narzeczoną – Miriam, zabrali nas na wyprawę w góry Atlas. Po drodze, jadąc steranym samochodem przez kamienistą półpustynię, Amin i Miriam bez przerwy śpiewają; cieszą się, właściwie nie wiadomo dlaczego. Wyglądają na wyjątkowo szczęśliwych ludzi, są pozytywni. Amin wiele rozmawia o polityce i wiele wie. Zna Kaczyńskiego, Kwaśniewskiego. Uważa, że Lech Kaczyński prowadził dobrą politykę, bo nie dawał poniżać Polski obcym mocarstwom. O Amerykanach i polityce NATO mówi niechętnie, aczkolwiek widać po nim całym, co o sądzi o neoimperializmie i zachowaniu USA wobec słabszych.

Przystajemy już w górach, w berberyjskiej, zapomnianej wiosce. Siadamy nad brzegiem rzeki, przy wodospadzie. Berber przynosi nam lokalny tadżin i aromatyczną herbatę ziołową. Na przystawkę są najpyszniejsze oliwki, jakie kiedykolwiek jadłem. Zachodzi słońce.
Amin i Miriam z wielkim zapałem, opowiadają nam jak będzie wyglądało ich wesele w przyszłym roku. Po tej długiej nocy już mniej więcej wiemy jak…

O Michał Dębek 6 artykułów
Dr Michał Dębek – wieloletni praktyk i badacz marketingu, właściciel marki konsultingowej Merit Lead. Wykładał m.in. w Wyższej Szkole Bankowej i na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie uczył m.in.: psychologii konsumpcjonizmu, ekonomicznej, zarządzania, reklamy i brandingu. Był twórcą i kierownikiem specjalizacji edukacyjnej z psychologii konsumenta w Instytucie Psychologii UWr.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*