Bez specjalnego rozgłosu powstało na peryferiach Wrocławia spore osiedle blaszaków wielorodzinnych wzniesione przez obywateli Unii Europejskiej pochodzących prawdopodobnie z Rumunii. Prawdopodobnie, bo dokumenty, którymi posługują się przybysze, wcale nie dają pewności co do tożsamości ich posiadaczy. W szczególności zaś nie można z nich wyczytać, czy przywiezione dzieci należą do rodziny przybyszy z kraju Drakuli, czy też zostały tylko wypożyczone jako rekwizyty do uprawiania żebractwa. To ostatnie podejrzenie wcale nie jest takie bezpodstawne, gdyż, jak twierdzi Straż Miejska, grupy żebrzące rozwożone są przez organizatorów tego procederu według ściśle określonego harmonogramu.
Ambasada Rumunii nie widzi powodów, aby interesować się losami tych unionistów, bo po okresie dyktatury kraj wszedł na drogę budowania ustroju demokratycznego, a w nim nikt nikomu nie zamierza ograniczać swobody wyjazdu z kraju i osiedlania się nawet na Antarktydzie.
Wrocławskie środowisko Romów również nie poczuwa się do niesienia jakiejkolwiek pomocy swoim rumuńskim pobratymcom, bo, jak twierdzą, są oni dla nich pobratymcami tylko z nazwy, a nie z umiłowania kultury, higieny, osiadłego trybu życia i wrodzonej chęci do pracy.
Jedynie pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej bez oglądania się na subtelności prawno-paszportowe w czasie zimy dostarczali unionistom jedzenie, środki czystości i ubrania. Szczególną zaś opieką otaczano dzieci, co sprawiło, że żadne z nich nie zamarzło w przestronnych apartamentach skleconych z blachy, dykty i tektury.
Natomiast już kilkadziesiąt skarg przeciw koczowisku trafiło do Straży Miejskiej. Okoliczni mieszkańcy zarzucają obozowiczom zaśmiecanie terenu i domagają się od Urzędu Miejskiego likwidacji tej budowlanej samowolki.
– Mamy do czynienia z niezwykle skomplikowaną sytuacją, ponieważ to są obywatele Unii Europejskiej, więc mają prawo przebywać na naszym terenie, ale z drugiej strony nasze przepisy są mało przychylne dla właściciela terenu, który by go przywrócić dla siebie, musi wystąpić do sądu i otrzymać akt egzekucyjny – stwierdza Paweł Czuma z Urzędu Miejskiego. – Na razie nie ma decyzji, by magistrat występował do sądu.
Za koczownikami zdecydowanie ujęło się Stowarzyszenie Nomada. Proponuje ono, aby zamiast restrykcyjnych działań miasto postawiło im kontenery na śmieci i doprowadziło wodę oraz przeszkoliło ich tak, by mogli podjąć normalną pracę. Stowarzyszenie kolportuje we Wrocławiu petycję, której celem jest skłonienie władz miasta do prowadzenia otwartej polityki wobec romskich przybyszy. Ciekawe, dlaczego działacze Nomady nie idą na całość w swoim pochyleniu się nad losem koczowników? Dlaczego w petycji nie deklarują, że każdy z nich weźmie do swego mieszkania jednego koczownika i zapewni mu w ten bezinwestycyjny sposób przyzwoity dach nad głową? Takie działanie udowodniłoby wszystkim niedowiarkom, że działacze Nomady są konsekwentni aż do bólu i należy im się jeden procent z naszych podatków.
*
Do tej pory znaliśmy miłościwie nam panującego prezydenta Rafała Dutkiewicza z nienagannych manier i powściągliwego języka. Jednak ostatnio nerwy trochę mu puściły i użył słów mocnych, a nawet dosadnych. Stało się to za sprawą jego pracownika Pawła Romaszkana, który jest zatrudniony jako szef promocji miasta. Czym wkurzył prezydenta? Otóż w jednym z klubów opowiadał publicznie o pomyśle na akcję „Przytul Murzyna”, która ponoć ma być odpowiedzią magistratu na rasistowskie ekscesy, jakie miały miejsce we Wrocławiu.
„(…) Paraabsurdalny monolog szefa promocji miasta dotyczący tej problematyki uważam za idiotyczny – stwierdza w specjalnym oświadczeniu prezydent. – Komuś pomieszały się całkowicie porządki”.
Jeszcze dosadniej pisze w „Gazecie Wyborczej” Jerzy Sawka: „W wielu instytucjach, urzędach i firmach pracują idioci, bo statystyka jest nieubłagalna. Ale nie wierzę, że w Urzędzie Miasta Wrocławia zatrudniono kretyna, który wpadł na taki sposób rozwiązania problemu naszego rasizmu”.
Panie redaktorze Sawka, to już nie sprawa wiary, to rzeczywistość.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis