Plemię

Są w Polsce poeci głoszący potrzebę wieszania inaczej myślących Polaków. Są kapłani nawołujący w imię miłosiernego Boga – do nienawiści. Są prawnicy nawołujący do bezprawia. Ludzie są, jacy są, więc jest – jak jest. Nie tylko w Polsce zresztą.

Cóż przeto dziwnego, że w takim klimacie objawił się reżyser nawołujący do rozstrzelania tuzina dziennikarzy Gazety Wyborczej, tuzina pracowników TVN, a także, przy okazji, kilku tuzinów innych zdrajców ojczyzny. Słowa owego reżysera wywołały, jak to się mówi, falę dyskusji.

Jedni mówili, że przekroczono granice; inni, że to już sprawa dla prokuratora, jeszcze inni, że to tylko taka retoryka, skrót myślowy. 

W tej powodzi słów, w tym medialnym hałasie, w zalewie banałów i hipokryzji na szczególną uwagę zasługuje  diagnoza Jadwigi Staniszkis. Pani profesor zasugerowała otóż, że to nawoływanie reżysera do rozstrzeliwania inaczej myślących było w istocie nie nawoływaniem do faktycznego mordowania, ale tylko sposobem wzmocnienia grupowej tożsamości. 

No proszę: co profesorska głowa, to nie redaktora Lisa nawet! Trzeba zrozumieć: to nic złego, to tylko sygnał, sztandar, sposób na prostą i szybką identyfikację, oddzielenie swoich od obcych, przyjaciół od wrogów. W myśl zasady: kto nie z nami, ten przeciw nam! Kto się nie przyłączy do „prawdziwych Polaków” jest, co oczywiste, Polakiem fałszywym, i wszystko jasne.

Byłem pod wrażeniem. Bo faktycznie: radykalizm i jednoznaczność haseł jest warunkiem  budowania tożsamości grupowej („Bij Żyda!”, „Łap komucha”, „ein Volk, ein Reich, ein Fuhrer”), więc jak się nawet chce ludzi zjednoczyć w działaniu na rzecz dobra, dla kraju czy ludu, trzeba nieraz przesadzić, użyć niepięknej metafory. Tym samym pani profesor – jak na uczoną socjolog przystało – rzecz całą zrelatywizowała i sprowadziła do naturalnych społecznych zachowań a nie groźnego ekscesu. Bo faktycznie – jak minister z „tamtej strony” mówił o „dorzynaniu watahy”, to reżyser z „tej strony” ma prawo integrować zwolenników nawoływaniem do „rozstrzeliwania redaktorów”. Normalka…

Problem jednak w tym, że grupa – kiedy się już wystarczająco zintegruje i utożsami w swojej jedynej prawdzie czy idei – odczuwać zaczyna nieprzepartą chęć działania. Postulaty, jak je nazwała prof. Staniszkis, integrujące – stają się programem. Zintegrowana grupa przechodzi do czynu. 

Najpierw  publicznie manifestuje swoją jedność i obecność, ze sztandarami, banerami, wodzami i pochodniami wychodzi w przestrzeń publiczną. I wtedy staje się tłumem (zintegrowanym bardzo).  A tłum to tłum – staje się nieobliczalny. Opisał to już 120 lat temu sławny uczony kolega Jadwigi Staniszkis, francuski psycholog Gustave Le Bon; jego „Psychologia tłumu” należy do kanonów literatury psychologicznej. I jeśli pan reżyser Braun rozstrzeliwanie, jak poeta Rymkiewicz wieszanie, traktował jako metaforę – to tłum na metaforach się nie zna i po prostu powiesi i rozstrzela (również, jak będzie trzeba, Brauna i Rymkiewicza). 

Mówiąc o budowaniu tożsamości grupowej – co brzmi ładnie, jak na szkoleniu w nowoczesnej korporacji – pani profesor mówiła w istocie o integracji plemiennej. Nie sądzę, żeby Jadwiga Staniszkis nie widziała różnicy. Tożsamość grupową buduje się dzisiaj wokół idei i celów pozytywnych (tak tworzyły się pierwsze gminy chrześcijańskie na przykład), natomiast tożsamość plemienną buduje się na lęku. 

Tożsamość plemienna to genetyczne dziedzictwo 100 tysięcy lat rozwoju ludzkości, to wspomnienie czasów, kiedy każdy obcy to był wróg i plemię –  aby przetrwać – musiało być jednomyślne. Bezwzględnie jednomyślne i w jednomyślności zjednoczone (inaczej myślących zabijano albo wyganiano, co też było wyrokiem śmierci).

Mogą sobie żyć w Europie i w Polsce różne grupy i budować mogą swoje tożsamości. Ale nie mogą żyć plemiona – bo się pozabijają. Taka różnica.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*