A miało być tak pięknie…

źródło: fotolia.com
źródło: fotolia.com

„Własna działalność gospodarcza” i „przedsiębiorca” to terminy wokół których narosła masa mitów. Teraz, w gorącym okresie przedwyborczym, z ust polityków pada wiele stwierdzeń, a także wiele obietnic dotyczących przedsiębiorców – świadczą one jednak albo o populizmie, albo o kompletnym oderwaniu od rzeczywistości osób, które je wypowiadają.

Aby rozprawić się z tymi mitami, najpierw trzeba zdefiniować, kim jest przedsiębiorca. Wbrew powszechnemu mniemaniu to wcale nie jest osoba, która zbiła fortunę na karuzelach VAT-owskich, ucieczkach do rajów podatkowych czy na wyzysku pracowników. Kim jest więc statystyczny przedsiębiorca? Tej odpowiedzi udzielił, znany z przypływów szczerości przed radiowym mikrofonem, wicepremier Jarosław Gowin w rozmowie z Beatą Lubecką z Radia Zet – w Polsce jest ok. 2 mln jednoosobowych działalności lub małych przedsiębiorstw, które bardzo często funkcjonują na progu rentowności. I mimo ciągłych obietnic polityków ich sytuacja wcale nie ulega polepszeniu… Wręcz przeciwnie. Z czym się na co dzień muszą mierzyć?

Płać – nieważne, czy masz

Ogromnym problemem każdego z przedsiębiorców jest płynność finansowa. Standardem, zwłaszcza w kontaktach z dużymi firmami, są 30- lub 45-dniowe terminy płatności, a często i dłuższe. Nie wolno zapominać też o sytuacjach, w których w ogóle nie uzyskamy zapłaty. Tymczasem państwo pobiera podatki od niezapłaconych faktur. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację – otwieramy działalność, bierzemy pierwsze zlecenie, na koniec miesiąca wystawiamy fakturę na 5000 zł netto (6150 z VAT-em), oczywiście z miesięcznym terminem płatności… Do 10, 20 i 25 dnia następnego miesiąca mamy do zapłacenia składkę ubezpieczeniową, podatek dochodowy i VAT. Z pustej kieszeni musimy wyciągnąć ponad trzy tysiące, a pieniądze dostaniemy dopiero 30 dnia miesiąca! Oczywiście ta kwota może być mniejsza, jeżeli załapiemy się na „promocyjny” ZUS, ale nie każdemu to przysługuje, a do tego „promocja” ma charakter czasowy. Istnieje też możliwość ubiegania się w skarbówce o odroczenie terminu płatności podatków, ale takie wnioski mają charakter uznaniowy.

Jest jednak rozwiązanie tego problemu. Już wiele lat temu wspominał o tym Donald Tusk, gdy walczył o głosy przedsiębiorców i kreował się na liberała wychowanego na książkach Ludwika von Misesa. Chodzi o bardzo prostą rzecz – uznanie, że zdarzenie księgowe następuje w momencie transferu środków, a nie, jak teraz, w momencie wystawienia faktury. To rozwiązanie obojętne dla budżetu – podatki co prawda wpływałyby później, ale jednocześnie później też rozliczano by odpisy podatkowe. Dla najmniejszych przedsiębiorców mogłoby się ono okazać wybawieniem – nie dość, że podatki płacono by od rzeczywistych, a nie wirtualnych, wpływów, to jeszcze skróciłyby się terminy płatności faktur (bo druga strona nie mogłaby już wrzucać ich w koszty).

Mnogość i mętność przepisów

Niemalże dwa millenia temu historyk rzymski Tacyt napisał: Corruptissima re publica plurimae leges. Cytat ten tłumaczony dosłownie mówi, że im więcej prawa, tym bardziej skorumpowany rząd, ale bardzo często w książkach czy artykułach możemy znaleźć i taką interpretację – im więcej prawa, tym większe bezprawie. I nie ma sentencji, która opisywałaby lepiej polską legislację. Prawo tworzone jest bardzo szybko, na kolanie, często przez osoby nieznające się na rzeczy – zjawisko produkowania ogromnej ilości ustaw przez parlament złośliwcy nazywają wprost biegunką legislacyjną. Jej skalę podsumował doradca podatkowy Sławomir Mentzen – z aktów prawnych uchwalonych w 2017 roku można by ułożyć 3,5-metrową wieżę!

Jeśli chodzi o ustawy podatkowe, to w 2015 roku doszło 1000 nowych stron, rok później już 1800! I nie jest to problem tylko przedsiębiorcy, ale i zwykłego Kowalskiego. Sama ustawa o podatku PIT, czyli coś, co powinien znać każdy obywatel, to prawie 300 stron (22 strony definiują, co jest przychodem, 35 – co jest zwolnione od opodatkowania, a 48 – jakie koszty nie są kosztami uzyskania przychodu). Sęk w tym, że nawet przebrnięcie przez te ustawy nie daje nam żadnej gwarancji braku problemów. Najlepszy przykład to tzw. pułapka ulgi meldunkowej. Jeden akt prawny mówił, komu przysługuje ulga, a zupełnie już inny, jaki dokument trzeba złożyć, żeby mieć prawo nabycia ulgi.

Wróćmy jednak do przedsiębiorców – ci mają dodatkowo do przeczytania ustawę o VAT, o rachunkowości itd. Z taką ilością dokumentów mają kłopot nie tylko sami przedsiębiorcy, ale także biura rachunkowe i prawnicy… Sama tzw. „matryca VAT” to pomnik bohaterskiej walki biurokracji samej z sobą. Często te same lub tego samego typu artykuły mogą mieć zupełnie inne stawki. Np. kawa w filiżance jedną, a w kubku jednorazowym inną… Bułka z mielonym kotletem kupiona w McDonalds z samochodu, posiada wyższą stawkę, niż ta kupiona w tym samym lokalu, ale w środku. Nie wiadomo natomiast, czy w wypadku, kiedy nie ma wolnych stolików i zdecydujemy się pójść do samochodu, powinniśmy dopłacić brakujący VAT przed wyjściem!  

Niestety, z prawodawstwem podatkowym mają problem również i sądy administracyjne – w takich samych sprawach, dotyczących interpretacji tych samych przepisów, zapadają diametralnie inne wyroki. I tutaj trzeba postawić proste pytanie – jak w tym wszystkim ma się odnaleźć zwykły szewc?

Domniemanie winy

Coraz częściej można też odnieść wrażenie, że państwo postępuje według starej, sprawdzonej maksymy – nie ma niewinnych przedsiębiorców, są tylko źle skontrolowani. A to minister finansów za rządów PO, Mateusz Szczurek, tłumaczy się z rzekomo nieistniejącej instrukcji, ile kontroli ma się zakończyć „sukcesem” (zapominając o fundamencie naszego prawa, czyli domniemaniu niewinności). A to – już za „dobrej zmiany” – wycieka w Świętokrzyskiem notatka, żeby kontrolować małych, bo ci duzi mają dobrych prawników… Ja osobiście znam osobę, na którą został nałożony mandat za wpisanie szklanek kupionych do biura w złą rubrykę (nie zmieniało to nawet o jeden grosz wysokości należnego podatku).

Wisienką na torcie jest łamanie zasady, że prawo nie działa wstecz. Ostatnio ofiarą tego zjawiska padli prowadzący lokale gastronomiczne, które sprzedają posiłki na wynos. Zainteresowanych odsyłam do archiwum „Rzeczpospolitej”, która szczegółowo opisała sprawę, a poniżej bardzo mocno uproszczona wersja zdarzeń – przed 2016 rokiem posiłki jedzone w restauracji, jaki i te poza nią (na wynos lub z dowozem) obciążone były 5% stawką VAT, W 2016 zaczęło obowiązywać nowe rozporządzenie Ministerwstwa Finansów zmieniające stawkę na 8% stawki dla drugiej grupy produktów, do czego się restauratorzy zastosowali i wg tej stawki zaczęli płacić podatek. Tyle że zaczęto ich ścigać o niedopłatę podatku rzekomo powstałą przed… 2016!

Vacatio legis

Wszystkie z wyżej wymienionych punktów są ogromnym problem dla każdego prowadzącego działalność, jednak największą z nich jest niestabilność prawa. Do wielu rzeczy można się przystosować, ale nie da się planować czegokolwiek bez przewidywalnego prawa. Jakakolwiek inwestycja nie ma sensu, gdy z dnia na dzień, jednym podpisem ministra, możemy stać się bankrutami. I to jest jeden z powodów, dla których przedsiębiorcy wybierają często kraje wcale nie o najniższych podatkach, ale o najbardziej stabilnym prawie. Teoretycy prawa spierają się, jaki powinien być okres pomiędzy ogłoszeniem nowych przepisów, a momentem ich obowiązywania. Jednak żaden z nich nie przewidywał sytuacji, w której na trzy miesiące przed końcem roku zapowiada się zmianę wysokości pensji minimalnej… bez podania żadnych szczegółów. Jak mówił poseł Janusz Śniadek w wywiadzie udzielonym RMF-FM – będzie wiadomo co i jak, kiedy skończy się proces legislacyjny.

Oczywiście, można tu zacytować pamiętne słowa Jarosława Kaczyńskiego – „jeśli ktoś nie potrafi w takich warunkach prowadzi działalności, to znaczy że się do niej nie nadaje”. Pytanie tylko, czy to samo usłyszeli przedstawiciele JP Morgan, uznawanego za największy bank inwestycyjny na świecie, gdy premier Morawiecki przyznawał im 20 mln złotych dotacji na otworzenie biura w Polsce? A może usłyszeli to przedstawiciela Mercedesa, którzy dostali 18,7 mln euro dotacji i zwolnienie z podatku CIT do 2026 roku? I czy – gdy się okaże, że po zmianie pensji minimalnej zaczną narzekać, że budżet im się nie klei – też usłyszą to samo?      

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*