Na uroczyste otwarcie roku akademickiego w rynku związkowcy z Solidarności 80 Akademii Medycznej przyszli z transparentem przypominającym, że ich uczelnią rządzi „rektor – plagiator”. Przypomnijmy. Dwa lata temu związkowcy wykazali czarno na białym, że prof. Ryszard Andrzejak dokładnie przepisał 52 strony swojej pracy habilitacyjnej z prac innych uczonych. Profesorowie z Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów przyznali rację związkowcom i podjęli decyzję o wznowieniu przez uczelnię procedury habilitacyjnej rektora. A kiedy przez półtora roku uczelnia ich olewała, podjęli decyzję bez precedensu w historii nauki polskiej. Otóż pozbawili Wydział Lekarski AM prawa do nadawania habilitacji. Co na to rektor? Ano, czuje się dobrze, zdrowo, zakłada gronostaje i uczestniczy w uroczystościach otwarcia roku akademickiego na innych uczelniach. Planuje też wprowadzenie szeregu reform na uczelni oraz posadzenie związkowców na ławie oskarżonych.
Po ostatnich wydarzeniach w Akademickim Szpitalu Klinicznym przy ul. Borowskiej, trudno się nie zgodzić z rektorem, że ta uczelnia potrzebuje reform jak kania dżdżu. Ostatnio Pan Doktor nie tylko odmówił pomocy ciężko chorej, ale przy pomocy ochroniarza wyrzucił ją z budynku. Natomiast pan rzecznik szpitala oświadczył, że zachowanie konowała było prawidłowe, gdyż pacjentka była bezczelna i domagała się pomocy medycznej. Jak to mówią, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Może pacjentka dzięki temu żyje, że się nią nie zajął Pan Doktor? Trafiła bowiem mimo późnej pory do szpitala na Traugutta i tam się nią natychmiast zajęli dobrzy fachowcy.
Nieco wcześniej ten sam szpital odnotował wreszcie ewidentny sukces zabiegowy, którego nie odnotowały kroniki polskiej medycyny. Otóż po raz pierwszy w Polsce dokonano w nim przeszczepu nerek nie tym pacjentom, którzy ich potrzebowali. Na szczęście chorych udało się uratować, a winą za ten „incydent” obarczono niedouczoną pielęgniarkę. Chirurg był bowiem zbyt zmęczony, aby w pełni kontrolować sytuację i wszczepiał to, co mu podała.
Starsi czytelnicy naszej gazety z pewnością pamiętają, jakie to propagandowe zadęcie towarzyszyło wmurowaniu jakieś trzydzieści lat temu kamienia węgielnego pod budowę szpitala przy ul. Borowskiej. Obiecywano, że będzie to najnowocześniejsza klinika klinik, a stare obiekty zostaną wyburzone. Teraz okazuje się, że stare obiekty jak stały, tak stoją, bo profesorowie nie chcą się pozbyć swoich folwarków, a nowy obiekt wcale nie służy pacjentom, tylko jest miejscem zatrudnienia sfrustrowanej i niedouczonej kadry medycznej. W tej sytuacji może to i lepiej, jak jakiś medyk przepisuje wyniki badań innego medyka, bo wtedy nie zajmuje się chorymi? Z takiego założenia wychodzi chyba ministerstwo zdrowia, udając, że na wrocławskiej uczelni nic się nie dzieje.
A teraz z innej beczki. Ruszyła kampania wyborcza do samorządów terytorialnych. Kandydatów do ciepłych posadek dużo, a miejsc mało, więc fatyganci przelicytowują się w obietnicach. Przymilają się do wyborców, jak kotki do swoich właścicieli i udowadniają, że są lepsi od swoich konkurentów. Jednym z nielicznych, który tego nie robi jest prezydent Rafał Dutkiewicz. On się nie łasi. On niczego nie obiecuje. Jednym słowem, jak na Wielkiego Sternika przystało, zachowuje się jak Conan Zwycięzca. Ostatnio oświadczył, że w żadne publiczne debaty ze swoimi kontrkandydatami nie będzie się wdawał, gdyż liczy na zdecydowane zwycięstwo już w pierwszej turze. Co więcej, jest przekonany, że w radzie miejskiej zasiądzie co najmniej 21 jego zwolenników, a wtedy będzie mógł wreszcie rządzić miastem samodzielnie. I tak, proszę państwa, na naszych oczach działacz samorządowy przeistoczył się w wyborczego proroka.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis